Test: Aston Martin DB12 Volante - definicja zachwytu
Zauroczenie zaczyna się już od chwycenia kluczyka. Solidny, a zarazem smukły, o niepomijalnej masie, ze szklanymi elementami i wypukłymi literami jest przedsionkiem czekających wrażeń. Aston Martin DB12, choć na pierwszy rzut oka nieznacznie różni się od swojego poprzednika, stanowi dla brytyjskiej marki nowe otwarcie, a w wersji Volante jeszcze dobitniej zaznacza swój charakter.
Zachwyt może przybierać różne formy. Od metody werbalnej, przez gestykulację, aż po mimikę. Gdy pierwszy raz zobaczyłem na żywo Astona Martina DB12 Volante, mój zachwyt był połączeniem wszelkich możliwych form. Jedną rzeczą jest stworzyć coś pięknego i majestatycznego. Drugą natomiast jest dopełnić to elementami, które wzniosą prezencję na wyżyny.
Gdzież indziej samochód tej klasy pasuje lepiej niż na skąpanym słońcem wybrzeżu? Błękitny lakier niemal natychmiast przenosi obserwatora oczami wyobraźni nad lazurowe wody. Nie zdziwię was więc chyba, że choć w momencie odbierania auta pogoda daleka była od letniej, nie mogłem odmówić sobie przyjemności zrzucenia dachu. Ten, składający się aż z 8 warstw i będący niczym kaszmirowa chusta dla damy, znika za symbolicznym drugim rzędem siedzeń w 14 s. Tyle wystarczy, by dopełnić dzieło luksusu.
Niektórzy zarzucą nowemu DB12, że przesadnie przypomina swojego poprzednika. Może to sugerować pewną zależność – jeśli to wam przeszkadza, to nie jesteście klientami na ten samochód. Nieoficjalnie bowiem Lawrence Stroll, większościowy udziałowiec marki, podpytał swoich znajomych, potencjalnych właścicieli przyszłego wówczas DB12, o zdanie. Ci zasugerowali jedynie ewolucję designu zapoczątkowanego przez Marka Reichmana.
Patrząc na nowy model oddający swoją nazwą hołd Davidowi Brownowi, można odnieść wrażenie bliskiego pokrewieństwa z poprzednim brytyjskim grand tourerem. Tymczasem znajduje ono potwierdzenie jedynie w pewnym zakresie technicznym. O ile rozstaw osi się nie zmienił, tak wszystkie elementy nadwozia są nowe.
Aston Martin nie poprzestał na zaprezentowaniu jedynie coupe. W pewnych kręgach żyłą złota są kabriolety, a Brytyjczycy doskonale o tym wiedzą. Zainteresowanym kazali czekać dodatkowe trzy miesiące na oficjalne zdjęcie płachty z wersji pozbawionej dachu. Gdy już to zrobili, echo zachwytu zdawało się odbijać w nieskończoność.
Spójrzcie tylko na te proporcje. Brytyjczycy do perfekcji opanowali sposób emanowania elegancją w nienachalny, acz dobitny sposób. Tu nie znajdziecie krzykliwych form, wielkich spojlerów i przerośniętych końcówek wydechu. Każda linia i każde przetłoczenie zdają się przemyślane przy filiżance herbaty.
Długa maska, będąca atrybutem Astonów, dominuje nad resztą auta. Przyglądając się tej części, można odnieść wrażenie, jakby przy projektowaniu ktoś położył wielką chustę na plastyczny materiał, a następnie przeciągnął ją do tyłu. Sugestywne kształty stanowiły punkt wyjścia do dalszych prac.
Nieco ostrzejszą aparycję wzmacnia charakterystyczny grill, którego rozmiar zwiększono względem poprzednika z uwagi na większe zapotrzebowanie w powietrze chłodzące. Całość równoważy subtelny tył z charakterystycznym podcięciem, światłami w kształcie bumerangów i szerokimi biodrami suto wypełniającymi boczne lusterka podczas jazdy.
