Auta z silnikami TDI wciąż trują w Polsce. Teraz to wina kierowców

Akcja serwisowa dotyczy aut z silnikami TDI wyprodukowanych w latach 2008-2015. W 1.2 i 2.0 aktualizuje się oprogramowanie, w 1.6 montuje się także regulator przepływu powietrza.
Akcja serwisowa dotyczy aut z silnikami TDI wyprodukowanych w latach 2008-2015. W 1.2 i 2.0 aktualizuje się oprogramowanie, w 1.6 montuje się także regulator przepływu powietrza.
Źródło zdjęć: © fot. mat. prasowe
Marcin Łobodziński

25.04.2019 09:14, aktual.: 28.03.2023 11:12

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Gdy wybuchła afera z dieslami Volkswagena, w mediach zawrzało, a użytkownicy poczuli się oszukani. Mają przecież trujące auta i są zatruwani przez innych. Jednak gdy Volkswagen znalazł rozwiązanie, ponad połowa właścicieli nie kwapi się, by pojechać na darmową naprawę. Przynajmniej w Polsce, bo w Niemczech są za to kary.

Polski importer zrobił, co mógł. Kampania naprawcza została solidnie przygotowana, klienci dostali powiadomienia, naprawa trwa mniej niż godzinę, a dzień i porę ustala właściciel auta zgodnie ze swoimi preferencjami.

Volkswagen Group Polska mając świadomość, że większość jeżdżących po naszych drogach volkswagenów, audi, seatów i skód pochodzi z niemieckiego rynku wtórnego, poprosił Ministerstwo Cyfryzacji o udostępnienie danych tych użytkowników, by również im wysłać zawiadomienia.

W teorii każdy użytkownik w pełni legalnego i dopuszczonego do ruchu w kraju samochodu z silnikiem objętym akcją dostał informację o konieczności pojechania do serwisu. Efekt?

Mniej niż połowa zgłosiła się do warsztatów

Z oficjalnych danych polskiego importera marek z Grupy VW na dzień 23 kwietnia wynika, że 38 proc. właścicieli skód, 47 proc. volkswagenów, 55 proc. audi i 43 proc. seatów pojawiło się w serwisie na zmianę oprogramowania sterującego pracą silnika. Łącznie daje to 45 proc. realizacji celu. A cel jest szczytny, o czym przypomina oficjalny komunikat Transportowego Dozoru Technicznego:

Skorzystanie z usług oferowanych przez producenta w ramach akcji serwisowej przyniesie efekt w postaci ograniczenia emisji NOx, co przyczyni się do poprawy jakości powietrza w Polsce.

Najwyraźniej użytkownicy samochodów z silnikami TDI nie widzą w tym niczego korzystnego dla ich zdrowia i nie zamierzają poprawiać jakości powietrza w Polsce. Pomimo iż spora część z nich niedługo po wybuchu afery czuła się truta i wiedziała, jak znaleźć pomoc prawną w uzyskaniu odszkodowania. Gdy dostali wezwanie do serwisu, uznali jednak, że ich auta aż tak nie trują.

Dlaczego ludzie nie chcą naprawić swoich TDI?

Przyczyn jest kilka. Niektórym po prostu się nie chce, ale głównym powodem jest strach przez skutkami wykonania aktualizacji oprogramowania. W zachodnich mediach pojawiły się informacje o wielkich problemach, jakie mają użytkownicy aut po akcji serwisowej. Co ciekawe, takich doniesień praktycznie nie ma w Polsce. A przecież serwisowi poddano już blisko 72 tys. aut.

– Chciałbym podkreślić, że Federalny Urząd ds. Ruchu Drogowego (w Niemczech - przyp. red.) potwierdził w pełnym zakresie, że wykonanie akcji serwisowej nie powoduje zmian zużycia paliwa, osiągów czy poziomu hałasu. Taki stan rzeczy potwierdza niewielki odsetek reklamacji. Niespełna 0,2 proc. klientów w naszym kraju zgłosiło reklamację po wykonanej akcji serwisowej – mówi Tomasz Tonder, Dyrektor PR Volkswagen Group Polska.

Sam w październiku 2017 roku byłem w serwisie na akcji serwisowej autem znajomego i po naprawie nie odczułem żadnych różnic. Zapytałem go teraz, czy coś się zmieniło.

– Nie zauważyłem niczego, ani różnic w osiągach ani w zużyciu paliwa – powiedział mi właściciel samochodu po akcji serwisowej. – Auto ma wciąż fabryczny DPF i z nim też nie mam problemów, pomimo że samochód jeździ w 90 proc. po mieście.

Nie spotkałem do tej pory osoby, która miałaby kłopoty związane z takimi naprawami, a zwykle pytam, jeśli są to posiadacze aut podlegających kampanii naprawczej.

