Test: Mini Cooper Cabrio S – Gen Z wśród samochodów
Jednym z elementów wyróżniających pokolenia Z jest nieznajomość życia bez internetu i social mediów. Osoby te urodziły się w momencie największego cyfrowego boomu i za wszelką cenę starają się za tym wszystkim nadążyć, rzadko oglądając się za siebie. W nowym Mini można zaobserwować podobne cechy. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie zapomniano o atutach, którymi marka przez dekady chwytała za serca.
Mini przechodzi kolejną zmianę tożsamościową. Niegdyś będące bohaterem zmotoryzowania społeczeństwa oraz zdobywające serca najlepszych kierowców Formuły 1 iście gokartowymi właściwościami jezdnymi, po przejściu pod skrzydła BMW perfekcyjnie połączyło historyczne wartości z ówczesnymi trendami, stając się swoistym synonimem hipstera na czterech kółkach. Teraz czas na nową rolę, jeszcze mocniej zaznaczającą pogoń za trendami.
Polacy znaleźli sposób na tanie ściganie. Pomaga im w tym Toyota
Odczułem to już przy okazji testu nowego Mini Countrymana C. Pisałem wówczas, że samochód co prawda ma niewiele wspólnego z marketingowym sloganem nawiązującym do gokartów, ale zachował lifestyle’owego ducha. Chociaż "zachował" to za mało powiedziane. Ten duch, w cyfrowej postaci, zdominował samochód. W niemałym crossoverze, którego rodzinne atuty zostały rozszerzone, nie ma w tym nic złego.
Gorzej, jeśli te cechy zaczynają dominować także w produkcie, który do tej pory ceniony był za zupełnie inne wartości. Mini Cooper S od powstania oznaczał podniesienie ciśnienia przed zbliżeniem się do zakrętów. Był strzałem adrenaliny. Małym pociskiem. Niepozornym rozrabiaką, który zachwycał analogową naturą i lubił się droczyć. Doświadczenia te są mi o tyle bliskie, ponieważ prywatnie mam w garażu egzemplarz generacji R53. Co z tego pozostało?
Niestety nie za wiele
Suche dane pozwalają sądzić, że zabawa będzie przednia. 2-litrowy silnik, 204 KM, 300 Nm, sprint do 100 km/h w niespełna 7 s, a w bonusie gołe niebo nad głową. Przełączam tryb jazdy na go-kart (tak nazwano tryb sport), ruszam w kierunku zakrętów, wkręcając mechaniczne serce na wysokie obroty i… od razu się zatrzymuję.
Zamiast charakternego, zawadiackiego dźwięku z wydechu dostaję porcję sztucznej kakofonii płynącej z głośników, która momentalnie studzi emocje. Błądzenie po multimediach celem wyłączenia tego "wspaniałego" dodatku zajęło mi 10 min. Udało się, można ruszać dalej. Nadchodzi pierwsza para szykan. Mini chętnie przeskakuje po ich szczytach, ale wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie. Bez namiętności, iskier i przyspieszonego bicia serca.
Czuję, że sportowy tryb usztywnił pracę mięsistej i świetnie leżącej w dłoniach kierownicy, co w pierwszej chwili angażuje do jazdy. Reakcje są szybkie, sprężyste, ale już chwilę później okazuje się, że reszta auta ma odmienny nastrój. Zawieszenie stara się trzymać całość w ryzach i zapewnić dobry balans, choć mogłoby być bardziej czytelne i mocniej absorbować naszą uwagę.
Tymczasem wąskie opony Pirelli Cinturato walczą o trakcję, zaskakująco szybko poddając się podsterowności. Podwozie pozostaje zresztą cały czas w tych samych nastawach – adaptacyjne amortyzatory dostępne są dopiero w najmocniejszym wariancie John Cooper Works. Największym nieobecnym jest jednak poczucie lekkości i zwinności. Rzut oka w tabelkę i aż trudno mi uwierzyć – Mini Cooper Cabrio S waży już blisko 1,5 t. Zdaję sobie sprawę, że mowa o kabriolecie, ale poprzednik bez dachu był o blisko 200 kg lżejszy.
Może da się wycisnąć więcej emocji, przełączając skrzynię w tryb manualny? Pewnie by się dało, gdyby Mini oferowało taką opcję. Tak, w uchodzącym za sportowy Cooperze S nie uświadczycie już łopatek, dopóki nie wybierzecie topowej linii JCW (o której za chwilę). Ich nieobecność jest tym bardziej zauważalna, że przy okazji nowej generacji niezła, 8-biegowa skrzynia ustąpiła miejsca 7-stopniowej przekładni, która mimo dwusprzęgłowej technologii nie dorównuje poprzednikowi temperamentem.
