Żuchowski: Następcy BMW i8 nie będzie. Po koronawirusie europejski rynek będzie smutniejszy (opinia)

Jak donoszą nieoficjalnie niemieckie źródła, BMW wycofało się z planu wprowadzenia do produkcji supersamochodu zapowiadanego przez koncepcyjny Vision M Next. To już kolejna z motoryzacyjnych ofiar koronawirusa. Europejski rynek samochodowy po pandemii będzie już na tyle nieznośnym miejscem do działania, że zostaną na nim same przyziemne i nudne auta.

BMW Vision M nie doczeka się wersji produkcyjnej (fot. BMW)
BMW Vision M nie doczeka się wersji produkcyjnej (fot. BMW)
Mateusz Żuchowski

05.05.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:42

Vision M Next został zaprezentowany na ostatnich targach frankfurckich obok kontrowersyjnego iNext i był odebrany jako ta atrakcyjniejsza połowa z zapowiedzi przyszłości marki. Ostrożnie dozowane przez producenta informacje o tym projekcie brzmiały aż za dobrze na to, by były prawdziwe. Nowe superauto miało być napędzane przez napęd hybrydowy o mocy aż 600 KM. Do tego dochodził jeszcze agresywny wygląd, który wprost nawiązywał do pierwszego superauta BMW sprzed dekad, kultowego M1.

BMW Vision M jednak nigdzie nie pojedzie (fot. BMW)
BMW Vision M jednak nigdzie nie pojedzie (fot. BMW)

Niedoszły rywal Audi R8 i AMG GT miał być jednym z 25 zelektryfikowanych modeli, które niemiecki koncern chce wprowadzić do produkcji przed 2025 rokiem. Jak się jednak okazuje, nawet hybrydy plug-in, które osiągają niskie wyniki emisji spalin dzięki możliwości pokonania części dystansu na samej energii elektrycznej, nie mają dzisiaj pewnej przyszłości.

Jak donosi "Manager Magazin", projekt ten pozostanie w fazie prototypu. Osoba z BMW wyjawiła niemieckiemu medium, że "zarząd doszedł do wniosku, że w post-pandemicznym świecie taki samochód nie ma sensu". Zamiast niego marka reklamująca się radością z jazdy skupi się na w pełni elektrycznych SUV-ach iX3 oraz iX5 oraz - naturalnie - nieszczęsnym iNext.

Smutny to wniosek. Nie mamy nawet pewności, czy słuszny, ale jedno jest widoczne gołym okiem: koronawirus już zmienia sposób myślenia producentów aut o przyszłości rynku. W połączeniu z coraz bardziej wymagającymi standardami legislacyjnymi dotyczącymi emisji spalin i ogólnego bezpieczeństwa sprawi to, że z rynku zaczną znikać samochody inne niż te, z którymi wiążą się jakiekolwiek emocje. Motoryzacja powróci do swojego pierwotnego celu, jakim było tworzenie narzędzi do transportu z punktu A do B.

Koniec zabawy w samochody

O podobnych wnioskach w sferze zawodowej pisał Marcin Łukasik na łamach money.pl. W tekście opisującym rady wielkich przedsiębiorców, jak zaadaptować się do nowej rzeczywistości, pada zdanie o "zawodach bez sensu". Łukasik przytacza tam wypowiedź Simona Maira z Uniwersytetu w Surrey, który mówi bez ogródek, że obecnie "wielu z nas wykonuje zawody pozbawione większego sensu, które są tylko po to, aby móc zarabiać, a za zarobione pieniądze kupować więcej. Z kolei epidemia pokazała, że brakuje zawodów, które są naprawdę potrzebne, jak choćby lekarzy. I niewykluczone, że właśnie w tym obszarze zajdzie zmiana".

Sportowe auto nawiązujące do przeszłości, autonomiczna kapsuła na kołach i SUV z absurdalnie wielkim grillem. Już wiecie, którego auta BMW nie zrealizuje (fot. BMW)
Sportowe auto nawiązujące do przeszłości, autonomiczna kapsuła na kołach i SUV z absurdalnie wielkim grillem. Już wiecie, którego auta BMW nie zrealizuje (fot. BMW)

Takie same wnioski można wysnuć co do przyszłości rynku samochodowego. Patrząc na niego przez zupełnie obiektywny, wyzbyty sentymentów pryzmat, jest on teraz pełen samochodów "bez sensu". Nikt nie potrzebuje sportowego BMW o mocy 600 KM z drzwiami podnoszonymi do góry. Ostatecznie, nawet jeśli pewna grupa klientów nadal będzie chciała wybierać takie samochody "bez sensu", czyli traktowane jako coś więcej niż tylko narzędzie do transportu z punktu A do B, na przestrzeni kilku następnych lat komfort takiego wyboru i tak zostanie im zabrany.

