Kolejne wypadki na ulicy Sokratesa. Problemem nie jest to miejsce, tylko my (Opinia)

Ulica Sokratesa w Warszawie stała się znana w całym kraju po dramatycznym wypadku, który miał miejsce jesienią 2019 roku. Pędzący kierowca śmiertelnie potrącił mężczyznę. W 2021 roku nadal dochodzi tu do potrąceń pieszych. Pojawia się wiele pytań o to, co jest z tą ulicą nie tak. Odpowiadam: tylko jeden element, jej użytkownicy.

Znicze na ulicy Sokratesa w Warszawie (fot. Piotr Molecki/East News)
Znicze na ulicy Sokratesa w Warszawie (fot. Piotr Molecki/East News)
Mateusz Żuchowski

05.02.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:42

Ulica Sokratesa na warszawskich Bielanach służy bardziej mieszkańcom okolicznych osiedli niż ruchowi tranzytowemu. Co kilkaset metrów przecinają ją przejścia dla pieszych oraz zjazdy do sklepów, stacji benzynowych i bloków. W porównaniu do równoległej ul. Nocznickiego, to porządna, równa i szeroka droga z dwoma pasami ruchu. Mogłoby się wydawać, że to dobrze. W rzeczywistości fakt ten można uznać za jej przekleństwo.

Prosty odcinek nie jest bardzo długi, ale wystarczył, by w październiku 2019 roku Krystian O. nielegalnie stuningowanym BMW rozpędził się na nim do prędkości 136 km/h. Nie zdążył wyhamować przed wracającą do domu rodziną, która weszła na przejście dla pieszych. 33-letni Adam zginął na oczach swojej żony, Magdy, i jadącego w wózku synka, Tomka.

Tragiczny wypadek wywołał ogólnokrajową debatę nad stanem ochrony pieszych. Debatę - według mnie - z każdej możliwej strony całkowicie pomijającą prawdziwy problem, cyniczną, wykazującą brak wiedzy i dobrej woli Polaków.

Głośne wydarzenie wywołało również reakcję polityków na poziomie regionalnym i krajowym. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski obiecał gruntowną przebudowę ulicy Sokratesa oraz kompleksowy pakiet zmian dla ruchu w całym mieście, w wyniku czego miały powstać strefy Tempo 30 oraz ronda. Wszystko, co udało się do tej pory zrealizować z tych obietnic, to położenie kilku progów zwalniających na samej ulicy Sokratesa.

Wydarzenia z ostatnich dni pokazały, że to stanowczo za mało. 26 stycznia 2021 r. kierowca opla potrącił kobietę na skrzyżowaniu ulicy Sokratesa i Kaliszówka, zaledwie kilkaset metrów od miejsca, gdzie w 2019 r. doszło do śmiertelnego wypadku. Z kolei 3 lutego kierowca citroena potrącił pieszą, tym razem kilkadziesiąt metrów w kierunku przeciwnym od wypadku z 2019 roku, na skrzyżowaniu z ulicą Wólczyńską. Policja nie podała, jakie były przyczyny obu zdarzeń, do których doszło w tym roku. Wiemy natomiast, że w obydwu miejscach znajdują się przejścia dla pieszych, przy których nie są zamontowane progi zwalniające.

Zamiast poprawy bezpieczeństwa na stołecznych drogach w ostatnich latach mamy do czynienia z trendem dokładnie odwrotnym. Według danych Komendy Stołecznej Policji w roku 2020 liczba śmiertelnych potrąceń dramatycznie wzrosła, z 35 do 44 ofiar. Zarząd Dróg Miejskich niedawno poinformował, że są w Warszawie ulice, na których obowiązujący limit prędkości przekracza nawet 98,5 proc. kierowców.

Jak wyjść z tej sytuacji?

Nie postawimy przecież progów przed każdym przejściem w całej Polsce. Nie postawimy fotoradarów czy świateł co 50 m. Jak pokazują ostatnie wydarzenia, nawet jeśli jedno przejście pozostanie bez kontroli, to może tam dochodzić do wypadków.

Współczesną medycynę krytykuje się coraz częściej za to, że leczy skutki, a nie przyczyny. Tak samo jest w tym przypadku. Priorytetem nie powinny być doraźne zmiany w infrastrukturze, a mozolna praca u podstaw z samymi użytkownikami dróg. To dużo trudniejsze zadanie, bo nie rozwiąże się go jednym działaniem, a efekty nie będą od razu widoczne gołym okiem.

Jak duża jest skala wyzwania, pokazuje chociaż fakt, że taką pracą powinno się objąć nie tylko kierowców, ale i osoby, które za kierownicą nigdy nie usiadły. Gdy wypłynęły plany zwężenia jezdni lub ustawienia progów na ulicy Sokratesa, do grona przeciwników należeli również… sami mieszkańcy i radni, którzy mają bronić ich interesu.