Problem leży głębiej

Trzeba być świadomym, że jeśli chodzi o auta z roczników od 2008 wyposażone w filtr cząstek stałych, to spora część tych pojazdów już nie ma tego urządzenia. Wiąże się to z modyfikacją oprogramowania, więc przeprowadzenie w nich aktualizacji nie tylko przyniesie problemy, ale, jak się dowiedziałem, nawet nie jest zalecana. Choć wycinanie filtrów jest niezgodne z prawem, to wielu kierowców robi to, aby uniknąć w przyszłości kosztownych problemów z tym elementem.

Duża grupa aut sprowadzonych z zagranicy jest już po większych czy mniejszych naprawach, koniecznych ze względu na duży przebieg. Część aut jest też w najwyżej przeciętnej kondycji, więc wielu właścicieli wychodzi z założenia, że "póki jeżdżą, nie ma co ruszać".

I trzeba tu być przyznać – zapewne kto miał zrobić naprawę, ten już zrobił. Pozostali mieli wystarczającą ilość czasu i najpewniej nie skorzystają z tej usługi. Nie należy się zatem spodziewać większych zmian w liczbie samochodów, które pojawią się w serwisach.

W Polsce prośby, w Niemczech groźby

W Niemczech nie tylko sam Volkswagen, ale i niemieckie urzędy zadbały o sprawne przeprowadzenie akcji serwisowej. Wysyłały nie tylko zawiadomienia o konieczności naprawy, ale także ponaglenia w tej sprawie. Auta, które nie mają aktualizacji oprogramowania, nie mają prawa przejść okresowego badania technicznego.

W Polsce sytuacja jest zupełnie inna. Zapytałem Transportowy Dozór Techniczne o środki prawne, jakimi można zmusić właścicieli aut z problematycznymi silnikami TDI do wizyty w serwisie i dowiedziałem się, że nie ma takowych. Nie ma też żadnych podstaw do tego, by sprawny samochód nie przeszedł badania technicznego, nawet bez certyfikatu potwierdzającego wykonanie akcji naprawczej.

W lipcu 2018 roku dementowaliśmy plotki o tym, jakoby miało być inaczej. Obawy pojawiły się po tym, jak Ministerstwo Infrastruktury wysłało pismo do starostów w sprawie akcji serwisowej. Pojawiła się w nim prośba do diagnostów o informowanie właścicieli pojazdów o konieczności wykonania akcji naprawczej, zbieranie danych o takich pojazdach oraz przesyłanie ich do ministerstwa.

Niektórzy diagności zrozumieli to w ten sposób, że auta nienaprawione mają nie przechodzić przeglądu. W związku z tym Stowarzyszenie Inżynierów i Techników Komunikacji RP (SITK) wysłało do nich pismo informujące o prawdziwym sensie komunikatu ministerstwa. Jednocześnie stanęło w ich obronie, negując nadmierne obciążenie stacji diagnostycznych kampaniami informacyjnymi i zbieraniem danych. W komunikacie SITK pojawiła się również następująca sugestia:

"Uważamy, że wydanie regulacji o nieprzedłużaniu przez diagnostów samochodowych dopuszczania pojazdów do ruchu drogowego przy okresowym badaniu technicznym, w przypadku braku wykonania akcji naprawczej recall dałoby efektywniejsze działanie, niż zbędne tworzenie administracyjnej papierologii".

Jest to w zasadzie takie rozwiązanie, jakie stosowano w Niemczech. Jednak wiadomo, że na razie nic takiego nie będzie w Polsce działało.

Komu powinno zależeć i jak zachęcić?

Na pewno zależy Volkswagenowi, który chce naprawić swój błąd i potwierdza to polski importer. TDT w swoim komunikacie podkreśla, że powinno zależeć wszystkim, jeśli chcemy poprawy jakości powietrza w Polsce. Prawda jest taka, że najmniej zależy osobom, które mają nienaprawione auta. A gdyby tak... zaoferować zachętę?

Ostatnie lata doskonale pokazują, że na Polaków działają akcje z plusem w nazwie. A gdyby tak zrobić akcję "Volkswagen plus", w której importer dałby 500 zł na każdego naprawionego Volkswagena? Z pewnością nie przyjechaliby wszyscy, ale i tak oczyma wyobraźni widzę długie kolejki w serwisie. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby niektórzy przyjechali dwa razy.

A tak zupełnie na poważnie, dopóki nie powstanie w Polsce prawo nakazujące użytkownikom aut wykonanie akcji naprawczej, dopóty niewiele w tej sprawie się zmieni. A nawet gdyby, to problem będą mieć osoby, w autach których nie ma filtra cząstek stałych, ponieważ, aby przeprowadzić akcję naprawczą, musiałyby go ponownie zamontować.

Źródło artykułu:WP Autokult
AudiSeatŠkoda
Komentarze (31)