Syreny w tunelu i "koguty" na autostradzie. Oto czym zaskoczyły mnie koreańskie drogi
Kiedy myśli się o drogach w Azji, wyobraźnia podsuwa pełne chaosu ulice w Indiach, Wietnamie czy Tajlandii. Są jednak kraje, gdzie ruch odbywa się w bardziej uporządkowany sposób. Dobrym przykładem jest Korea Południowa. W wielu sytuacjach ruch praktycznie niczym nie różni się od europejskiego, ale nie brakuje rzeczy, które zaskoczą nawet najbardziej wytrawnych kierowców.
Wjeżdżasz w tunel i nagle słyszysz wycie policyjnej syreny. Zaczynasz się nerwowo rozglądać po lusterkach bocznych w poszukiwaniu uprzywilejowanego pojazdu. Ale tego… nie ma. Jedziesz więc dalej, ale cały czas słyszysz wycie, jakby policja czy karetka jechały tuż obok ciebie. Wokół wciąż pustki. Nie, to nie halucynacje. To jeden ze sposobów koreańskiej policji na wymuszanie respektowania przepisów.
Mazda 6e - takiego wnętrza nikt się nie spodziewał!
Kraj, który przeszedł ogromną przemianę
Obowiązki służbowe zaprowadziły mnie ostatnio do Korei Południowej. W kraju, który niegdyś wyciągnął pomocną dłoń w stronę naszych rodzimych produktów transportowych (choć finał współpracy Daewoo i FSO nie był niestety udany), miałem okazję poznać drugą generację wodorowego Hyundaia Nexo oraz Ioniqa 6 N. O wrażeniach przeczytacie wkrótce (na razie do milczenia zobowiązuje mnie embargo), natomiast zanim zdradzę wam szczegóły wymienionych bohaterów, chciałem się podzielić wrażeniami z kilku dni jazd po kraju.
Na pozór może się wydawać, że tamtejszy ruch niewiele różni się od naszego – Koreańczycy też uznają ruch prawostronny, a kultura jazdy jest bardzo zbliżona do tej na Starym Kontynencie. Żadnych różnic? Nic bardziej mylnego. Koreę objechałem od Seulu, aż po południowe wybrzeże i z powrotem, korzystając zarówno z autostrad, dróg krajowych, jak i lokalnych wiejskich szos. Podczas mojej podróży nie brakowało sytuacji, które u Europejczyków wywołują niemały znak zapytania na twarzy. Oto one.
Policja egzekwuje przepisy w każdy możliwy sposób
Można śmiało rzec, że Korea Południowa jest azjatyckim krajem fotoradarów. Urządzeń kontrolujących prędkość jest tam naprawdę dużo, ale szczególnie na drogach krajowych i autostradach, gdzie można je spotkać nawet co 5 km. Nie brakuje też odcinkowych pomiarów prędkości, które najczęściej występują w mostach lub tunelach.
Każde tego typu urządzenie jest solidnie oznakowane znakami pionowymi, a ostrzeżenia o nim pojawiają się cyklicznie już nawet 1-2 km przed nim. Dodatkowe ostrzeżenia wysyła także nawigacja. Trudno więc o przeoczenie. Z prędkością trzeba się pilnować, ponieważ miejscami limity są bardzo restrykcyjne, a na autostradzie obowiązuje ograniczenie do 110 km/h.
Do tego na każdym kroku można napotkać swoiste "straszaki". Przykładowo na autostradzie przy barierkach montowane są policyjne koguty błyskające światłami. Ale nie jest tak, że spotkacie jeden i koniec – potrafią się one ciągnąć kilometrami. Jest to o tyle ciekawe, że radiowozy jeżdżą tutaj z włączonymi światłami błyskowymi, nawet jak nie jadą na interwencję. Do tego dochodzą iluminacje świetlne udające machanie czerwonym "lizakiem".
Najdziwniejszym rozwiązaniem były natomiast ciągle wyjące syreny policyjne w tunelach. Nie występują one wszędzie, ale przy pierwszym razie można się solidnie zdziwić. Cel jest oczywiście prosty – wymusić na kierowcy zwiększoną uwagę i respektowanie przepisów, co ma wpłynąć na większe bezpieczeństwo.
Kolejną rzeczą, która ma na to wpłynąć, są progi zwalniające i ich… imitacje. W obszarach zabudowanych, głównie w strefach tempo 30, można natknąć się na czarno-żółte malowanie progów na ulicy. Sęk w tym, że malowanie tworzy iluzję optyczną i wykorzystywane jest także w miejscach, gdzie wspomnianych progów wcale nie ma. Kierowca do samego końca nie wie, czy na ulicy jest próg zwalniający, czy to tylko wymalowany na asfalcie wzór, co wymusza stałą jazdę z daną prędkością.