Jednocześnie Mini oddaje w wasze ręce aż 7 trybów jazdy, ale teoretycznie żadnego nie możecie ustawić pod własne preferencje, chyba że jesteście gotowi poświęcić domyślny tryb go-kart, który jako jedyny pozwala zmienić nastawy napędu. Zamiast tego możecie liczyć na "emocjonujące wrażenia" w trybach Vivid, Balance czy Core. Po co to komu?
Można odnieść wrażenie, że wersja "S" została zdegradowana do zwykłej odmiany napędowej, za którą nie idą cenione do tej pory wartości dodane, czyniące z auta ujmującego rozrabiaki, a jej jedynym atutem jest wyższą moc. Na dobrą sprawę, tak właśnie jest. Wybierając nowego Coopera Cabrio S za blisko 145 tys. zł, nie dostaniecie z miejsca większych felg, bajeranckich dodatków na nadwoziu, ani żadnych opcji, które sugerowałyby sportowe aspiracje.
Wyposażenie podzielono na "linie stylistyczne", co oznacza, że możecie mieć "S-kę" w stylizacji zwykłego Coopera, a oba auta odróżni tylko skromny detal w wyglądzie – literka w napisie na klapie bagażnika oraz atrapie chłodnicy. Nic więcej. Testowany egzemplarz występuje w odmianie Favoured (która startuje od 150 tys. zł), co oznacza wyłącznie bogatsze wyposażenie w pragmatycznym zakresie oraz lepiej trzymające sportowe fotele.
Zapomnieć możecie nawet o charakterystycznej, umieszczonej centralnie podwójnej końcówce wydechu. Ta, w okrojonym wydaniu (bo z pojedynczą końcówką), pojawia się dopiero w wariancie John Cooper Works, którego forma została podzielona – możecie wybrać go jako wersję napędową już doposażoną o wszystkie "bajery" z 231-konnym silnikiem za 178 tys. zł, ale znajdziecie go również w zakładce "linii stylistycznej", wymagającej 10,4 tys. zł dopłaty względem bazowego Coopera S.
Prawdopodobnie jest to jedyna opcja, by poczuć jakkolwiek sportowego ducha – tak pod kątem stylistycznym, jak i doznaniowym. W jego skład wchodzi już bowiem m.in. adaptacyjne zawieszenie, które potencjalnie ratuje honor małego "brytyjczyka". Samochód we wspomnianej konfiguracji miał okazję testować Marcin Łobodziński i był zachwycony.
W pogoni za trendami
Czy to wszystko oznacza, że dla Mini tradycja już nie jest cool? Co to, to nie. Marka podchodzi do sprawy po prostu wybiórczo. Tożsamość "zwykłego" Coopera S oddaliła się od historycznych i (wydawałoby się) nieodłącznych wartości, za to chętnie goni za modą i zapatrzyła się w cyfryzację. Trzeba przyznać, że w niektórych aspektach ożenek nowoczesności z tradycją wyszedł nad wyraz zgrabnie. Mini podkreśliło przywiązanie do korzeni, skupiając wszelkie funkcje na jednym, centralnym ekranie, niczym w pierwowzorze z ubiegłego stulecia. Prędkościomierz z historyczną szatą graficzną? Proszę bardzo.
Obok niego mamy pomocnego inteligentnego asystenta głosowego (w formie buldoga Spike’a), świetnie działające i nieirytujące systemy wspomagające jazdę i przeładowane informacjami oraz skomplikowane multimedia. Łatwo się w nich pogubić (szczególnie, jak chcecie cofnąć ekran, co nie zawsze prowadzi was do poprzedniego widoku), a widok Apple CarPlay jest mały i niedopasowany do kształtu i wielkości wyświetlacza.
Niestety dochodzi do tego konieczność obsługi wszystkiego z poziomu ekranu, a ikony odpowiadające za poszczególne funkcje nie grzeszą wielkością. Zwykła zmiana temperatury potrafi być wyzwaniem na wyboistej drodze. Komfort resorowania pozostał bowiem na poziomie dawnej "S-ki". Twardość zawieszenie nie przeszkadza podczas codziennego użytkowania, ale na krótkich nierównościach czy podczas przejazdu przez torowisko bodźce przekazywane do wnętrza są dosyć intensywne.
Kabina został natomiast urządzona w nowoczesny, ale bardzo przytulny sposób. Obita tkaniną deska i boczki drzwi robią świetne wrażenie, a mimo niedużej przestrzeni, nie brakuje półek, kieszeni i schowków. Także kwestie związane z przekształceniem auta w kabriolet nie wydają się wymuszone. Mini znacznie lepiej niż jako hultaj czuje się w roli ułożonego kabrioletu.
