Wyjazd na F1 - poradnik krok po kroku i Škoda, która uratowała nam skórę© Pocztówki z wyjazdu (fot. Maciej Skrzyński)

Wyjazd na F1 - poradnik krok po kroku i Škoda, która uratowała nam skórę

Maciej Skrzyński
28 lipca 2022

Jeszcze kilka lat temu wspomnienie w gronie znajomych o Vettelu czy Hamiltonie kończyło się pustym przytakiwaniem. Teraz to początek dyskusji. Niezależnie, czy zaczęło się po obejrzeniu "Drive To Survive", czy potraficie wymienić wszystkich czempionów od 1950 roku – wizyta na Grand Prix jest obowiązkowa. Jak się do tego zabrać i dlaczego pomarańczowa Škoda Karoq musiała nas przed czymś ratować?

Dobra, trochę was oszukałem, bo instrukcję krok po kroku znajdziecie jeszcze ciut niżej. A to dlatego, że właśnie do mnie dotarło, dlaczego wybór škody na nasz środek transportu okazał się tak trafiony. Oczywiście pomijając fakt, że właśnie zaczyna u nas test długodystansowy i czeka ją jeszcze sporo kilometrów, to żadna inna marka tak bardzo nie podkreśla ostatnio swojego motorsportowego dorobku. Koniec dygresji.

Zacznijmy od początku… Jakie Grand Prix wybrać?

Jeśli budżet nie jest problemem, to sprawa jest raczej prosta - podobno żaden wyścig nie gwarantuje takiej atmosfery jak ten w Teksasie. Ale jeśli akurat nie jesteście osobami, do których Mateusz Żuchowski kierował swój poradnik zakupowy Ferrari 458 Challenge, to w pierwszej kolejności warto spojrzeć na kwestię logistyczną. Jasne, na Spa zawsze coś się dzieje, ale tor jest położony blisko zupełnie niczego. Paul Ricard? Świetnie wygląda na zdjęciach, ale brak bezpośrednich lotów do Marsylii trochę komplikuje sprawę.

Najłatwiejsze destynacje na dobry początek przygody to:

  • Autodromo Nazionale di Monza we Włoszech: loty do Bergamo pod Mediolanem kosztują grosze i jest ich sporo, w dodatku z praktycznie każdego lotniska w Polsce. W pobliżu toru znajduje się stacja lokalnej kolejki, a atmosfera, jaką tworzą Tifosi zagwarantuje udane widowisko. Poza tym – kiedy ostatni raz widzieliście nudny wyścig na Monzy?
  • Autodromo Enzo e Dino Ferrari (Imola) we Włoszech: tutaj sprawa ma się podobnie, ponieważ bilety do Bolonii są tanie, a i z dostępnością nie ma problemu. Bezpośrednie transfery znajdziecie z Warszawy i Katowic, z kolei w pobliże toru dojedziecie z centrum miasta jednym pociągiem w niecałą godzinę. Przy okazji możecie poświęcić dzień lub dwa na zwiedzanie, nie mówiąc o mistycznej wręcz aurze związanej z wypadkiem Ayrtona Senny.
  • Hungaroring (Budapeszt) na Węgrzech: plotka głosi, że tutaj poczujecie się tak, jakbyście nigdy nie wyjechali, ponieważ ¾ kibiców to Polacy. Pytanie brzmi, czy traktujecie to jako zaletę, czy też wadę. Osoby z Warszawy mają do dyspozycji tani transfer samolotem do stolicy naszych bratanków, z kolei ci z was, którzy są z południa, mają bliżej do Budapesztu niż nad Bałtyk. Sam tor jest świetnie skomunikowany – zarówno dla korzystających z transportu publicznego, jak i dojeżdżających własnym autem. Zastrzeżeniem może być… sam wyścig. Często bowiem mamy do czynienia z tak zwaną procesją.
  • Circuit de Barcelona-Catalunya w Hiszpanii: Bilety lotnicze są nieco droższe, ale za to z większości polskich miast transfer odbywa się bez przesiadek. Do dojazdu na tor posłużą specjalne autobusy. Niestety sam wyścig nie należy do nader widowiskowych, jednak warto nieco przedłużyć pobyt i skorzystać z uroków miasta. Po transferze Lewandowskiego to w zasadzie już trochę polskie miasto, prawda?
  • Circuit de Monaco w Monaco: wielu odstrasza legendarnymi cenami, a szkoda. Co prawda bezpośrednie loty do Nicei kosztują już dobre kilkaset złotych i odbywają się tylko z Warszawy, ale za to do legendarnego mikropaństwa dotrzecie z centrum francuskiego kurortu jednym pociągiem w 30 minut, a klimat panujący w Monaco, nie tylko podczas Grand Prix, jest niepowtarzalny. Za bilet na wyścig zapłacicie trochę więcej, ale wbrew pozorom można tutaj zjeść normalny posiłek bez konieczności brania kredytu.
  • Red Bull Ring (Spielberg) w Austrii: tor położony w górzystej, południowej części kraju. Możecie się tutaj dostać na dwa sposoby. Pierwszy to lot do Wiednia trwający z Warszawy niecałe 1,5 godziny, co wiąże się z koniecznością wynajęcia tam samochodu. Drugi to roadtrip. Z naszej stolicy to około 860 km, w większości pokonywanych autostradą. I właśnie na tą kombinację postawiliśmy.

