Test: SsangYong Torres 1.5 GDI Turbo AWD — odniesie sukces, ale we własnym gronie
Od wielu lat mówi się o "czarnym koniu" w segmencie SUV, jakim jest marka SsangYong. Tak było przy premierze Tivoli, potem Korando, potem Rextona i nic się nie zmieni również teraz, kiedy na rynek wchodzi Torres. Mam wrażenie, że my dziennikarze trochę zaklinamy rzeczywistość, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Jeśli Torres odniesie sukces, to tylko w gronie innych modeli SsangYonga.
Bez wątpienia marka SsangYong rośnie i to nieprzypadkowo. Nowe modele nie pojawiają się często, ale koreański producent ma w ofercie dość specyficzne auta trafiające w gusta specyficznych klientów. To taka mieszanka nowoczesności i klasyki. Bo choć ogólnie technicznie samochody SY nie odstają mocno od np. Kii czy Hyundaia, to z drugiej strony wciąż budzą zaufanie stosunkowo prostą mechaniką.
Ujmę to tak: SsangYong oferuje dziś samochody takie, jakie Mitsubishi chciało oferować kilka lat temu, ale teraz połączyło się z Nissanem-Renault, więc nic z tego nie wyszło. W związku z tym, choć samochody SsangYonga są średnio interesujące tak ogólnie, to na liście tych, które potencjalnie nie będą sprawiały kłopotów w czasie kilku lat eksploatacji, są już w ścisłej czołówce. Mniej więcej tu, gdzie powinno być Mitsubishi. Choć nie każdy jeszcze zdaje sobie z tego sprawę.
Torres miał wszystko zmienić, ale nie zmieni
Najnowszy model Torres miał wreszcie wypchnąć markę SsangYong do towarzystwa, gdzie już dawno szanuje się Kię i Hyundaia, a w którym niepodzielnie przez lata rządziły Toyota, Honda czy Volkswagen. Stylistyka i cena, a konkretnie relacja ceny do wielkości, miały w tym pomóc. Czy pomogą? Wątpię.
W mikroskali na pewno Torres stanie się w oczach klientów (SsangYonga) numerem jeden, przynajmniej do pooglądania i odbycia jazdy testowej. Na pewno zwiększy sprzedaż aut tej marki. Czy wpłynie na rynek makro? Wątpię. Dlaczego?
Otóż uważam, że Torres nie ma za wiele do zaoferowania, ale przede wszystkim nie wniósł niczego nowego. Jest po prostu pomiędzy kompaktowym Korando, a bardziej terenowym Rextonem. Samochody SY są kojarzone z prostotą oraz dużą paliwożernością silników i w istocie takie są. Silniki i skrzynie biegów bronią się bardzo niską awaryjnością, ale to jest właśnie argument dla tego wąskiego grona, które tego oczekuje. Reszta ma to... wiecie gdzie?
"hmmm, nooo taki, wiesz..."
Torres to zupełnie nowa stylistyka, ale czy dobra? Myślę, że SsangYong już wiele razy próbował zwrócić na siebie uwagę i wystarczy. Czas na coś dla ludzi, a nie dla ludzi szukających oryginalności w salonie SsangYong. Tymczasem Torres jest tak bardzo wyrazisty, jak żaden inny SUV na rynku.
Pytałem każdego, z kim rozmawiałem w czasie testu, o zdanie na temat wyglądu tego auta. Zawsze było to coś w rodzaju "hmmm, nooo, wiesz, nie wiem, niby ładny, ale...". I dokładnie tak też uważam. Tu mi się podoba, tam przesadzili, a tu się coś nie udało.
Dużo tu terenowych akcentów, takich jak grill nawiązujący do jeepa, czerwony punkt na zderzaku (chyba nawiązuje do zaczepów do wyciągania terenówki - nie wiem), na masce jakieś dziwne uchwyty, dach o kształcie typu dawny Station Wagon, z tyłu klamka, jakby bagażnik był otwierany na bok, a klapa idzie normalnie do góry.