Ręcznie rozkładany windshot wzorowo radzi sobie z ochroną kokpitu przed zawirowaniami i to nawet przy wysokich prędkościach. Granica uciążliwości zaczyna się dopiero od ok. 125 km/h. Silnik natomiast podczas spokojnej jazdy odwdzięczy się zaskakująco niskim spalaniem. Na drodze krajowej jest wręcz szansa na zobaczenie "3" z przodu. W mieście i przy 140 km/h nie przekroczymy 8 l/100 km, a zdjęcie dachu oznacza wzrost spalania o ok. 7-9 proc.
Skoro już o przekształceniu w kabriolet mowa, stylistycznie dostajemy do pewnego stopnia poprzednią generację. W wersji bez dachu samochód zachował stylistykę swojego poprzednika w tylnej części z drobnymi korektami. Klapa bagażnika wciąż otwiera się "w dół", a za nią kryje się skromny, 215-litrowy kufer, który można powiększyć, składając tylne fotele.
II rząd (w niezłożonej postaci) i tak na co dzień będzie wspomagał przestrzeń bagażową, ale w razie potrzeby pomieści i pasażera, choć pionowe oparcie nie zapewni mu przesadnie wygodnych warunków. Lepiej też, by dodatkowa osoba nie siedziała za kierowcą, ponieważ potrzeba przesunięcia przedniego fotela do przodu będzie nieunikniona.
Czy można odnaleźć radość z prowadzenia Mini Coopera Cabrio S? Jeśli nie mieliście wcześniej do czynienia z "S-kami", na pewno będziecie się dobrze bawić. Tym niemniej kto pamięta zadziorny charakter poprzedników, ten może poczuć niedosyt. Samochód dalej jest szybki, ale w bardzo powierzchowny sposób. Prostotę, surowe emocje i bliskość kierowcy zamienił na cyfrowy mainstream i uniwersalność.
Alternatywy? Właściwie brak. Mini jest ostatnim małym i względnie tanim autem bez dachu, nie licząc Mazdy MX-5. Trudno jednak nazwać japońskiego roadstera bezpośrednim konkurentem Coopera Cabrio S, mimo że gra w tej samej lidze cenowej. Nieporównywalnie więcej frajdy zapewni wam propozycja z Kraju Kwitnącej Wiśni. Jeśli jednak wasze serce należy do brytyjskiej marki i chcecie, by zabiło szybciej, radzę przymierzyć się do auta John Cooper Works tak w "linii modelowej", jak i wersji silnikowej. Swoją drogą, to ostatni dzwonek - następca będzie wyłącznie elektryczny.
Określenie Mini Coopera Cabrio S jako Gen Z wśród samochodów w żaden sposób nie obraża ani jednej, ani drugiej strony. Samochód sprawia wrażenie wychowanego w innych czasach, niż jego poprzednicy i wyznaje zgoła inne wartości. Na pierwszym miejscu stoi nowoczesność, cyfryzacja oraz chęć wyróżnienia się, natomiast tradycja odchodzi na dalszy plan. Nietrudno dojść więc do wniosku, że producent chce jeszcze mocniej przypodobać się młodej klienteli.
- Przytulnie urządzone wnętrze
- Nawet przy 120 km/h jazda bez dachu nie jest uciążliwa
- Oszczędny i żwawy silnik
- Jedne z najlepszych systemów asystujących na rynku
- Precyzyjny układ kierowniczy...
- ...który jako jedyny broni sportowej duszy auta
- Brak dawnej duszy Coopera S
- Mało angażujące, płytkie w doświadczeniach podwozie
- Sztuczny dźwięk płynący z głośników
- Skomplikowane i przeładowane multimedia
- Słabe wygłuszenie przy zamkniętym dachu
- Brak łopatek do manualnej zmiany biegów
Mini Cooper Cabrio S Favoured 2.0 R4 204 KM - dane techniczne | |
---|---|
Pojemność silnika spalinowego | 1998 cm³ |
Rodzaj paliwa | Benzyna |
Typ napędu | 2WD |
Skrzynia biegów | Automatyczna, 7-stopniowa |
Moc maksymalna systemowa | 204 KM przy 5000-6500 rpm |
Moment maksymalny systemowy | 300 Nm przy 1450-4500 rpm |
Przyspieszenie 0–100 km/h | 6,9 s |
Prędkość maksymalna | 237 km/h |
Pojemność zbiornika paliwa | 44 l |
Pojemność bagażnika | 215 l |
Średnie zużycie paliwa (katalogowo): | 6,5-6,9 l/100 km |
Zmierzone zużycie paliwa w mieście: | 7,8 l/100 km |
Zmierzone zużycie paliwa na drodze krajowej: | 4,0 l/100 km |
Zmierzone zużycie paliwa na drodze ekspresowej: | 6,4 l/100 km |
Zmierzone zużycie paliwa na autostradzie: | 7,2 l/100 km |
Ceny | |
---|---|
Model od: | 131 900 zł |
Wersja od: | 144 900 zł |
Testowany egzemplarz: | 178 600 zł |