Przejście dla pieszych (fot. Mateusz Lubczański)
Przejście dla pieszych (fot. Mateusz Lubczański)

– Daje się zauważyć, że jedyne rozwiązanie, jakie stosuje się w Warszawie, to tylko zwężać jezdnie albo kłaść progi w poprzek, na których w aucie gubi się zawieszenie. I jeszcze nowe przejścia dla pieszych, z których potem nikt nie korzysta – grzmiał na sesji radny PiS, Jan Zaniewski. W efekcie upadł między innymi pomysł zbudowania ronda na skrzyżowaniu ulic Sokratesa i Kaliszówka, na którym miał miejsce jeden z ostatnich wypadków.

Ostatnia wiadomość ZDM o zatrważających statystykach dotyczących przekraczania ograniczeń prędkości na stołecznych drogach spotkała się w komentarzach czy nawet niektórych mediach aspirujących do roli opiniotwórczych z sarkastyczną sugestią, że może w takim razie trzeba podnieść ograniczenia prędkości. Mogę na to odpowiedzieć w równie sarkastyczny sposób, że analogicznie możemy też wprowadzić przyzwolenie na jednorazowe uderzenie partnerki bądź partnera – to znacząco poprawi statystyki przemocy domowej i rozwiąże jej problem.

Zupełne niezrozumienie problemu i zagrożenia, jaki niesie takie myślenie, było najlepiej widoczne przy powszechnym oporze, jaki wzbudził projekt ustawy dotyczący wprowadzenia obowiązku bezwarunkowego ustąpienia pierwszeństwa pieszemu na pasach. Oto niektóre z argumentów, które zostały zgłoszone rządowi przez obywateli w ramach konsultacji społecznych (cytaty są prawdziwe, nie zmyślam):

"Uważam, że kierowcy nie powinni rozglądać się na prawo i lewo po chodnikach, wypatrując pieszych zbliżających się do przejścia! Kierowcy przede wszystkim powinni patrzeć na drogę! Bo w przeciwnym wypadku spowodują kolizję lub nie zauważą znaku drogowego".

"Trzeba się zastanowić czy po wprowadzeniu przepisów nie nastąpi spadek sprzedaży szybszych= droższych aut (wpływów do budżetu), paliwa (akcyza i VAT) oraz szczególnie zadowolenia społecznego. Nie oszukujmy się, Polacy uwielbiają motoryzację i większość chciałaby mieć możliwość pojechania z wyższą prędkością".

Można inaczej

Najczęściej powtarzającym się argumentem jest (chyba fałszywa) troska o bezpieczeństwo pieszych, którzy w dobrej wierze wejdą na ulicę, a kierowca nie zawsze zdąży przed nimi wyhamować. Dla osób, które zgłaszają takie wątpliwości, mam dobrą wiadomość: nie musicie się o to martwić. To obowiązkiem kierowcy jest dostosować prędkość do panujących warunków. Jeśli jeździ tak, że nie wyhamuje przed wchodzącymi na przejście pieszymi, których nie zauważy, albo przed dzieckiem, które może wybiec ze szkoły, to znaczy, że jest złym kierowcą i powinien przemyśleć to, jakie ma nawyki za kółkiem.

Używam mocnych słów, bo na łagodne czas już się skończył. Nie przyniosły one skutku. Czas na edukację level hard. Czas powiedzieć zdecydowanie, że bardzo dobrze, że 1 czerwca zostanie wprowadzony obowiązek ustąpienia pierwszeństwa pieszemu. Bardzo dobrze, że policja zaczęła wreszcie kontrolować przejścia dla pieszych, również z wykorzystaniem dronów. Ba, powinno być ich tyle, by nie wywoływały zaskoczenia użytkowników drogi, a wręcz przeciwnie, by wzbudzały u nich przekonanie o nieuchronności kary za nieodpowiedzialną jazdę. Stawki mandatów za takie przewinienia również powinny być znacznie podniesione.

Może wtedy, po latach, przyjdzie czas, że piesi nie będą w napięciu czekać przed przejściem, a potem w popłochu przez nie przebiegać na widok spowalniającego auta. Może wtedy kierowcy będą jeździć w terenie zabudowanym wolniej i dla wszystkich normalna będzie sytuacja, w której jeśli pieszy zbliża się do zebry, to wszyscy mają dość miejsca i czasu, by się zatrzymać i ustąpić pierwszeństwa.

Wiem, że dla niektórych może to brzmieć jak science-fiction, albo wręcz przeciwnie, jak jakiś koszmar tego uprzywilejowanego użytkownika drogi, jakim przecież ma być kierowca samochodu, który "chce mieć możliwość pojechania z wyższą prędkością". Ale scenariusz taki, jak opisany wyżej, funkcjonuje już w wielu cywilizowanych krajach i jakoś ludzie żyją. Zwracam szczególną uwagę na ostatnie słowo: żyją.

Źródło artykułu:WP Autokult
bezpieczeństwowypadkipolicja
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)