Jeszcze to zarysowane na klapie wybrzuszenie, jakby miało się wewnątrz znaleźć koło zapasowe. Ale kiedy po dużym balu (czyt. procesie projektowania) styliści wytrzeźwieli, któryś przypomniał sobie, że przecież nie może tak być, bo klapa się podnosi, więc zrezygnowano z koła, ale już zostawiono sam kształt. Pytanie: co styliści mieli na myśli, projektując wygląd Torresa? Odpowiedź: wszystko!
A jakim samochodem jest Torres?
Dużym, to na pewno. Na zdjęciach wydaje się być konkurentem Korando, ale jest od niego o 25 cm dłuższy. Problem w tym, że rozstaw osi ma większy tylko o 5 mm, co oznacza porównywalną przestrzeń wewnątrz. I o ile na długość tak jest w rzeczywistości, o tyle na szerokość czuć przewagę Torresa.
Rozmiarami jest większy od Hyunadia Tucsona i Kii Sportage, bliżej mu do większego Hyundaia Santa Fe czy Kii Sorento. Ale znów — rozstawem osi to wciąż kompaktowy SUV.
Poczucie przebywania w dużym samochodzie jest. Z przodu przestrzeni mamy sporo, z tyłu już nie aż tak, choć wysoko poprowadzona linia dachu pozwala podróżować w kapeluszu. Fotel kierowcy moim zdaniem jest umieszczony trochę za wysoko i nie da się go opuścić. Kanapa z tyłu jest natomiast na właściwej wysokości.
Cztery dorosłe osoby będą podróżowały w komfortowych warunkach, zwłaszcza że i fotele i kanapa są wygodne. Co więcej, mogą być ogrzewane, a nawet wentylowane. Trzeba przyznać, że wyposażeniem SsangYong dogonił już konkurentów. Przy czym mowa o wyposażeniu, a nie zbędnych bajerach.
Bagażnik jest obszerny. Producent podaje wątpliwie wiarygodną wartość 703 litry, ale kształt w środku jest mocno nieregularny. Przeszkadzają nadkola, a roleta, jak na tak szeroki słupek za tylnymi drzwiami mogłaby być umieszczona wyżej. Podwójna podłoga skrywa małe schowki i koło zapasowe.
Kabina Torresta została wykonana solidnie, z niezłych materiałów, ale deska rozdzielcza budzi mieszane uczucia. Coś jak z nadwoziem. Niby próbowano zachęcić oryginalnymi kształtami, ale trudno ocenić, czy się podobają czy są dziwaczne. Dziwnie wygląda niemal prostokątna kierownica, choć operowanie nią jest przyjemne.
Dwa ekrany to coś, do czego trzeba przywyknąć, ale funkcjonalność jest dobra. Na dole mamy podstawowy panel do obsługi auta, a na ekranie wyżej tylko multimedia. Niemniej wolałbym tu klasyczne przyciski i pokrętła oraz więcej miejsca pod nimi.
Multimedia działają tak sobie, jak we wszystkich ssangyongach. Wygląd interfejsu mógłby być nieco odświeżony, jest nie do końca intuicyjny. No i ten wieczny problem z audio, które gra za cicho, kiedy źródłem dźwięku jest smartfon (w tym przypadku Car Play). Bynajmniej nie chodzi o to, że nie da się słuchać bardzo głośno muzyki. Przy większej prędkości nie da się jej po prostu słuchać — tylko ją słychać.
Konserwatywny napęd
SsangYong nie kombinuje za bardzo z układami napędowymi w Europie i oferuje benzyniaki, diesle oraz elektryki. Żadnych hybryd czy hybryd plug-in. Dlatego można powiedzieć, że podchodzą do tematu konserwatywnie.
Tym bardziej, że silnik benzynowy 1.5 Turbo z bezpośrednim wtryskiem znany jest z innych modeli. Rozwija moc 163 KM i 280 Nm momentu, więc oferuje tyle, ile trzeba. Nie za mało, nie za dużo. Do tego jest łączony z klasycznym automatem 6-biegowym oraz klasycznym napędem AWD w tej klasie, czyli dołączanym ze sprzęgłem wielopłytkowym. Efekt?
