Trump zaciąga hamulec elektromobilności. Chce promować "prawdziwe wybory konsumentów"
47. prezydent USA tuż po zaprzysiężeniu podpisał dekrety, które drastycznie zmienią dotychczasową politykę Stanów Zjednoczonych. Niektóre z nich dotyczą samochodów elektrycznych. Producenci, którzy obrali ten kierunek, mają powody do obaw.
Był sierpień 2021 r., gdy ówczesny prezydent USA, Joe Biden, ogłosił rozporządzenie w sprawie przyszłości motoryzacji, kładąc większy nacisk na rozwój elektromobilności. Kluczowym punktem było postanowienie, zgodnie z którym pojazdy elektryczne miały stanowić 50 proc. całkowitej sprzedaży w USA przed 2030 r.
Za decyzją stały nie tylko względy ekologiczne, ale i biznesowe. Bidenowi zależało, by Stany dołączyły do elektrycznej rewolucji, stając w szranki z Chinami i Europą.
- Najważniejsze, by zarówno pracownicy, jak i biznes uświadomili sobie, że to przyszłość. Nie możemy siedzieć z boku - mówił wówczas Joe Biden.
Amerykańskie marki dołączyły do wyścigu
Wyznaczony przez Bidena cel nie był prawnie wiążący. Wskazał jednak wyraźny kierunek, w którym zdecydowało się podążyć wielu amerykańskich producentów. Koncerny General Motors, Ford i Stellantis opublikowały nawet wspólne oświadczenie, w którym ogłosiły dążenie do 50-procentowego udziału elektryków w sprzedaży przed 2030 r. Na samych słowach się nie skończyło.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tesla model 3 HL- a Elon znowu swoje
Koncerny, które jeszcze kilka lat wcześniej uchodziły za ostoje spalinowej motoryzacji, zaostrzyły kurs w kierunku elektromobilności, łącząc amerykańskie legendy z nowym rodzajem napędu. General Motors uzupełniło gamę o elektrycznego Hummera czy pickupa Silverado. To samo zrobił Ford — do elektrycznego Mustanga Mach-E dorzucił pickupa F-150 Lightninga, a także dostawczego Transita w wersji na prąd. Stellantis z kolei postawił na elektrycznego Rama i Dodge'a Chargera.
Stworzenie każdego z tych modeli wymagało zaangażowania ogromnych środków finansowych i biznesowej odwagi. Amerykańscy producenci wkroczyli na nieznany grunt, bez gwarancji rynkowego sukcesu, licząc, że rządowe wsparcie w postaci ulg podatkowych dla właścicieli aut elektrycznych i rozbudowa sieci ładowania, pomogą przetrzeć nowe szlaki. Teraz wszystko wskazuje, że tak się nie stanie.
Trump znosi postanowienia Bidena
Rezygnacja z dotychczasowych celów, polegających na 50-procentowym udziale elektryków w rynku, była jedną z pierwszych decyzji nowego prezydenta USA, podjętych tuż po zaprzysiężeniu 20 stycznia 2025 r. Na tym jednak nie koniec.
Donald Trump zdecydował się także na wstrzymanie programu rozbudowy sieci ładowania, na co administracja Bidena przeznaczyła aż 7,5 mld dolarów. Zgodnie z dekretem, "wszystkie agencje muszą natychmiast wstrzymać wypłatę środków" udostępnionych "poprzez National Electric Vehicle Infrastructure Formula Program i Charging and Fueling Infrastructure Discretionary Grant Program".
Urzędnicy wykonają też audyty wszystkich dotychczasowych programów wsparcia i ulg związanych z elektromobilnością. Jedną z kluczowych jest federalna ulga podatkowa w wysokości 7500 dolarów przeznaczona dla niektórych właścicieli aut elektrycznych. Póki co Trump nie podjął decyzji o jej wycofaniu, lecz można podejrzewać, że jest to kwestia czasu.
"Prawdziwe wybory konsumentów"
W swoim inauguracyjnym przemówieniu Trump podkreślał, że chce promować "prawdziwe wybory konsumentów", dodając, że jest to niezbędne "dla wzrostu gospodarczego i rozwoju innowacji". Jednym ze sposobów ma być uwolnienie rynku poprzez rezygnację z regulacji ograniczających sprzedaż pojazdów spalinowych.
Możliwe, że będzie to oznaczać powrót do norm emisji spalin z 2019 r., zakładających limity wyższe o 25 proc. od dotychczasowych. Jeśli tak się stanie, część producentów będzie mogła przywrócić do oferty silniki i modele wycofane w ostatnich latach.
Nowy prezydent liczy, że wspomniane decyzje sprawią, że amerykańska branża motoryzacyjna powróci do dawnej świetności. "USA znów będzie produkować samochody w tempie, o jakim nikt nie mógł marzyć jeszcze kilka lat temu" - twierdzi Trump.
Co na to Elon Musk?
Może się wydawać, że decyzje Trumpa w pewnym stopniu uderzą również w Teslę, a co za tym idzie, Elona Muska, który ma zostać szefem "departamentu wydajności państwa" w administracji Bidena.
Pozycja Tesli jest jednak na tyle mocna, że nowe regulacje raczej jej nie zagrożą. Firma Muska jest przecież światowym gigantem, najpopularniejszym producentem elektryków w USA, a w dodatku dysponuje własną siecią stacji ładowania.
Paradoksalnie — nowe regulacje mogą sprawić, że Tesla tylko umocni swoją pozycję w Stanach, po tym, jak pozostali producenci ponownie skupią się na spalinowej motoryzacji.