Dlaczego? Po pierwsze, jest to tor położony w górach z dobrze ulokowanym General Admission (to wyjaśnię później), po drugie: w podróży towarzyszyły nam dwa psy, co delikatnie ograniczało wybór. Grand Prix w Styrii ma jeszcze tą zaletę, że w ciągu ostatnich kilku lat kibice mieli zapewnione dobre widowisko, a tegoroczną rywalizację miał dodatkowo urozmaicić sobotni sprint.

W tym miejscu warto wspomnieć o czymś jeszcze. Według mędrców z facebookowej grupy poświęconej F1, a także paru znajomych, którzy tego typu wyjazd mają już za sobą, warto wybrać taki wyścig, na którym niewiele się dzieje, ponieważ liczy się głównie otoczka, a i tak lepiej ogląda się w telewizji. Mogę na razie powiedzieć tylko tyle, że kompletnie się z tą opinią nie zgadzam, ale wyjaśnię to za chwilę.

Jakbyście zapomnieli, kto tu rządzi... (fot. Maciej Skrzyński)
Jakbyście zapomnieli, kto tu rządzi... (fot. Maciej Skrzyński)

Po drugie, warto wziąć też pod uwagę miasto, które będziecie odwiedzać, i jego okolice. Jeśli jeszcze nie jesteście pewni, który wyścig kręci was najbardziej, to zastanówcie się co chcecie robić w czasie wolnym od F1. Skoro i tak wybieracie się w podróż, dobrze jest przedłużyć ją o jeden czy dwa dni, aby odkryć coś nowego.

Barcelona, Mediolan – mocna propozycja dla chcących pozwiedzać, ceniących nocne życie oraz dobre jedzenie. Monaco? Tutaj każdy staje się carspotterem, szczególnie warto zajrzeć do kilku podziemnych garaży. Spacer po tym mieście jest jak poszukiwanie skarbów. A Austria? Cóż, Graz może i jest urokliwy, ale idzie spać o 22, nie mówiąc o tym, że to godzina drogi od toru. Red Bull Ring położony jest w górach, dookoła wsie, co tu robić?

I właśnie wtedy, po ruszeniu z parkingu, zupełnym przypadkiem wylądowaliśmy na jednej z najciekawszych dróg, jaką kiedykolwiek jechałem. Alpejskie przełęcze są piękne, bez dwóch zdań, ale odcinek Spielberg-Köflach na drodze do Grazu okazał się prawdziwym majstersztykiem. Miał wszystko, czego potrzebuje droga, aby zagwarantować dobrą zabawę: wzniesienia i spadki, od szybkich łuków o różnej długości aż po ostre nawroty, nawierzchnię gładką jak pu… porcelana, a także kompletny brak ruchu, bo wszyscy jadą autostradą.

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

W pierwszej chwili przyszedł żal, że nie mam do dyspozycji innego auta z grupy VAG, ale potem włączyłem tryb sport. Taa... tryb sport w małym SUV-ie. Dobre, co? Okazuje się, że ten przycisk rzeczywiście robi coś więcej, niż tylko sprawia, że jest głośniej. Usztywnił się bowiem układ kierowniczy, a 150 KM i 250 Nm maksymalnego momentu, jakie wykrzesał z siebie 1.5 TSI, w połączeniu z całkiem sprawną 7-biegową DSG sterowaną łopatkami okazały się radzić sobie lepiej niż się tego spodziewałem.

