(Zdjęcie ilustracyjne niezwiązane z tematem)© fot. Marcin Łobodziński

Kupowanie używanego auta od handlarza. To było niezapomniane przeżycie

Marcin Łobodziński
21 lutego 2021

Dawno nie kupowałem auta używanego, które nie pochodziło od znajomego. Tym razem przejrzałem setki ogłoszeń, dzwoniłem kilkadziesiąt razy i odwiedziłem wielu sprzedających, w tym osoby prywatne i handlarzy. Ci ostatni to jedyny w swoim rodzaju typ człowieka.

Oczywiście może paść tu od razu zarzut w stylu: "pisze poradniki o samochodach używanych, a ogląda auta od handlarzy, ale znawca!". Zgadzam się, ale to nie takie proste, czego przykładem był już pierwszy telefon na numer z ogłoszenia.

Dowiedziałem się, że sprzedający użytkuje auto od 2 lat, prywatnie, a ze względu na napęd na cztery koła używa go tylko zimą, co daje mnóstwo frajdy. Niewiele wiedział o jego stanie, więc zapytałem o opłaty i dokumenty. Okazało się, że nie jest zarejestrowany, nie ma OC, badania technicznego, jest tylko opłacona akcyza, a tak w ogóle to stoi u kolegi w komisie, bo nie ma miejsca w swoim garażu.

Inny "prywaciarz" okazał się kolegą kolegi, który poprosił go o sprzedaż samochodu, a tak naprawdę to tamten wyjechał za granicę, napisali umowę... w tym miejscu przestałem słuchać swojego rozmówcy. Widziałem nawet samochód, który w ciągu pół roku trzy razy zmienił właściciela i wszystko pomiędzy dwoma osobami. Jeden "niehandlarz" okazał się kolekcjonerem aut za ok. 5000-7000 zł. Aż chciałem mu zaproponować założenie im żółtych tablic.

Kiedy musisz kupić auto w miarę szybko i do tego tanio, nie ma szans, by nie trafić na handlarza. Zresztą tanich aut jest dużo, ale głównie miejskich, a ja potrzebowałem czegoś większego, więc byłem skazany na "trupy" do 10 tys. zł. O takie jak w poniższym tekście.

Wracając do tematu głównego – poszukiwania były niezwykłym przeżyciem, bo choć oczekiwania miałem nieduże względem stanu i wyglądu, to i tak niekiedy kończyłem oględziny z myślą "czy potrafiłbym aż tak kłamać?"

Ot choćby auto z gigantycznego komisu w Wielkopolsce, który opisuje się w ogłoszeniach jako miejsce cudowne. Same pewniaki, wszystko prawda, sprawdzone, gwarantowane i jeśli samochód jest z zagranicy, to tylko "kupić OC i można wracać na kołach". A że jedno z ich aut mi się bardzo spodobało, to zaryzykowałem.

Obsługa też była w miarę dobra, choć pomyślałem, że gdybym ja prowadził taki komis, dałbym zimą raz na tydzień te 500 zł komuś, kto w niedzielę otworzy każdy samochód, odpali na chwilę silnik, odśnieży itd. Żeby klient nie czuł się jak na szrocie, gdzie pracownik wykopuje jakąś część z ziemi, odmucha i sprzeda za 50 zł.

Oględziny były początkowo dość pozytywne. Blachy ładne, podłoga zdrowa, wnętrze zadbane i czyste. Jednak nim zobaczyłem wnętrze, trwała kilkuminutowa walka o otwarcie którychkolwiek drzwi. Nim uruchomiliśmy silnik, trzeba było nie tylko podłączyć akumulator pod drugi, a po nieudanej próbie nalać paliwa. Już wtedy traciłem cierpliwość, ale zerkając na tylne hamulce chciałem zobaczyć jak bardzo się pogrążą.

Zapytałem, czy można wykonać jazdę próbną i odpowiedź była twierdząca. To ciekawe, bo auto nie miało OC, ale to już pomijam. Hamulec postojowy trzymał tak mocno, że nie dało się go "zerwać" nawet ruszając na przemian do przodu i do tyłu. Oczywiście samochód "przygotowany do rejestracji, wystarczy przegląd i OC". Obok jest stacja diagnostyczna, choć nie wiem, co diagnosta powiedziałby na inną oponę na każdym kole. Więc ostatecznie mógłbym wracać na kołach, ale jedynie lawety.

Samochód podobał mi się tak bardzo, że i tak chciałem go kupić, ale za 60 proc. ceny. Zabiorę ten przynoszący wstyd komisowi pojazd, który od lata nie może znaleźć właściciela i do następnego raczej nie znajdzie. Po wymianie tylnych hamulców (całych), zakupie opon i pakiecie startowym, zmieściłbym się w budżecie 10 tys. zł. Niestety handlarz nie był zainteresowany ofertą. Wtedy uświadomiłem sobie, że im po prostu nie zależy.

