McLaren Technology Centre, Artura, W1 i bolid Senny - byłem w miejscu, gdzie królują technika i historia
Podjeżdżam pod świątynię techniki, motosportu i historii. Świątynię ze szkła, stali i betonu. Przed drzwiami czekają na mnie trzy przykłady najnowszych dokonań marki McLaren – tak jak się spodziewałem przed przyjazdem do Woking – są to hybrydowe Artury. Na to, co czeka wewnątrz, nie mogłem być gotowy.
Nie było w historii sportu dłużej trwającej hegemonii niż ta, która miała miejsce w regatach o Puchar Ameryki. Trwała bowiem 132 lata. Amerykańskie zespoły wystawiane przez New York Yacht Club od 1851 r. triumfowały w tych zawodach, chociaż challengerów z innych krajów nie brakowało.
Dopiero w 1983 r. australijski jacht klasy 12. pokonał Amerykanów. Łódź Australia II triumfowała nie tylko dlatego, że miała fenomenalną załogę pod dowództwem Johna Bertranda. Kluczowa była technika. Ben Lexcen opracował kil wyposażony w wingletki, który pozwolił zredukować głębokość zanurzenia bez utraty stateczności. Przez całe zawody jacht był pilnowany przez ochronę, a rozwiązanie było ukrywane, by nikt z konkurentów nie mógł zmodyfikować swojej konstrukcji. Dzięki temu Australijczycy w dramatycznym boju pokonali amerykański jacht Liberty.
Podobnie jak w regatach, w motosporcie technika jest kluczowa dla uzyskania przewagi. Żeby wygrywać, trzeba mieć nie tylko najbardziej utalentowanych kierowców, ale i najbardziej zaawansowaną technikę. To ona daje przełomy, które zapisują się na kartach historii.
W McLaren Technology Centre świadomość istoty techniki emanuje z każdego zakątka budynku. Niesamowita konstrukcja zaprojektowana przez lorda Normana Fostera skrywa laboratoria, biura konstrukcyjne, ale i maszyny, które wygrywały, deklasując konkurencję, pokonywały gigantów, wynosząc McLarena do poziomu, o jakim założyciel tej firmy – Bruce McLaren – nawet nie śnił.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
McLaren 765LT – to superauto mnie zmiażdżyło!
Pomnik Nowozelandczyka, bez którego tego miejsca by nie było, stoi dumnie przy samym wejściu do MTC obok Austina 7, w którym zaczynał ściganie. Obok stoi pomarańczowa maszyna startująca niegdyś w CanAm – to ostatnia konstrukcja, jaką stworzył Bruce McLaren przed śmiercią.
Sam twórca marki miał na swoim koncie triumfy w Formule 1 (drugie miejsce wśród kierowców i pierwsze wśród konstruktorów w Cooperze w 1960 r.) oraz w Le Mans (pierwsze miejsce w Fordzie GT40 w 1966 r. przełamujące 6 lat "rządów" Ferrari). To one budowały podwaliny tego, co za moment stanie przede mną otworem.
Tuż przy wejściu stoi bolid MCL36. Ogromna maszyna o złożonej aerodynamice jest niezwykle kontrastująca z brutalnym CanAmem, którego ograniczały tylko 4 regulacje: miał mieć osłonięte 4 koła, 2 miejsca siedzące, dwa lusterka wsteczne oraz określoną minimalną (tak, minimalną, nie maksymalną) pojemność silnika. Czasy się zmieniły.
Mój wzrok zatrzymuje się jednak dalej. Widzę tam nie jednego, nie dwa, i nie trzy, ale aż cztery egzemplarze samochodu, który dla mnie pozostaje niedoścignionym ideałem, najlepszą maszyną w historii, którą opisywałem na łamach Autokultu lata temu. To McLaren F1.