Powiem więcej, przypuszczam, że mała szarża po górskiej drodze Karokiem mogła dać więcej frajdy, niż gdybym miał do dyspozycji 911 GT3, którym miałem okazję pojeździć po Limanowej. Zwariowałem? Może tak, ale w maszynie tego typu wykorzystałbym, w optymistycznym wariancie, może 30-40 proc. jej potencjału, podczas gdy w ustatkowanej škodzie, której ktoś kazał na chwilę włożyć sportową koszulkę i biegać, znacznie łatwiej było zbliżyć się do granicy. A przecież właśnie to powoduje uśmiech na twarzy każdego petrolheada.

Jeśli to wszystko nie wystarczy, aby dokonać wyboru, to po prostu odpowiedzcie sobie na pytanie, kto jest waszym faworytem. Dla fanów czerwonych samochodów oczywistym wyborem będą Włochy. W sekcji polubionych utworów na Spotify macie "Super Max!" zespołu Pitstop Boys? Jedźcie do Austrii lub na niedawno otwarty Zandvoort nieopodal Amsterdamu. Fani McLarena i Mercedesa na pewno poczują się jak w domu podczas wizyty na angielskim Silverstone. A jeśli lubicie, kiedy Daniel Riccardo się uśmiecha, to po prostu pojedźcie gdziekolwiek. Kiedy wybierzecie już wymarzoną lokalizację, pojawia się pytanie…

Gdzie i kiedy kupić bilety na wyścig F1?

Tutaj sprawa jest raczej prosta. Do wyboru jest kilka sklepów internetowych oferujących bilety na poszczególne dni lub cały weekend, a niektóre z torów mają swoją własną sieć dystrybucji. W moim odczuciu najprostszy i najpewniejszy jest jednak zakup przez oficjalną stronę. Raz, że to pewne źródło, a dwa, że do waszej dyspozycji jest naprawdę doskonała obsługa klienta.

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

W razie pytań, wątpliwości lub problemów zapewniają szybki i rzetelny kontakt – oczywiście trzeba znać angielski. Im wcześniej podejmiecie decyzję, tym lepiej. Pierwsza pula biletów bywa objęta promocją (do kilkunastu procent), a te najtańsze stosunkowo szybko się sprzedają. Jeśli sprzedaż jeszcze się nie rozpoczęła, możecie dopisać się do newslettera informującego o jej uruchomieniu. Przydatnym rozwiązaniem jest też posiadanie konta walutowego, ponieważ płatność odbywa się w euro. Karta w "dewizach" przyda się także później na torze.

W 2020 roku, jeszcze przed pandemicznym zamknięciem, dostałem bilety w formie fizycznej – dostarczone kurierem, jednak już w 2022 roku, kiedy odbijałem sobie odwołane wyścigi sprzed dwóch lat, wszystkie dokumenty otrzymałem drogą mailową na trzy tygodnie przed startem. Wejściówki nie są imienne i posiadają kod QR, więc nie musicie ich drukować, wystarczy mieć je na telefonie.

Trybuna czy "trawa"? Co wybrać?

Mogłoby się wydawać, że ceny biletów będą zależeć od atrakcyjności miejsca. Nie jest to reguła, ale po kolei. Możemy wyróżnić trzy typy biletów:

  • General Admission, czyli miejsca stojące. Brak numeracji, brak rezerwacji, brak siedziska. To oznacza, że w przypadku upału albo ulewy jesteście zdani na łaskę żywiołu. Z drugiej strony są najtańsze, ich ceny wahają się zazwyczaj od stu do stu-kilkudziesięciu euro za cały weekend, a często można stanąć przy samej siatce w wyznaczonym obszarze. Żeby jednak zająć dobre miejsca, trzeba przybyć odpowiednio wcześniej i najlepiej zabrać ze sobą trochę sprzętu, do czego jeszcze wrócę. Dobre miejsce to takie, które w pobliżu ma telebim, a jednocześnie widzicie jak największy fragment toru. Nie liczcie na to, że włączycie sobie transmisję na tablecie lub smartfonie. Sieć będzie przeciążona. Na pierwsze i drugie kółko warto podejść jak najbliżej siatki. Dźwięk czuć na każdym fragmencie ciała.
  • Grandstand, czyli trybuny. Najczęściej wyróżnia się trzy rodzaje: brązową, srebrną i złotą. Są rozsiane wokół całej długości toru i jak łatwo się domyślić ceny rosną w zależności od \metalu. Za numerowane miejsce, w niektórych przypadkach zadaszone, zapłacicie od 250 do 700 euro, choć zdarzają się i droższe. Najwięcej zapłacicie za miejsce przy prostej startowej. Patrzenie jak \czerwoni\ gubią się przy pit-stopie kosztuje.
  • Bilety specjalne (tak to nazwijmy na potrzeby tekstu). Pakiety są różne (F1 Experience, Paddock Club czy też po prostu VIP) i zawierają bonusy takie jak poczęstunek z open barem, przejazd autokarem po torze, spacer po pit lane czy wizyty poszczególnych zawodników, a co za tym idzie możliwość przybicia piątki lub zgarnięcia autografu. Cena takiej przyjemności sięga zazwyczaj 4 cyfr, oczywiście w euro.

Ceny biletów jedno- i dwudniowych różnią się nieznacznie od tych na cały weekend wyścigowy, a warto wykorzystać dni treningowe na mały rekonesans, więc zaplanujcie trochę dłuższy urlop.

Tutaj wrócę do rzekomej wyższości telewizji nad widowiskiem na torze. Otóż, jak to zwykle w życiu bywa, wszystko zależy – od układu toru oraz umiejscowienia poszczególnych sekcji dla kibiców. Może się bowiem zdarzyć, że kupując najtańsze bilety będziecie mieli lepszy widok niż niektórzy na trybunach, a przy okazji obejrzycie cały wyścig w wyjątkowej atmosferze i przy akompaniamencie silników wspinających się na najwyższe obroty kilkanaście metrów od was, jak to miało miejsce w naszym przypadku.

Wystarczyło się trochę pokręcić, aby znaleźć idealne miejsce. (fot. Maciej Skrzyński)
Wystarczyło się trochę pokręcić, aby znaleźć idealne miejsce. (fot. Maciej Skrzyński)

General Admission na austriackim torze jest naprawdę rozległe i choć wymaga niemałego spaceru pod górę, to odpowiednia kombinacja pozwoli oglądać dohamowanie do "jedynki", prostą oraz dwa zakręty. Zwieńczeniem tego był telebim w odległości pozwalającej zarówno na oglądanie transmisji, jak i odczyt pozycji. Nie każdy tor zapewnia takie luksusy. Dlatego też, jeśli zależy wam na obejrzeniu wyścigu, a nie tylko samym doświadczeniu, konieczne będzie zweryfikowanie poszczególnych stref na wybranym obiekcie i, powtórzę to, koniecznie blisko telebimu!

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

Kupiliście bilety. Uśmiech pojawił się na twarzy, ekscytacja rośnie, Instastories lecą w świat. Wstrzymajcie konie, bo to jeszcze nie wszystko.

Nocleg – gdzie spać podczas wyjazdu na F1?

Tę kwestię załatwcie dwie minuty po zakupie biletów, najlepiej rezerwując dwa miejsca, jeśli tylko jest możliwość bezpłatnego odwołania. Tak na wszelki wypadek. Głupie? To patrzcie na to. Pierwszy raz na opcje noclegowe w Austrii zerknęliśmy na niecałe cztery miesiące przed terminem. Kryteria: trzy osoby, trzy noce. Do wyboru był namiot przy torze za 16 tys. zł (zwykły namiot, nie żaden dwupokojowy glamping) albo mieszkanie w domku, który czasy świetności przechodził jakoś w 1995, w dodatku półtorej godziny jazdy od toru.

Tak, każdy skrawek przeznaczony na kemping w okolicy też był już zajęty. Codzienne odświeżanie serwisów z rezerwacjami przez te kilkanaście tygodni i w końcu jest – ktoś zwolnił pokój w hotelu położonym 30 minut od toru. Nadszedł dzień wyjazdu, słonko świeciło, muzyka grała, a gdzieś pod Katowicami dotarł mail, w którym ów hotel poinformował, że niestety nie może zrealizować naszej rezerwacji ze względu na overbooking.