A dlaczego miałoby mu zależeć?

Różnicę pomiędzy handlarzem a osobą prywatną słychać już przez telefon. Pomijam to, że handlarz zawsze pyta, o który samochód pytasz. Jeden był taką "osobą prywatną" (zgodnie z opisem w ogłoszeniu), że nie wystarczyło podać marki i modelu, a jeszcze kolor, bo tyle ma aut w swojej "prywatnej kolekcji".

Kilkadziesiąt samochodów może sobie stać miesiącami. W końcu ktoś przyjdzie i kupi. (zdjęcie ilustracyjne niezwiązane z tematem)
Kilkadziesiąt samochodów może sobie stać miesiącami. W końcu ktoś przyjdzie i kupi. (zdjęcie ilustracyjne niezwiązane z tematem)© fot. Marcin Łobodziński

Handlarza można poznać już po głosie. Jeśli po jego pierwszych słowach czujesz się tak, jakbyś prosił o kolejną pożyczkę, której znów nie oddasz, to jest właśnie handlarz. Znudzony człowiek, który ma cię dość już po twoim "dzień dobry", z tonem wyrażającym jednoznaczne: "czego ty ode mnie chcesz?".

To niezwykłe, że tak bardzo im się nie chce. Ale z drugiej strony rozumiem to, bo auta, o które pytałem, to były tylko zapchajdziury na "lorach", które dostali w gratisie do reszty. I czy będą stały miesiąc czy dwa lata, jest bez znaczenia. Z drugiej strony dziwni mnie to, jak bardzo chce im się wymyślać i opisywać capslockiem i wykrzyknikami te historie o jedynym właścicielu z rocznika 1939 r., który serwisował auto tylko w ASO. Natomiast jestem im "wdzięczny" za to, że podają nieprawdziwy numer VIN, więc po sprawdzeniu np. w Carfaxie dostawałem raport zupełnie innego samochodu, przez co byłem trzy dychy w plecy.

Piszę to dlatego, że trochę się nazbierało ciekawych obserwacji, ale przede wszystkim dla ciebie, drogi czytelniku. Żebyś miał świadomość i wyzbył się złudzeń, że kupując samochody tanie – tak często przeze mnie opisywane – nie będziesz traktowany jak natręt. Nie licz na to, że zrobisz na handlarzu wrażenie, kiedy pokażesz mu poważną usterkę. Nie podoba się, to nie kupuj, a o niższej cenie nie myśl.

Z moich obserwacji wynika też, że bardzo mało jest tanich aut, których pakiet startowy zamknie się w kwocie 3000 zł, co zresztą wiele razy podkreślałem w artykułach. Bo wbrew pozorom nawet osoby prywatne, nawet jeśli nie chcą cię oszukać, często są kompletnie nieświadome, czym jeżdżą.

Z prywaciarzem to chociaż pogadać można

Niestety, ale w grupie tanich aut w lepszym stanie są często te od handlarzy. Mają pewne bolączki, ukryte wady, a handlarz często chce cię oszukać, ale przynajmniej czujesz, że jesteś w pełni odpowiedzialny za wybór. Jeśli w komisie nawet do ciebie nie podejdzie, serio – potraktuj to jak coś dobrego i nie miej o to żalu. Co innego osoba prywatna.

Jeśli zakładasz, że każdy handlarz chce ukryć wadę, a osoba prywatna nie, to warto wiedzieć o czymś jeszcze. Osoby prywatne często nie zdają sobie sprawy z tego, czym jeżdżą. Po oględzinach kilku aut czułem, że to ja powinienem wziąć pieniądze za przegląd i wskazanie usterek. Choćby za wyjaśnienie, że gruby bieżnik w 13-letniej oponie nie oznacza, że jest dobra.

Zastanawiam się, czy to nie wina diagnostów, którzy podbijają dowód i mówią tylko, że jest okej. Bo widziałem auta, które bałbym się podnieść lewarkiem. Widziałem kilkanaście samochodów w jednym znanym komisie, które nie miały prawa przejść badania technicznego, w których podłogę łatwiej włożyć palec niż kluczyk do stacyjki. Z drugiej strony i to rozumiem.

Nie każdy musi się znać, rozumieć technikę, a diagności za swoją pracę mają te same stawki od kilkunastu lat, więc dlaczego miałoby im się chcieć rozmawiać z użytkownikiem pojazdu? Może lepiej, jakby osoby prywatne sprzedające tanie auta częściej mówiły "nie wiem", co swoją drogą dobrze zrobiłoby też środowisku handlarzy.

Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (127)