Ktoś może powiedzieć, że DB12 Volante straciło wskutek rezygnacji ze zjawiskowych słupków C obecnych w coupe. Moim zdaniem styliści wyszli z twarzą z całej sytuacji. Zwróćcie też uwagę na optyczny zabieg niższego osadzenia kabiny względem wznoszącej linii zaczynającej się tuż za drzwiami. Na ten samochód można się patrzeć godzinami, doszukując się wyszukanych interpretacji, niczym na rzeźbę w galerii sztuki. Tylko wówczas ominęłaby nas niezwykle istotna część.
Rozkosz dla zmysłów
DB12 jest pierwszym modelem Astona Martina, gdzie zmieniono koncepcję wnętrza. W mojej opinii poprzednie projekty nie do końca korelowały z powagą tego auta. Zapożyczenie pewnych elementów od Mercedesa wydawało się nieuniknione. Jak widać, nie jest to jedyne wyjście, a efekt jest więcej niż doskonały.
Klasycznie dla Astona Martina lekko unoszone do góry drzwi odsłaniają znakomity popis Brytyjczyków i stanowią zaproszenie do iście luksusowego świata. Wielkie połacie porowatego drewna mieszają się z chłodnym w dotyku metalem, a całości towarzyszy beżowo-granatowa, gruba skóra. Jeśli ktoś zapytałby mnie o konfigurację idealną, najprawdopodobniej wskazałbym właśnie to połączenie kolorystyczne.
Kunszt wykończenia wnętrza łączy się tu w najlepszy możliwy sposób z ergonomią. Panel centralny zorientowany jest teraz poziomo, co lepiej koreluje z dynamiczną linią nadwozia. Dotykowe powierzchnie porzucono na rzecz fizycznych przycisków i przełączników, które są na wyciągnięcie ręki. Aston Martin pokusił się także o odrobinę rozpusty, wydzielając osobny przycisk otwierający klapy wydechu.
Zapożyczenie od partnera ze Stuttgartu ograniczono jedynie do manetki kierunkowskazu, pokrętła świateł i kierownicy, która niestety nie uniknęła mało wygodnych dotykowych pól haptycznych. Specjalnie w tym miejscu zaznaczam, że to jedyne elementy, ponieważ jedną z najbardziej oczekiwanych zmian, są nowe multimedia, które zastąpiły archaiczny już system Comand z Mercedesa.
To autorski twór brytyjskich inżynierów i nie ma tu miejsca na stereotypowe docinki — system jest przejrzysty i wydajny. Jedyny zarzut kierowałbym w stronę wielkości niektórych pól oraz pochylenia ekranu. Znajduje się on niemal w jednej linii z panelem centralnym, przez co w słoneczny dzień momentami trudno dostrzec zawartość.
To jednak pomijalny detal, który nie odciąga od delektowania się każdym szczegółem i skrawkiem materiału. Aż chce się chłonąć dostojny charakter i szlachetne wykończenie. Poczucie luksusu zostało wzbite na wyżyny, co doceniliśmy także podczas naszego plebiscytu. W kategorii Luksusowy Samochód Roku Wirtualnej Polski 2024 przyznaliśmy DB12 Volante główną nagrodę.
Aston Martin stworzył wspaniałą i wzniosłą przestrzeń, w której zwyczajnie chce się przebywać. To wykwintne otoczenie do wielogodzinnych podróży. Pomijając sportowe atrybuty, w końcu do tego auta z linii DB zawsze służyły. W przypadku DB12 Aston Martin poszedł o krok dalej.
W mniemaniu Brytyjczyków, model nie jest już grand tourerem, a pierwszym przedstawicielem super tourera, który przesuwa zdolności dynamiczne, prowadzenie, a także poczucie komfortu i luksusu szczebel wyżej. Wystarczy wcisnąć trudny do przeoczenia przycisk startera silnika na środku kokpitu, by się o tym przekonać.
Wodospad przyjemności
Wówczas do życia budzi się 4-litrowe, podwójnie doładowane V8 zapożyczone od Mercedesa. Chociaż za sprawą nazwy modelu aż prosi się, by pod maską zagościło majestatyczne V12, ten rozdział został w linii DB zamknięty. Ale Gaydon nie pożegnało się jeszcze z 12-cylindrową orkiestrą – spotkamy ją w kolejnych wybranych, limitowanych modelach specjalnych.
