Pierwszego poloneza kupiłem z przyjacielem na pół mając niespełna 21 lat© fot. Maciej Rowiński

Mam 25 lat i jeżdżę polonezem

Filip Buliński
11 listopada 2020

Jedni patrzą na niego z politowaniem, drudzy z nienawiścią, dla jeszcze innych jest obiektem westchnień. Czym jest dla mnie? Tego nie potrafię określić. Na pewno się do niego przywiązałem. Ale jak to właściwie się stało, że mając 20 lat stałem się posiadaczem wytworu żerańskiej fabryki?

Moim pierwszym samochodem wcale nie był polonez, choć zastanawiałem się nad tym. Tani w zakupie, prosty w obsłudze, no i do tego produkt krajowy. Fascynowało mnie, że podczas gdy zakład na Żeraniu ledwo wiązał koniec z końcem montując mocno przestarzałego poloneza w latach 90., nieco ponad 1000 km na zachód fabryki opuszczały wygodne, mocne i niezawodne pojazdy.

Motywacja do kupna poloneza zniknęła wraz nabyciem pierwszego auta, ale wróciła, gdy na studiach poznałem mojego przyjaciela, Mateusza, który również żywił pociąg do polskiej motoryzacji. Postanowiliśmy więc wystartować w Złombolu - rajdzie charytatywnym przez Europę, w którym mogą wziąć udział jedynie samochody komunistycznej produkcji lub koncepcji. Ponieważ tzw. borewicz był poza naszym zasięgiem finansowym, a caro plus wydawał się zbyt nowoczesny (jakkolwiek to brzmi), nasz wybór padł na caro.

Jak do tego doszło, nie wiem

Pierwszy polonez przyszedł znienacka. Znalazłem go podczas nocnego przeglądania serwisu ogłoszeniowego, pod koniec wakacji kilka lat temu. 17 godzin później składałem już podpis na umowie, mając w głowie tylko jedną myśl: "co ja najlepszego robię”. Obok leżał nieduży plik gotówki o wartości 850 zł. Samochód nie był w najlepszej kondycji blacharskiej, ale mechanicznie wszystko działało jak należy. Gdy odjeżdżałem, (były już) właściciel dodał, żebym nie tankował do pełna, bo gdzieś w górnej części baku jest nieszczelność i paliwo ucieka. Nie to chciałem usłyszeć późnym wieczorem, będąc kilkaset km od domu.

Pierwszym polonezem pokonaliśmy bezawaryjnie 5000 km
Pierwszym polonezem pokonaliśmy bezawaryjnie 5000 km© fot. Filip Buliński

Ale polonez nie zawiódł. Nie tylko w podróży powrotnej, ale przez całe 7 miesięcy, podczas których pokonaliśmy ok. 5000 km. Odpalał w największe mrozy, a na śniegu tylny napęd dawał mnóstwo frajdy. Samochód odmówił współpracy dopiero kiedy stwierdziliśmy, że musimy go sprzedać, bo jego stan nie pozwalał na liczącą kilka tysięcy kilometrów podróż po Europie. Padł rozrusznik.

Niestety nie udało się kupić innego caro przed startem rajdu – drugi polonez dołączył do nas dopiero jesienią, 2 dni po moich 22. urodzinach. Tym razem nabyliśmy samochód, który nie odpalał, ale był zdrowy blacharsko. Po kilkudniowej wizycie w śląskim warsztacie mogłem go sprowadzić do domu.

Czy te oczy mogą kłamać? Czasem tak
Czy te oczy mogą kłamać? Czasem tak© fot. Maciej Rowiński

Za co go właściwie lubię? Głównie za to, że niczego nie udaje – nie stara się być na siłę luksusowy, szybki czy nowoczesny. Kiedy nim jadę, nigdzie mi się nie spieszy. Jego klimat, który ma tu kluczowe znaczenie, działa na mnie wręcz uspokajająco. Ach, no i dźwięk zamykania drzwi – twardy i mechaniczny. Lubię też reakcje ludzi na jego widok. Szczere uśmiechy, kciuki w górę czy pogawędki na światłach nie są rzadkością. Dzisiaj dobrze kojarzy mi się też ze względu na wspomnienia, a jest ich całkiem sporo.

Tylny napęd zapewniał nam niekończącą się frajdę zimą
Tylny napęd zapewniał nam niekończącą się frajdę zimą© fot. Maciej Rowiński

Nie zapomnę sytuacji, kiedy po jednej z imprez wracałem z dziewczyną polonezem, a po drodze do domu miałem odwieźć koleżanki. Z klubu wyszedłem pierwszy, żeby otworzyć paniom drzwi (no tak, brak centralnego zamka też był irytujący). Obok stało akurat dwóch mężczyzn w średnim wieku, prześmiewczo pytając, czy TO jeszcze jeździ. W tym momencie przyszła moja partnerka z koleżankami i wszystkie wsiadły do auta. Panowie zaniemówili i długo jeszcze stali w bezruchu.

Innym razem jechaliśmy w dużym towarzystwie na działkę. Polonezem gnaliśmy w pięcioro, z bagażnikiem wypchanym torbami oraz zakupami na wieczornego grilla. Choć byliśmy na granicy dopuszczalnej ładowności, poldek bez zająknięcia dojechał do celu i tak samo sprawnie wrócił.

