Nadchodzą zmiany w przepisach drogowych. W projekcie zabrakło najważniejszego
Kierowcy będą musieli jeszcze większą uwagę zwracać na przechodniów, a ci z kolei muszą zapomnieć o używaniu komórek przy przejściach. Ministerstwo Infrastruktury chce również wziąć się za siedzących na zderzaku. Niestety, zapisy opublikowanego projektu ustawy nie pozostawiają złudzeń. Mogą to być po prostu martwe przepisy.
27.11.2020 | aktual.: 16.03.2023 15:26
Na stronach Sejmu opublikowano projekt ustawy zmieniającej zapisy prawa o ruchu drogowym. Jeśli "przejdzie" on w niezmienionym kształcie, pieszy znajdujący się na przejściu lub na nie wchodzący będzie miał pierwszeństwo przed pojazdem. Zmotoryzowani podczas konsultacji podnosili głos, stwierdzając, że czyni to z pieszych "święte krowy". Ci bowiem muszą uważać tylko na pojazdy szynowe, które "zachowały przywileje".
Wprowadzono zatem bezpiecznik: pieszy jest zobowiązany zachować szczególną ostrożność, zabrania się mu też korzystania z telefonu czy innego urządzenia elektronicznego, które mogłoby zajmować jego uwagę. Można powiedzieć, że to kompromis, ale chyba nie o kompromis chodzi w bezpieczeństwie drogowym. Polska pod tym względem i tak odstaje od unijnej średniej.
Na autostradach dalej jak na Dzikim Zachodzie
W projekcie pojawił się również zapis dot. odstępu pomiędzy samochodami na autostradach i drogach szybkiego ruchu. "Siedzenie na zderzaku" jest surowo karane w Niemczech, a tamtejsza policja ma nawet fotoradary, które zajmują się wyłącznie wyszukiwaniem delikwentów poganiających innych.
Choć polska policja (dzięki laserowym "suszarkom" LTI 20/20 Trucam) może mierzyć odległość między pojazdami, pod skórą wyczuwam, że nie będzie tego robić. Powód jest prosty: projekt nowych przepisów nie przewiduje kary finansowej za "siedzenie na zderzaku". Co więcej, ustawa o ruchu drogowym już od dawna przewiduje obowiązek zachowania bezpiecznej odległości. Można powiedzieć, że kręcimy się w kółko.
"But w podłogę"
Resort nie zdecydował się też na odbieranie prawa jazdy za zbyt szybką jazdę poza terenem zabudowanym. Obecnie przekroczenie prędkości w mieście o 50 km/h (czyli zazwyczaj o 100 proc.) powoduje utratę prawa jazdy na 3 miesiące. Jeśli przełożyć ten współczynnik na autostradę, oznaczałoby to, że kierowca zostałby ukarany odebraniem dokumentu dopiero wtedy, gdy jechałby 240 km/h. W czasie dyskusji zauważono, że kary 3-miesięcznej przerwy za osiągnięcie 190 km/h (140+50 km/h) byłyby zbyt ostre.
Serwis prawodrogowe.pl przywołuje interesujące słowa Rafała Webera, sekretarza stanu w resorcie infrastruktury: "nie chcemy nadawać nowych obowiązków na stronę samorządową, dlatego z tego przepisu zrezygnowaliśmy". Z takim podejściem trudno liczyć na rewolucję na drogach.