Pierwsza jazda Volkswagenem e‑Crafterem: elektryk stworzony z myślą o kurierach
Pierwszy masowo produkowany w Polsce samochód elektryczny to dostawczy volkswagen. Z fabryki we Wrześni już wyjeżdżają e-Craftery i miałem okazję przejechać się takim samochodem. Kurierom, dla których jest kierowany, powinien się spodobać.
Elektryczna rewolucja trwa w najlepsze. Co rusz słyszmy o kolejnych samochodach osobowych na prąd, które już wkrótce wyjadą na drogi. Temat aut ciężarowych i dostawczych jest traktowany trochę po macoszemu, choć tam też obydwa się rewolucja. Wystarczy mieć szczęście na przystanku w Warszawie, by wejść na pokład elektrycznego autobusu. A wkrótce – kto wie – może kurier dostarczy paczkę jadąc elektrycznym Volkswagenem e-Crafterem.
Niemcy nie kryją, że ten samochód szykowali pod dość specyficzną klientelę. Nim wsiadłem za kierownicę e-Craftera, miałem okazję poznać, jak inżynierowie dobierali poszczególne parametry. Przygotowali więc osiem grup zawodowych, które mogą być zainteresowane elektrycznym dostawczakiem. Z nich zdecydowali się na jedną: na kurierów, ale też nie wszystkich. Okazało się, że przewoźnicy zajmujący się tzw. "ostatnim kilometrem" dostawy najchętniej wsiądą do takiego auta.
To pozwoliło na przystosowanie samochodu konkretnie pod ich wymagania. Wiadomo, że kurierzy miejscy przejeżdżają od 70 do 100 km dziennie, nie rozpędzają się do prędkości powyżej 90 km/h i kursują głównie przez dzień przewożąc średnio 875 kg ładunku. Na noc większość pojazdów jest zdawana do bazy. Mając tak sprofilowanego odbiorcę Volkswagen przystąpił do prac nad e-Crafterem. Wybrane firmy z 4 krajów już mogły przetestować gotowy samochód.
Silnik spalinowy zastąpił motor z e-Golfa o mocy 100 kW (136 KM), z kompaktu pochodzi też litowo-jonowa bateria o pojemności 35 kWh. Wg standardów NEDC pozwala na przejechanie 173 km na jednym ładowaniu. Energię w akumulatorze można uzupełnić ze zwykłego gniazdka domowego, ale wtedy zajmuje to 17 godzin. Znacznie szybszym rozwiązaniem jest wallbox o mocy 7,2 kW – skraca czas do 5 godzin i 20 minut. Najlepszą opcją jest jednak superszybka ładowarka CCS o mocy 40 kW. Do 80 proc. energii "dobija" w zaledwie 45 minut.
E-Crafter jest dostępny w dwóch wersjach: z DMC wynoszącym 3,5 tony (na pokład zabierze 970 kg) oraz 4,25 tony (1720 kg towaru). W obu wypadkach do dyspozycji jest paka o pojemności 10,7 m3. Na ten moment Volkswagen nie przewiduje innych wariantów nadwoziowych niż furgon. Tyle w teorii, a jak jest w praktyce? Auto miałem okazję sprawdzić na ulicach Hamburga, gdzie przygotowana trasa pozwoliła poczuć się jak prawdziwy kurier.
Pierwsze, co zauważyłem po wdrapaniu się na fotel kierowcy, to że wszystko jest jak w zwykłym Crafterze. Ergonomia jest wzorowa, pozycja za kierownicą wygodna (zakres regulacji fotela i kierownicy zdaje się nie mieć końca). Przyczepię się natomiast do portów USB. Abstrahując od tego, że jest tylko jeden, to do tego jest umieszczony w absurdalnym miejscu nad zegarami. W efekcie podczas jazdy telefon i kabel cały czas odbijały mi się w przedniej szybie. Nie było też mowy o wygodnym dostępnie do smartfona, co może być przydatne dla kuriera. Volkswagen niejako zmusza nas do korzystania z urządzenia przez CarPlay czy Android Auto.
Jedyne, co zdradza elektryczność e-Craftera w kokpicie, to inne zegary i dodatkowe opcje w systemie inforozrywki. Przekręcam kluczyk i nie dzieje się nic. Dopiero rzut oka na wskazówkę licznika zastępującego obrotomierz uzmysławia mi, że to już. Przesuwam dźwignię na D, można jechać. Dodam, że wcześniej nie miałem doświadczenia z autem dostawczym, więc nie wiedziałem, czego się spodziewać.
Tymczasem e-Crafter (i obstawiam, że sam Crafter też) jest zaskakująco prosty w kierowaniu. Kierownica i poszczególne przełączniki są żywcem przejęte z osobowych volkswagenów, podobnie jak liczne systemy bezpieczeństwa. Jest więc tempomat, utrzymywanie pasa ruchu, Front Assist, a także czujniki parkowania i kamera. Różnica jest taka, że w e-Crafterze jest szalenie wygodnie. Nic dziwnego – w końcu jest to narzędzie pracy, w którym kurierzy spędzają wiele godzin dziennie. Muszę też wspomnieć o zaskakującej zwrotności. Gdy nawigacja kazała wjeżdżać na ciasne parkingi, nieco się wahałem. Zupełnie niesłusznie.
Jak na elektryka przystało, trzeba się przyzwyczaić do jednej rzeczy. Po odpuszczeniu pedału gazu samochód zaczyna hamować silnikiem, by odzyskać energię. Szkoda, że Volkswagen nie przewidział opcji, by móc wybrać, z jaką mocą powinna działać rekuperacja. Jestem jednak w stanie to wybaczyć, bo ustawienie jest wprost idealne. Przez większość czasu jeździłem e-Crafterem używając tylko jednego pedału. W ustawieniach zabrakło mi również możliwości włączenia trybu pełzania, czyli po odpuszczeniu hamulca samochód zaczyna się toczyć, jak w większości aut spalinowych z automatyczną skrzynią.
Przyznam, że liczyłem też na większą zrywność spod świateł. E-Crafter nie wyrywa do przodu jak to mają w zwyczaju elektryki, lecz wysoki moment obrotowy dostępny na zawołanie przekłada się na świetną elastyczność. Auto jest dynamiczne i pozwala na sprawne wyprzedzanie bądź wymijanie przeszkód. Volkswagen ograniczył prędkość maksymalną do 90 km/h i krótki test na autostradzie pokazał, że faktycznie tak jest.
Wspomniałem o deklarowanym zasięgu 173 km, a jak jest w rzeczywistości? Zapakowany egzemplarz, którym jeździłem, pokazywał 140 km zasięgu. Po przejechaniu pętli o długości około 30 km wartość ta spadła do 110 km, czyli komputer nie oszukiwał. Potencjalnym problemem może być wydajność w zimie. Z doświadczenia wiem, że wtedy zasięgi aut elektrycznych potrafią spaść o nawet 30 proc. Nawet tak pomniejszona wartość powinna wystarczyć kurierowi miejskiemu na pokonanie swojej trasy.
Oczywiście e-Crafter trafi do Polski – w końcu jest tu produkowany – ale ceny tej odmiany nie są jeszcze znane. Na rynku niemieckim cennik otwiera kwota 69,5 tys. euro, z kolei podobnie skonfigurowana wersja wysokoprężna kosztuje ok. 41-42 tys. euro. Różnica jest spora, ale trzeba pamiętać o znacznie niższych kosztach eksploatacji, a także bezpłatnym wjeździe do stref czystego transportu.