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

Tak, jak widać takie rzeczy zdarzają się nie tylko w liniach lotniczych. W telegraficznym skrócie, ostatecznie błąd hotelu wyprostował pośrednik, refundując nam inny hotel w Grazu (godzina od toru). Dodam jeszcze, że od momentu złożenia takiego wniosku, do jego realizacji, cena noclegu wzrosła z okolic sześciu do dziewięciu tysięcy złotych.

Pan uprzejmie wyjaśnił to słowami: "bo wiecie, w ten weekend niedaleko nas jest wyścig Formuły 1". Co ty powiesz, Sherlocku? Standardowa cena wynosi jedną trzecią tego. Popełniłem te błędy, żebyście wy nie musieli. Podejrzewam, że w przypadku torów położonych w pobliżu dużych miast problem nie przybiera aż takiej skali, ale po co się denerwować?

Ile kosztuje wyjazd na F1?

Ustaliliśmy już, że za bilety możecie zapłacić 100 euro, ale możecie też dołożyć do tego jeszcze jedno zero. Nocleg, co nie jest niczym nadzwyczajnym, jest odpowiednio (dużo) droższy niż tydzień przed i tydzień po Grand Prix. Wokół większości stałych torów są wyznaczone kempingi, ale nawet tam cena za miejsce na namiot i samochód może przekroczyć kilkaset euro, nie mówiąc już o wspomnianych wcześniej gotowych namiotach od organizatorów.

Im wyżej, tym lepiej (fot. Maciej Skrzyński)
Im wyżej, tym lepiej (fot. Maciej Skrzyński)

Niektóre hotele windują ceny do absurdalnych poziomów, ale rezerwując z wyprzedzeniem na pewno uda wam się znaleźć zakwaterowanie nie droższe niż 50 euro za osobę za noc. W późniejszym terminie możecie liczyć się z wydatkiem nie mniejszym niż 150 euro.

Kwestia dojazdu jest jeszcze bardziej zindywidualizowana. Zależy od tego, jaki wybierzecie środek transportu i sposób poruszania się na miejscu. W naszym przypadku, podróżując prędkościami autostradowymi (około 130 km/h), uzyskaliśmy spalanie na poziomie 6,5 l / 100 km, więc za podróż zapłaciliśmy jakieś 1400 złotych, wliczając w to codzienne dojazdy na tor (80 kilometrów w jedną stronę).

Mało brakowało, żeby kwota ta wzrosła jeszcze o mandat za... wstrzymywanie ruchu. Chcąc uwiecznić wściekle pomarańczowego Karoqa pod majestatycznym monumentem w kształcie nitki Red Bull Ringu, zatrzymaliśmy się dosłownie na sekundę. Nie zdążyłem nawet postawić obydwu nóg na ziemi, kiedy wciekły krzyk policjanta kierującego ruchem kazał mi zwiewać stamtąd jak najszybciej. Nie zrozumiałem ani słowa, ale po niemiecku wszystko brzmi co najmniej dwa razy straszniej.

Poszedłem na piechotę, żeby chociaż ten „pomnik” Wam pokazać. (fot. Maciej Skrzyński)
Poszedłem na piechotę, żeby chociaż ten „pomnik” Wam pokazać. (fot. Maciej Skrzyński)

Przy okazji muszę oddać, że na długiej trasie po raz kolejny Karoq okazał się pozytywnym zaskoczeniem. Przyznaję, co będzie nieco niepolityczne, że nie jestem fanem nowych samochodów. Większość marek aspiruje do bycia najnowocześniejszymi, najmodniejszymi, najbardziej naszpikowanymi technologią i często trochę się w tym gubią. A Škoda pozostaje tylko i aż poprawnym samochodem. Nie ma trzech tysięcy ekranów, nie opowie dowcipu i nie włączy szumu fal, kiedy powiecie, że lubicie jogę. Tym kompaktowym SUV-em jechały trzy osoby dorosłe i dwa psy w rozmiarze S/M, a żaden z członków wesołej załogi nie miał powodów do narzekania.