Wielu jeżdżących "szybko, ale bezpiecznie" zaraz podniesie krzyk, że metody te są brutalną represją wobec kierowców. Musicie jednak wiedzieć, że poziom bezpieczeństwa na drogach w Korei Południowej był jeszcze niedawno szokująco niski. W 2014 r. współczynnik zgonów w wyniku wypadków drogowych wynosił aż 9,4 na 100 tys. mieszkańców.
Dzięki rewolucji wskaźnik ten systematycznie malał, aż osiągnął w 2023 r. wartość… niemal dwukrotnie niższą. W Polsce wynosi on 5,2, podczas gdy w Korei – 5,0. Jeśli więc uważacie, że fotoradary są tylko po to, by doić kierowców i nie mają nic wspólnego z bezpieczeństwem na drogach, lepiej zweryfikujcie swoje argumenty.
Znaki poziome pokazują gdzie… nie jechać
Kolejna ciekawa rzecz czai się na skrzyżowaniach w miastach. O ile my przyzwyczajeni jesteśmy, że na pasach wymalowane są znaki poziome wskazujące, w którym kierunku możemy z danego pasa pojechać, tak w Korei można też spotkać rozwiązanie… odwrotne. Przekreślone znaki, gdzie nie możemy pojechać z danego pasa, występują naprzemiennie ze znakami wskazującymi, gdzie jechać możemy.
Skrzyżowanie przyniosło kolejną ciekawą rzecz przy skręcie w prawo. Mianowicie manewr ten jest dozwolony na czerwonym świetle i nie pojawią się przy tym żadne dodatkowe sygnały, jak np. zielona strzałka, którą znamy z polskich ulic. Oczywiście należy przy tym zachować ostrożność. Jeśli stoicie pierwsi w kolejce i zapomnicie o tym, po chwili rozlegnie się za wami orkiestra klaksonów.
Korea była także pierwszym miejscem, w którym spotkałem się z tak dobrze działającą infrastrukturą V2X, czyli komunikacją samochodu z miejskim "krwiobiegiem". Przykładowo: w wielu miastach pokładowa nawigacja zawiera funkcję sekundników sygnalizacji świetlnej. Dojeżdżasz do skrzyżowania, rzucasz okiem na GPS i wiesz, że za 17 sekund będziesz mógł ruszać, więc już przygotowujesz się do jazdy.
Genialnym ułatwieniem nawigacyjnym, choć niezwiązanym bezpośrednio z V2X, jest także system malowania pasów zjazdowych na jaskrawe kolory. Na autostradzie lub przy wielopasmowych rozjazdach, na poszczególnych pasach malowane są szerokie, kolorowe paski, które są spójne ze wskazówkami nawigacyjnymi w samochodzie. Nie otrzymacie więc niezrozumiałego komunikatu w postaci "zjedź w drogę A729 do miejscowości XYZ", której będziecie musieli szukać w gąszczu innych nazw na tablicy informacyjnej, a "trzymaj się różowego pasa".
Na peryferiach nie zabrakło miłych zaskoczeń
Oprócz tłocznego, ale bardzo płynnie poruszającego się Seulu, miałem okazję pojeździć także po obszarach wiejskich. Pierwszym zaskoczeniem były przystanki autobusowe. Przypomnijcie sobie, jak wygląda przystanek autobusowy (PKS-owy) na polskiej wsi. O jakimkolwiek daszku można praktycznie pomarzyć, a szczytem luksusu jest ławeczka. Nieco inaczej wygląda to w Korei Południowej.
W każdej, nawet najmniejszej wsi, jaką mijałem, można było spotkać taki oto przystanek:
Można? Można.
Ostatnią rzeczą, która szczególnie zwróciła moją uwagę, były tzw. Silver Zone, czyli srebrne strefy. Chodzi o miejsca, w których możemy się częściej natknąć na seniorów. Z oczywistych względów strefy te spotykałem głównie na wsi. Sam znak często okraszony był uroczym symbolem pary w podeszłym wieku, ograniczeniem prędkości do 30 km/h, a w samej strefie gęsto występowały progi zwalniające.
Przywiązanie kierowców do rodzimych produktów
Na koniec opowiem jeszcze, co porusza się po ulicach Korei Południowej, choć tutejszy krajobraz motoryzacyjny jest nieco monotonny. Gdzie nie spojrzycie, tam traficie na Hyundaia, który od lat odpowiada za największy kawałek rynkowego tortu. W 2024 r. marka odpowiadała za aż 41 proc. sprzedaży nowych samochodów w kraju.
