Pierwsza jazda: Mazda 6e - takiego wnętrza nikt się nie spodziewał
Nowa Mazda 6e – jak sama nazwa wskazuje – przeszła na napęd elektryczny. Zmian jest jeszcze więcej. Rozwiązania ergonomiczne zrywają z tym, do czego przyzwyczaiła nas japońska marka.
Mazda 6e wyewoluowała w tym samym kierunku co Volvo ES90 czy Lexus ES. Wyżej podniesione auto, zwiększenie wysokości drzwi w celu ukrycia obecności baterii w podłodze i (co coraz częstsze) tylna klapa podnoszona jak w typowym liftbacku. Choć Mazda 6e jest blisko spokrewniona z chińskim Changanem Deepalem 07, tak od razu widać tu rękę stylistów z Hiroszimy.
Prawdziwa rewolucja jednak czeka nas we wnętrzu. Pamiętacie filozofię jimba ittai, jedność jeźdźca z koniem (a raczej kierowcy z autem), małe ekrany i obsługę przez pokrętło? No to w przypadku Mazdy 6e możecie o niej zapomnieć. Współpraca z Changanem wymusiła umieszczenie większości funkcji na ekranie, tak jak w krytykowanym przeze mnie Volvo ES90. Chcecie wyregulować lusterka? Ekran. Włączyć światła mijania w deszczowy, szary dzień? Ekran. Zmienić prędkość wycieraczek? Ekran – chociaż włączyć można je przytrzymując dłużej przycisk na manetce lub… przypisując je do ulubionego przycisku na kierownicy.
Mazda 6e - takiego wnętrza nikt się nie spodziewał!
Nie mogę jednak odmówić 6e świetnych materiałów i dobrego wykończenia. W zamszowej, camelowej kabinie poczułem się jak w najlepszych wnętrzach topowych aut z lat 90. XX wieku – w dobrym tego wyrażenia znaczeniu. Siedzi się jednak bardzo wysoko w porównaniu do standardów aut spalinowych.
Mazda oferuje dwa napędy. Pierwszy jest całkiem sensowny – to ogniwo o pojemności 68,8 kWh z przypisanym tylnej osi silnikiem o mocy 258 KM i momentem 320 Nm. Do setki przyspieszymy w 7,6 sekundy, przejedziemy nawet 479 KM w normie WLTP, która bardzo faworyzuje zasięg aut elektrycznych. Ładowanie to umiarkowane dziś 165 kW, przez co 80 proc. osiągniemy w nieco mniej niż pół godziny. Można powiedzieć: rynkowy standard.
Ale mówimy o marce, która uwielbia niecodzienne rozwiązania jak silniki Wankla, duże diesle i silniki benzynowe działające jak wysokoprężne. No więc Mazda 6e z większym zasięgiem (552 km, więc niewiele więcej) ma ogniwo o pojemności 80 kWh. Wykorzystano tu "chemię" z manganem, co oznacza większą gęstość energetyczną przy tej samej wadze. Tyle tylko, że maksymalna moc ładowania to… 90 kW, co daje 47 minut na ładowarce. Coś niespotykanego w tym segmencie.
Przedstawiciele Mazdy informują, starając się trochę wykręcić logicznego fikołka, że jeśli masz mniejsze ogniwo, ładujesz się częściej, więc chcesz, by auto pod sklepem szybko się naładowało. Gdy jedziesz w trasę, po 500 kilometrach potrzebujesz dłuższej przerwy, więc 47 minut wystarczy idealnie. Taka idea na pewno zachęca do dyskusji. W każdym razie klienci już zdecydowali portfelami, w większości decydując się na wersję standardową.
Pomimo dwóch ton wagi Mazda ma bardzo dobrze pracujące zawieszenie. Jest na tyle miękkie, by zapewnić świetny komfort przy codziennej jeździe, na tyle sprężyste i współpracujące z kierowcą, by sprawdzić się w zakrętach na najbardziej krętych drogach Europy. Niestety, układ kierowniczy jest bezobjawowy i ma wyjątkową umiejętność całkowitego odseparowania od czucia przednich kół.
Mazda 6e kosztuje od 198 200 zł. Możliwości konfiguracji są skromne. Dostępne są dwie wersje wyposażenia – Takumi i Takumi Plus – i dwie wersje napędowe. Dopłacić możemy do metalizowanego lakieru, od 3900 do 5900 zł. Samochody już pojawiają się u dealerów.