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

Siedzisko tylnej kanapy mogłoby być nieco dłuższe, szczególnie, że siedzący za mną (180 cm) pasażer (186 cm) miał jeszcze spory zapas miejsca na nogi. Może co nieco do życzenia pozostawiało też wyciszenie tylnej części auta. Szum opon był wyraźnie bardziej słyszalny niż z przodu, gdzie panowała w zasadzie kompletna cisza, nawet przy nieco wyższych prędkościach. Bardzo doceniłem też fotele – odcinek lędźwiowy, dla którego często nie mogę znaleźć dobrego ustawienia, tutaj nie doskwierał ani razu. No i te wszystkie schowki! Na uwagę zasługuje też Virtual Cockpit, jeden z elementów pakietu Tech Amundsen, a dokładniej jego minimalistyczna wersja, która była niczym kojący balsam podczas nocnej jazdy. Warto się pokusić i dopłacić te 3 tys. A skoro wróciliśmy do tematu pieniędzy…

Obraz
Obraz;

Ceny na torze F1

Szczerze? Myślałem, że będzie gorzej. Zacznijmy od części gastronomicznej, gdzie warto od razu zaznaczyć jedną rzecz: dozwolone jest wnoszenie własnych napojów bezalkoholowych i jedzenia. Nie jesteście więc skazani na wyczekiwanie kilkunastu minut w kolejce po kubeczek popcornu albo kiełbasę z musztardą (i nie był to żaden currywurst). Jeśli jednak najdzie was ochota, to podaję przykładowe ceny:

  • Coca-Cola/Fanta/Sprite/Red Bull/woda – 3 euro,
  • kawa/herbata – 4 euro,
  • piwo alkoholowe/bezalkoholowe z nalewaka lub w puszce – 4,5 euro,
  • precel na słono lub słodko – 4 euro,
  • wienerschnitzel wilekości twarzy w kajzerce zwykłych rozmiarów – 10 euro,
  • mozzarella sticks/nugettsy z kurczaka + frytki – 15 euro.

Czy napiszę o tym do Poradnika Polskiego Konsumenta? Niestety, nie było mi dane spróbować torowej kuchni. Mogę jednak śmiało zarekomendować zakup akcesoriów czy ubrań. Jeśli planowaliście zrobić to przed wyjazdem, nie spieszcie się. Na miejscu znajdziecie kilka doskonale wyposażonych, oficjalnych sklepików F1 oraz stoisk poszczególnych teamów. Unikniecie wtopy z rozmiarem i zabawy w ewentualne zwroty, a przy okazji będzie pamiątka. Ceny nie odbiegają od tych w internecie, co oznacza, że na czapeczkę lub koszulkę wydacie między 40 a 60 euro, za bluzę przyjdzie Wam zapłacić 80-100 euro, z kolei polar czy kurtka to już 150-200 euro. [block position="inside"]27074[/block]

Zarówno stoiska gastronomiczne, jak i te z gadżetami, są rozlokowane w każdej sekcji toru, więc jeśli upatrzycie sobie gofra z owocami przy głównym wejściu to spokojnie, nie będziecie musieli po niego wracać, będzie tuż obok. Aha, warto pamiętać, że na różnych torach obowiązują różne metody płatności – w Austrii nie było możliwości płacenia gotówką, w Belgii nie zapłacicie za jedzenie kartą. Na każdym torze znajdziecie jednak stoisko, na którym możecie wyposażyć się w specjalne tokeny – za nie zapłacicie już każdą metodą.

Brzuszek pełny, nowa czapka na głowie. Jakie jeszcze atrakcje czekają podczas Grand Prix?

W każdy weekend wyścigowy, już od czwartku czeka na kibiców Fan Zone. W tej strefie, poza wyżej wymienionymi przyjemnościami, znajdziecie też stanowiska F1 Esports, czyli dobrze wyposażone symulatory, Pit Stop Challenge, do którego wymagany jest trzyosobowy zespół oraz większa ilość danych osobowych niż w NFZ, test zręcznościowy (dokładnie taki, jaki przechodzą kierowcy), a także liczne występy na scenie – muzyczne, taneczne, ale także wywiady z kierowcami i pozostałymi członkami zespołów.