Wbrew pozorom wiadomość o porzuceniu V12 nie była dla klientów nie do przyjęcia. Pocieszenie stanowi dla nich znaczny przyrost mocy i momentu w mniejszym V8. Jednostka względem poprzednika zyskała aż 145 KM i 125 Nm i może pochwalić się 680 KM i momentem sięgającym 800 Nm. To parametry, które przewyższają nawet DB11 w wersji AMR.
Lawinowy przyrost jest efektem szeregu zmian, jakie zostały zaimplementowane – od zastosowania większych turbosprężarek zaczynając, przez optymalizację stopnia sprężania i modyfikację krzywek wałków rozrządu przechodząc, a na przeprojektowaniu układu chłodzenia, zarówno obiegu głównego, jak i powietrza doładowującego, kończąc.
Osiem cylindrów budzi się do życia skromnie, ale z dosadnym mruknięciem. Inżynierowie Astona Martina o ile skorzystali z serca Mercedesa, tak porzucili brutalną ścieżkę dźwiękową, którą charakteryzują się produkty spod znaku AMG. Ta zwyczajnie nie pasuje do wykwintnego stylu, który reprezentuje Aston Martin. Tu potrzebna była skromność. Szczególnie, gdy mówimy o domyślnym trybie jazdy, który nazwano, o ironio w odniesieniu do "nowego" pozycjonowania modelu, GT.
Idealnie oddaje on główne założenie auta. Komfort jazdy, jakim otaczał mnie Aston Martin, pozwala w istocie na relaks. Choć nadkola wypełniają 21-calowe felgi, podwozie adekwatnie izoluje od nierówności, gładko wygaszając większe drgania. To zasługa nowego adaptacyjnego zawieszenia, które rozszerza zakres pracy podwozia.
Niewiele mu brakuje do poziomu gładkości jazdy luksusowej limuzyny. Trudno nie docenić spokoju, z jakim DB12 potrafi pochłaniać kilometry, a taka natura sprzyja dalekim podróżom. Nikt przecież nie chce wysiąść pod ekskluzywnym hotelem połamany, z trudem prostując lędźwie, a plażowy ręcznik zamienić przez kolejne dni na leżankę u fizjoterapeuty.
Aston Martin nie pozwala jednak na przesadne rozleniwienie. Mimo gładkiej pracy zawieszenia, podwozie zachowuje oczekiwaną wobec sportowego auta sztywność i nie dopuszcza do bujania nadwoziem. Do tego układ kierowniczy cały czas angażuje kierowcę do pracy. Siła wspomagania nie izoluje od informacji wysyłanych przez koła, co nie tylko wzmaga przyjemność z prowadzenia, ale cały czas przypomina o sportowych aspiracjach modelu.
Te wypływają na powierzchnię, gdy przełączymy się na tryb Sport lub Sport+. Przekręcam więc pierścień otaczający przycisk startera, który z satysfakcjonującym i gładkim kliknięciem potwierdza obrót o każdy ząbek i samochód odsłania drugą, zawadiacką twarz. DB12 Volante ściąga wówczas marynarkę, przewiesza ją delikatnie przez oparcie krzesła, zdejmuje spinki, podwija rękawy i deklaruje gotowość.
680 KM i 800 Nm kierowane wyłącznie na tylną oś zdają się niebezpiecznym narzędziem. Przed potencjalnymi problemami nie uchronią nawet niezwykle szerokie, 315-milimetrowe opony z tyłu — zerwanie przyczepności to formalność. Lawina momentu obrotowego zapewnia natomiast elastyczność praktycznie na każdym biegu i katapultuje nas w dowolnie wybranym momencie do przodu, choć maksymalna wartość pojawia się przy 2750 obr./min.
4-litrowe V8 asertywnie wkręca się na obroty i wówczas z bardziej donośną nutą rozpoczyna swój recital, który najlepiej jest doświadczać ze zrzuconym dachem. Linia melodyczna jest idealnie wyważona – z jednej strony spełnia oczekiwania wobec solidności i charakteru dźwięku, a nawet potrafi strzelić przy odpuszczeniu "gazu", natomiast z drugiej DB12 Volante zachowuje swoistą skromność. To nie jest typ krzykacza, który musi z miejsca zionąć ogniem i wwiercać się w bębenki z brutalną wściekłością.