W przeciwieństwie do Europy sedany wciąż mają tutaj stabilną pozycję, przez co na ulicach najłatwiej spotkać modele Elantra (występująca w Korei także jako Avante), Sonata, czy Grandeur. Widując tego ostatniego, szczególnie żałowałem, że nie ma go w Europie – samochód wygląda szalenie elegancko i mógłby nawiązać walkę ze starymi wygami klasy średniej. O ile ci byliby w Europie jeszcze obecni… Co ciekawe, poręczny miejski Inster (tam występujący jako Casper) nie jest tak częstym widokiem.
Oprócz Hyundaia gęsto występują też inne koreańskie marki, w tym Kia i Genesis. Ostatnia próbuje swoich sił na niektórych europejskich rynkach, ale wciąż nie doczekaliśmy się jej w Polsce. Szkoda, ponieważ flagowa limuzyna G90 robi świetne wrażenie, a do tego jest bardzo wygodna — miałem okazję podróżować nią na trasie z lotniska do hotelu jako pasażer i komfortem jazdy nie ustępowała Mercedesowi Klasy S.
Na tym mógłbym właściwie zakończyć wyliczanie marek obecnych na ulicach. Liczbę japońskich aut, na które natrafiłem przez cztery dni, mógłbym policzyć na palcach obu rąk. Podobnie jest z produktami z Chin. Nieco skuteczniej przebijają się europejskie marki, z czego prym wiodą, rzecz jasna, BMW, Audi, Mercedes i… Renault. Skąd zamiłowanie do francuskiej firmy?
Otóż nie każdy wie, że dobrze nam znany Samsung w latach 90. postanowił spróbować swoich sił w motoryzacji. Pierwsze ciężarówki i auta osobowe były technicznymi bliźniakami Nissana. Odnoga ciężarowa szybko upadła, natomiast w 2000 r. Renault wykupiło większościowy udział Samsung Motors, odpowiedzialny za osobówki. Z tego powodu wiele aut znanych u nas jako Renault, w Korei występuje pod znaczkiem Samsunga, choć nietrudno też spotkać modele z rombem na masce.
W odróżnieniu od Japonii, w Korei nie ma swoistej kultury motoryzacyjnej – cenione klasyki na ulicach praktycznie nie występują (a przynajmniej nie na widoku). Trudno spotkać także egzotyczne, drogie auta, nawet w bogatych, biznesowych dzielnicach. Podczas pobytu udało mi się zobaczyć jedno Ferrari (California T), jednego Astona Martina (DBX) oraz kilka Porsche (911, Panamery i Taycany). Koreańczycy chętniej stawiają na luksus w postaci limuzyn – Maybachów Klasy S naliczyłem co najmniej sześć.
Jakie warunki spełnić, by jeździć samochodem po Korei Południowej?
Jeśli przyjdzie wam kiedyś jeździć samochodem po Korei Południowej, musicie przed wyjazdem pamiętać o jednej bardzo ważnej rzeczy – wyrobieniu międzynarodowego prawa jazdy. Bez niego możecie mieć na miejscu problemy w razie kontroli, a wypożyczalnia może wam nie wydać zarezerwowanego pojazdu.
Procedura wyrobienia dokumentu w waszym urzędzie jest bardzo prosta – wystarczy mieć aktualne zdjęcie oraz fizyczne prawo jazdy dla potwierdzenia danych (to niezwykle ważne, bo dokument w aplikacji mObywatel nie wystarcza, mimo że o międzynarodowe prawo jazdy wnioskujecie w urzędzie, które wydało wam krajowe prawo jazdy, ale twierdzi, że nie mają waszych danych – tak, to sytuacja, którą osobiście przeżyłem i przez którą musiałem ponownie odwiedzić urząd). Następnie musicie wnieść opłatę w wysokości 35 zł za wydanie oraz wypełnić odpowiedni wniosek. Proces wyrobienia dokumentu jest bardzo krótki i trwa kilka dni.
Niezwykle ważnym aspektem jest zaznaczenie we wniosku odpowiedniego rodzaju dokumentu. Możemy bowiem wnioskować o dwa różne międzynarodowe prawa jazdy – jedno oparte na konwencji genewskiej z 1949 r. i drugie oparte na konwencji wiedeńskiej z 1968 r. Różnią się tym, że stronami obu są różne kraje – trzy razy upewnijcie się więc, którego potrzebujecie do kraju, gdzie podróżujecie, a przy odbiorze upewnijcie się, że urząd wyrobił wam właściwy dokument. Oba wyglądają bowiem identycznie.