Zapakowany po dach, z kompletem pasażerów na pokładzie, dzielnie zmierzał do celu
Zapakowany po dach, z kompletem pasażerów na pokładzie, dzielnie zmierzał do celu© fot. Filip Buliński

Z kolei któregoś wieczoru polonez dostał od jednej z koleżanek goździka, za dzielne sprawowanie. Przewleczony przez mechanizm wycieraczek kwiat, mimo braku opieki i licznych mroźnych nocy, nie zwiądł przez kilka tygodni.

Nie same wady go wyróżniają

Przez cały okres użytkowania obu aut zdążyłem się do nich przyzwyczaić. Także do ich wad, bo jest ich całkiem sporo. Nie kwestionuję faktu, że polonez jest niesamowicie przestarzałym i wykonanym z fatalnej jakości materiałów autem, o układzie kierowniczym rodem z taczki, słabych hamulcach i silniku który tak rzęzi, że gdy przekraczam 4 tys. obrotów, odruchowo mrużę oczy, żeby w razie eksplozji nie oberwać żadnym odłamkiem.

Pierwszego poloneza odkupił znajomy, dzięki czemu od czasu do czasu wpadał w odwiedziny
Pierwszego poloneza odkupił znajomy, dzięki czemu od czasu do czasu wpadał w odwiedziny© fot. Filip Buliński

Ale nie mogę pominąć jego zalet. Zawieszenie, choć archaiczne, na dziurawych drogach, wertepach czy kostce nie ma sobie równych. W drugim caro, po wymianie większości zużytych elementów układu kierowniczego, przy prędkości 100-120 km/h mogę puścić kierownicę, a polonez nie zmieni nadanego mu toru jazdy nawet o centymetr.

Dużym plusem jest też jego bardzo prosta mechanika. Większości napraw podejmowaliśmy się samodzielnie, używając przy tym podstawowych narzędzi. Choć wymiana rozrusznika wymaga nie lada umiejętności akrobatycznych przedramienia, to wyjęcie deski rozdzielczej jest kwestią 20-30 min.

Fatalna jakość materiałów i przyciski losowo poumieszczane wokół kierownicy - tak, to musi być Polonez
Fatalna jakość materiałów i przyciski losowo poumieszczane wokół kierownicy - tak, to musi być Polonez© fot. Maciej Rowiński

Nie zawsze było kolorowo

O ile z pierwszym polonezem nie mieliśmy żadnych problemów, drugi okazał się bardziej kapryśny. Zaczęło się od awarii rozrusznika, potem doszły problemy z instalacją elektryczną i notorycznie nie działającymi tylnymi światłami pozycyjnymi.

Gdy myśleliśmy, że wszystkie defekty udało się wyeliminować, rozregulowała się instalacja gazowa i gaźnik, co objawiało się spalaniem na poziomie 16-18 litrów bezołowiowej na 100 km. Wymieniliśmy jednostkę gaźnikową na wtryskową, co utwierdziło nas w przekonaniu, jak tanie do niego są części zamienne. Cała operacja podmiany silnika wraz z nowym rozrządem, olejem, filtrami, dokupieniem wiązki elektrycznej oraz brakujących elementów układu zapłonowego wyniosła nas u mechanika 1400 zł, wliczając w to koszt drugiej jednostki (350 zł).

Wbrew pozorom, polonez mógł się pochwalić opływową sylwetką o stosunkowo niskim współczynniku oporu powietrza
Wbrew pozorom, polonez mógł się pochwalić opływową sylwetką o stosunkowo niskim współczynniku oporu powietrza© fot. Maciej Rowiński

Zdaję sobie sprawę, że wiele osób podchodzi negatywnie nie tylko do poloneza, ale do całej polskiej motoryzacji. Nie dziwię im się. Nigdy nie była ona symbolem nowoczesności, trwałości ani jakości wykonania. Auta były niewygodne i zawodne, ale alternatyw w tamtych czasach nie było. Zmieniło się to dopiero w latach 90., ale wtedy polonez kusił bardzo niską ceną.

Dzisiaj na tego typu auta przychylnie patrzą dwie grupy. Pierwsi to byli właściciele lub osoby pamiętające je ze swojego dzieciństwa, którymi kieruje sentyment i wspomnienia. Drugą zaś grupą są osoby, które nie miały styczności z tymi autami i na własnej skórze chcą doświadczyć, z czym obcowali ich rodzice czy dziadkowie na co dzień. Ja należę do drugiego grona.

Polonez Caro produkowany był od 1991 do 1997 roku. Nasz egzemplarz pochodzi z 1994 r.
Polonez Caro produkowany był od 1991 do 1997 roku. Nasz egzemplarz pochodzi z 1994 r.© fot. Maciej Rowiński

Kilka dni temu redakcyjny kolega zapytał mnie, czy nie żałuję zakupu. Po krótkim namyśle stwierdziłem, że nie. Zarówno z pierwszym, jak i z drugim polonezem łączy mnie wiele miłych wspomnień. Z pewnością będzie ich więcej, gdy w końcu uda się wystartować w Złombolu. I niezależnie od tego, czy będę podróżował swoim, czy spotkam na ulicy innego, zawsze zrobi mi się cieplej na sercu, a na twarzy pojawi się uśmiech. Chyba łączy nas miłość. Co z tego że toksyczna.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/13]
Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (82)