Gdy prostuję prawą nogę, serce ukryte pod maską zaczyna uwalniać swój potencjał, puszczając go przez 8-biegowy automat ZF-a, karbonowy wał napędowy, a na końcu przez nowy, elektronicznie sterowany dyferencjał E-Diff. DB12 momentalnie zapomina o dotychczasowych manierach. Wygładzanie bodźców zastępuje potęgowanie wrażeń, ale trudno odnaleźć w tym chirurgiczną dokładność działania. Tym niemniej… to dobrze.
Pozostawia to pewnego rodzaju margines, a samochód wydaje się bardziej naturalny w obyciu. To nie jest wyczynowy sportowiec, którego spotkacie na torach. Do tego służy mniejszy Vantage. DB12 wykazuje w swoim porywczym charakterze nieco więcej dojrzałości, co mimo wszystko wciąga, angażuje i uwodzi. Trudno tego nie docenić przy okazji każdego pokonywanego zakrętu.
Cieszy także, że systemy chroniące przed zrobieniem sobie krzywdy, nie interweniują w sposób agresywny, a pomagają w kontrolowanych warunkach dostarczyć możliwie najszerszy uśmiech. Parametry silnika potrafią dostarczyć nie lada emocji, ale Aston Martin nigdy nie dążył do zdobycia tytułu najszybszego auta. Potwierdza to też czas sprintu do 100 km/h w 3,7 s. W tej sytuacji liczy się możliwość jazdy nawet 325 km/h bez dachu oraz wypadkowa połączenia konkretnych podzespołów.
Brytyjczycy poznali już w DB11, że mniejszy silnik to lepiej rozłożona masa, a co za tym idzie – większa zwinność. Te same atrybuty postanowili wykorzystać w następcy. Jednostka cofnięta jest praktycznie za przednią oś, co pomaga w odpowiednim rozłożeniu ciężaru. Czuć to wyraźnie na krętej drodze, kiedy samochód zachowuje jedność i skrzętnie wkleja się w zakręt. Układ kierowniczy jest precyzyjny, bezpośredni i można w nim odnaleźć namiętność, której często brakuje wielu fantastycznym samochodom sportowym niższej rangi.
Względem poprzednika dopracowano także sztywność nadwozia, która wzrosła o 5 proc. Aston Martin osiągnął poziom, w którym bez wcześniejszej weryfikacji wzrokowej trudno jednoznacznie stwierdzić, czy podróżujemy kabrioletem, czy coupe. Sugeruje to jedynie masa, która w wersji pozbawionej dachu jest o 100 kg większa, ale w dalszym ciągu nie przekracza psychologicznej granicy 2000 kg.
Odniosę się jeszcze do nowego dyferencjału, bowiem gdy coś nowego sterowane jest "elektronicznie", szczególnie w obecnych czasach, może początkowo wywołać niepewność i grymas na twarzy. Brytyjczycy twierdzą, że takie rozwiązanie pozwala lepiej reagować na warunki drogowe i… mają rację. Dyferencjał z "otwartego" do pełnego spięcia potrzebuje zaledwie kilku milisekund. O ile DB12 w spokojnych warunkach zachowuje się niczym wygodny jacht i sunie po asfalcie, tak w ostrych nastawach zamienia się w gotową do ataku zwierzynę – skoczną, zaskakująco zwinną i niezwykle posłuszną.
Aston Martin DB12 Volante jawi się jako samochód wielu talentów. Z jednej strony jest majestatyczny i uwodzicielski, z drugiej – wzbudza swoisty niepokój. Potrafi być zaskakująco relaksującym towarzyszem podróży, ale spuszczony ze smyczy zapomina o dobrych manierach. Niczym filmowy bohater po rozprawieniu się z szajką złoczyńców otrzepie się i uda do filharmonii bez jednego zadrapania. DB12 doskonale spełnia zadanie flagowego produktu, a wersja Volante syci zmysły jeszcze mocniej. O ile tylko pozwala na to pogoda.
- Fenomenalna forma nadwozia, która uwodzi od pierwszego spojrzenia
- Genialnie skrojone, ergonomiczne wnętrze
- Wysoka jakość materiałów oraz wykończenia
- Wzorowo zestrojone podwozie
- Naturalny układ kierowniczy
- Satysfakcjonujące brzmienie
- Mały bagażnik, który po rozłożeniu dachu jeszcze się kurczy