Wysokie spalanie – to już pisałem. Jeszcze 10 lat temu wyniki z przejazdów testowych byłyby w porządku, ale to dla 2-litrowej wolnossącej benzyny z wtryskiem pośrednim. Tu mamy minimalnie 6,5 litra na 100 km, które osiągniecie na krajówce, ale na ekspresówce będzie to już ledwie znośne 8,6 l/100 km. Na autostradzie trudno będzie zejść poniżej 10, a wynik przy stałej prędkości 140 km/h to aż 11, 5 l/100 km. Podróżując Torresem na co dzień należy się spodziewać spalania w okolicy 9 l/100 km. Niby wciąż nie tak dużo jak na SUV-a, ale z naszych testów wiecie, że konkurencja potrafi lepiej.
Dynamika jest za to niezła. Samochód nie jest specjalnie ciężki, więc szybko się zbiera. Nie twierdzę, że auto jest dynamiczne, ale wystarczająco zrywne. Automat działa dość sprawnie, nie potrzebuje czasu do namysłu. Wciśnięcie gazu nie spotyka się z oporem jak w wielu nowoczesnych napędach. Po prostu klasyka.
Idealnie do silnika pasuje zawieszenie, od którego można oczekiwać wysokiego komfortu tłumienia nierówności, ale i w miarę bezpiecznego zachowania przy gwałtownych zmianach kierunku. Torres jest lekko podsterowny, na wybojach zachowuje spokój, a i hamulce ma dobre.
Karta przetargowa
Myślę, że SsangYong próbuje iść tą samą drogą co Hyundai i Kia jeszcze dwie dekady temu, oferując duży nowoczesny samochód za rozsądne pieniądze. Tylko czekać, aż wreszcie wpadną na to, by projektować samochody w Europie. Wtedy będzie sukces.
Torresa można kupić "w bazie" za 139 900 zł. Ma wtedy skrzynię manualną i przedni napęd. Mało interesujące jak na samochód nawiązujący stylistyką do terenówki. W takiej specyfikacji kupiłbym Tivoli czy Tivoli Grand, może Korando.
Auto z napędem na cztery koła i automatyczną skrzynią biegów wyceniono na 174 900 zł, oczywiście w wyższym standardzie wyposażenia Adventure (auto testowe to jeszcze wyższa wersja Wild). I ta cena nie jest już asem w rękawie SsangYonga, bo za 162 900 zł można kupić czteronapędową Kię Sportage z automatem i mocniejszym silnikiem. Jeszcze odrobinę taniej kupimy gorzej wyposażonego, ale bardziej prestiżowego Subaru Forestera, a w podobnej cenie Volkswagena Tiguana.
Oferta nie jest więc szczególnie atrakcyjna, choć koreańska marka broni się wyposażeniem. I dlatego podchodzę z wielkim sceptycyzmem do stwierdzeń, że Torres odniesie sukces i wreszcie wyprowadzi SsangYonga z niszy. Nic takiego się nie wydarzy, choć nie jest to złe auto.
- Prosta, budząca zaufanie mechanika
- Duże auto za rozsądne pieniądze
- Przestronne wnętrze, choć nie tak, jak wskazują na to rozmiary auta
- Dobre wyposażenie standardowe w poszczególnych wersjach wyposażenia
- Tylko jeden silnik, ale wybór skrzyni biegów i rodzaju napędu
- Dobre właściwości jezdne
- Stylistyka ciekawa, ale nie dla każdego ładna
- Zaburzone relacje pomiędzy wielkością nadwozia a przestronnością wnętrza
- Fotel kierowcy umieszczony zbyt wysoko dla wyższych kierowców
- Ciche audio
- Wysokie zużycie paliwa
- Brak wyboru silnika — tylko jeden
Ssangyong Torres SUV 1.5 GDi Turbo 163KM 120kW od 2023 | |
---|---|
Rodzaj jednostki napędowej | Spalinowa |
Pojemność silnika spalinowego | 0 cm³ |
Rodzaj paliwa | Benzyna |
Typ napędu | 4×4 |
Skrzynia biegów | Automatyczna, 6-stopniowa |
Moc maksymalna | 163 KM przy 5000 rpm |
Moment maksymalny | 280 Nm przy 1500-4000 rpm |
Prędkość maksymalna | 191 km/h |
Pojemność zbiornika paliwa | 50 l |
Pojemność bagażnika | 703/1662 l |