Ciekawe auta z rynku ruguje obecnie bezprecedensowo duża liczba czynników. Strategię producentów zmieniają nowe modele korzystania z samochodów, czyli przejście z posiadania własności, która zawsze buduje jakąś więź emocjonalną, ku najmowi, czyli popularyzacji wszelkich programów car-sharingowych i wynajmów krótkoterminowych. Kolejnym eliminującym emocje trendem jest dążenie do autonomizacji jazdy i monitorowania kierowców, tak by docelowo nie mieli oni możliwości korzystania z auta w sposób inny niż przewiduje ustawodawca.

W takich okolicznościach samochód nie ma innego wyjścia jak znów stać się tylko "sensownym" narzędziem, z którego korzysta się w zaprogramowany sposób w doraźnych sytuacjach, a za moment o nim zapomina. Z jazdą w takich przypadku będzie się wiązało dokładnie tyle samo emocji, co ze wstawianiem mleka do lodówki czy wrzucaniem ubrań do pralki.

Świat da sobie spokój z Europą

Trend ten szybciej i silniej niż w innych częściach świata pojawi się w Unii Europejskiej, gdzie życie producentów samochodów jest szczególnie trudne. Największym wyzwaniem są obecnie właściwie niemożliwe do spełnienia, bardzo surowe normy emisji spalin, które już i bez kryzysu produkcyjnego wywołanego przez pandemię koronawirusa miały wywrócić w najbliższych latach przemysł motoryzacyjny do góry nogami. Już teraz widać, że normy WLTP stają się dla producentów nie kwestią ekologiczną, a ekonomiczną, która przynosi inne efekty niż pierwotne założenia Komisji Europejskiej.

Pierwszym z nich jest eliminacja wszystkich oryginalnych modeli, których produkcja wymaga szczególnych rozwiązań inżynieryjnych, niemożliwych do wykorzystania na bardzo szeroką skalę. Z tego powodu już z rynku zniknęły Alfa Romeo 4C, Ford Focus RS czy Mercedes SLC. Problem ten nie dotyczy jednak wyłącznie samochodów sportowych, bo z tego samego powodu trudny los w Europie czeka Suzuki Jimny (powróci ono do nas jesienią z homologacją auta użytkowego).

Do czego te trendy prowadzą? Ponownie, warto zajrzeć do ogólnych trendów w post-pandemicznym świecie. Głównym następstwem koronawirusa ma być ograniczanie globalizacji i zamykanie się poszczególnych rynków wewnątrz swoich granic. Tak też zapewne stanie się w motoryzacji. Nie dlatego, że Unia Europejska chce w ten sposób bronić swoich interesów, tylko z tego powodu, że producenci spoza Unii tego interesu nie będą w naszej części świata widzieli.

Tak oryginalnym autom jak Suzuki Jimny jest na rynku europejskim trudno ze względu na wysokie koszty adaptacji do regionalnych norm (fot. Marcin Łobodziński/Autokult)
Tak oryginalnym autom jak Suzuki Jimny jest na rynku europejskim trudno ze względu na wysokie koszty adaptacji do regionalnych norm (fot. Marcin Łobodziński/Autokult)

Nissan już zapowiada ograniczenie swojej aktywności w Europie. Jest to wiadomość, która przychodzi parę miesięcy po wycofaniu z Europy jego luksusowego odłamu, czyli Infiniti (kolejna z marek "bez sensu"?). Sukcesywnie zmniejsza się na europejskim rynku oferta pozostałych japońskich producentów, takich jak Suzuki, Mitsubishi czy Subaru, i nic nie wskazuje na to, by ten trend miał zostać odwrócony.

Nawet jeśli nie wszystkie z tych założeń się spełnią, to jednego i tak możemy być pewni. Choć już obecnie jest coraz mniej powodów, by się ekscytować motoryzacją, to w najbliższych latach rynek samochodów w naszej części świata stanie się całkiem smutnym miejscem.

Źródło artykułu:WP Autokult
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)