Radzę zatem zajrzeć wcześniej w harmonogram, który dostaniecie mailem. Ponadto, jeśli w okolicy toru znajduje się lotnisko, jest spora szansa, że przed wyścigiem obejrzycie mniejszy lub większy pokaz lotniczy. W naszym przypadku nazwa toru zobowiązywała – Red Bull wyciągnął chyba cały arsenał, jaki na co dzień wystawiany jest w Hangar-7 pod Salzburgiem. Myśliwce, przerobione bombowce sprzed kilku dekad, samoloty akrobatyczne – te klasyczne oraz nowoczesne, wyczynowe śmigłowce i spadochroniarze. Naprawdę czułem się jak w lotniczym cyrku, a mój wewnętrzny siedmiolatek skakał z radości. Miami oferuje sztuczną marinę, więc decyzja należy do was. Nic nie sugeruję...

Niezależnie od lokalizacji, na dwa kółka przed finiszem, Wy bądźcie gotowi do startu i biegusiem na prostą przy pit lane. Już kilka minut po zakończeniu wyścigu otwierają się bramy. Możecie dostać się na tor, przespacerować po nim i obejrzeć dekorację. Skoro mamy już ustalone, gdzie chcecie obejrzeć wyścig, na jakie wydatki się przygotować i co czeka Was na miejscu, to pewnie chcielibyście wiedzieć…

Jak dostać się na tor?

Poruszając na początku kwestię logistyki trochę zahaczyłem o ten temat. W większości przypadków macie do wyboru dojazd własnym samochodem lub transport zbiorowy – miejski (co niesie za sobą obowiązek zakupu biletu komunikacyjnego) albo zorganizowany specjalnie na Grand Prix (zazwyczaj darmowy po okazaniu biletu na wydarzenie).

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

Jeśli decydujecie się na dojazd autem, pierwszego dnia musicie liczyć się z ogromnymi korkami na wjeździe ze względu na kibiców zjeżdżających się na przytorowe kempingi. Potem już będzie luźniej. Warto też zorientować się, które parkingi są najbliżej waszego sektora i zająć… jak najdalsze miejsca. A dokładniej jak najbliższe wyjazdu na najbardziej oddalonym parkingu. Uwierzcie mi, te dodatkowe 15 minut spaceru to nic w porównaniu z 1,5-godzinnym oczekiwaniem na wyjazd.

W przypadku zbiorkomu na pewno z wyprzedzeniem sprawdźcie godziny powrotów, mając na uwadze, że możecie się nie zmieścić i przyjdzie wam poczekać na kolejny przejazd. Pamiętajcie, że kibice na tor zjeżdżają się o bardzo różnych godzinach – jedni chcą być już od samego rana, inni dojeżdżają dopiero na 30 minut przed kwalifikacjami czy wyścigiem, ale za to wszyscy, te kilkadziesiąt tysięcy osób, kieruje się do wyjścia niemalże dokładnie w tym samym momencie. Nie oszukujmy się, serie poboczne, które w tym czasie także odbywają się na torze (F2, F3, Porsche Supercup) interesują niewielki procent obecnych.

Niektórzy się wycwanili (fot. Maciej Skrzyński)
Niektórzy się wycwanili (fot. Maciej Skrzyński)

Niezależnie od tego, który ze sposobów dotarcia pod tor wybierzecie, dobrze jest się także zorientować, czy nie ma dodatkowego, wahadłowo kursującego busa albo, jak to było na Red Bull Ringu, ciuchci. Nie jestem przekonany, czy to dobre słowo, ale wiecie o co chodzi – taka jakby lokomotywa z wagonikami na kółkach, kiedyś częsty widok na miejskich starówkach. Pamiętajcie, że tor ma kilka dobrych kilometrów długości, więc spacer pod odpowiednie wejście może zająć dobrych kilkadziesiąt minut. Pierwszego dnia wyruszcie jeszcze o godzinę wcześniej niż zakładaliście, żeby ogarnąć wszystko na spokojnie. Skoro już wiecie, jak możecie dojechać, to pozostaje się spakować.

Co zabrać ze sobą na wyścig?

Można powiedzieć, że im "gorsze" bilety, tym więcej będziecie dźwigać. Jeśli pokusiliście się o Paddock Club, to w zasadzie wystarczy wam bilet. W przypadku trybuny są to raczej oczywistości: woda, coś do jedzenia (im bardziej niezniszczalne tym lepiej), powerbank. Gro osób miało ze sobą kieszonkowe lornetki i rzeczywiście było w tym trochę sensu – także polecam zabrać. Największe sekrety kryje jednak za sobą General Admission, czyli miejsca na trawie. Powiem wam co zrobić, żeby od razu wyglądać jak stary wyjadacz. Do wymienionych wcześniej rzeczy dołóżcie: rozkładane krzesełko, koc albo matę i mały worek na śmieci. Byli też tacy, którzy na cały dzień na torze zabierali lodówki i grille turystyczne, więc jak widzicie – sky is the limit. Niemniej jednak z krzesełkiem i matą nie żartuję. Obejrzenie całego wyścigu na stojąco lub siedząc na gołej ziemi byłoby zwyczajnie męczące, a po odpowiednim przygotowaniu poczujecie się lepiej niż na kanapie przed telewizorem.

Obowiązkowo sprawdźcie prognozę pogody. W przypadku upału przyda się po okrycie głowy i krem z filtrem, ale w przypadku opadów dobrze jest zabrać te buty, których Wam nie szkoda (na trawę niektórzy radzą nawet brać kalosze) i peleryny przeciwdeszczowe. W żadnym wypadku nie bierzcie parasoli, bo bardzo szybko zyskacie wokół siebie wrogów.

Jeśli macie zajawkę fotograficzną, dobrze zabrać teleobiektyw. Jeśli nie posiadacie takiego, to chociaż 85 mm. Robienie zdjęć w ruchu bolidu poruszającego się z prędkością 300 km/h zdecydowanie można zaliczyć do ciekawych doświadczeń. Wiele osób pyta też o zatyczki do uszu – o ile nie jesteście nadwrażliwi to nie będą potrzebne. Gdyby okazało się inaczej, to oczywiście można kupić je na miejscu. Czy zabrać dzieci? Nie jestem specjalistą, ale wydaje mi się, że takie powyżej 4 roku życia już powinny sobie poradzić. Zabieranie ze sobą latorośli nie jest wcale niczym niespotykanym, a jak wiadomo czym skorupka za młodu…

Warto być świadomym, że każde Grand Prix jest inne i ma swoje niuanse. Ciężko więc o jeden, uniwersalny poradnik, ale wszystko, co tutaj przeczytaliście powinno pomóc wam w zaplanowaniu swojego pierwszego wyjazdu na wyścig Formuły 1. Jeśli jest coś jeszcze, co chcielibyście wiedzieć, a o czym nie wspomniałem, to śmiało zadawajcie pytania w komentarzach. Jeśli tylko będę znał odpowiedź, to ją otrzymacie.

Na koniec o tym, jak pomarańcz Skody uratował nam skórę?

Obraz
© fot. Maciej Skrzyński

Oczywiście to bardzo daleko wysunięty wniosek, choć trzeba przyznać, że lepiej się trafić nie mogło, biorąc pod uwagę, że ¾ trybun było równie pomarańczowe za sprawą kibiców Maxa Verstappena. Pisząc o tym chciałem się odnieść do dwóch przykrych sytuacji, które miały miejsce podczas tego weekendu. Obydwie odnoszą się do holenderskich kibiców, czy może w tym przypadku już ultrasów.

W strefie Fan Zone zabrali czapkę z logotypem Mercedesa jednemu z kibiców i... podpalili ją. Inna grupka zaczepiła (choć to delikatne słowo) ciemnoskórą dziewczynę, otwarcie okazującą sportową sympatię dla kierowcy z numerem 44. Kiedy doszło do konfrontacji usłyszała jedynie, że "żaden kibic Lewisa Hamiltona nie zasługuje na szacunek".

Obydwie sytuacje skończyły się interwencją ochrony, a wspomniana kobieta zakończyła dzień oglądając wyścig z garażu Mercedesa, co nie zmienia faktu, że nie powinny mieć miejsca. Jeśli wybierzecie się na Grand Prix i będziecie świadkami tego typu zachowań – reagujcie. Wszak królowa motorsportu ma nas łączyć, a nie dzielić.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/52]
Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (0)