Jaka przyszłość czeka polskie salony samochodowe? Spytaliśmy właścicieli i ekspertów
Stan epidemii dotknął już wszystkie sektory polskiej gospodarki. W wyjątkowo trudnej sytuacji znalazły się salony samochodowe. To niejednokrotnie rodzinne biznesy budowane przez dekady. Powrót do kondycji sprzed paru tygodni na pewno zajmie lata, a niektóre rzeczy zmienią się już na dobre.
Salony samochodowe są częścią gospodarki, która stosunkowo skutecznie oparła się obcemu kapitałowi, a wielu polskim przedsiębiorcom pozwoliła rozwinąć duże i prężnie działające firmy. Dotychczas ich obiekty i całe sieci dealerskie były dowodem zaradności polskiego biznesu i miejscem godnego zatrudnienia tysięcy pracowników.
Ten obraz w ostatnim czasie zaczął się dramatycznie zmieniać. Stan epidemii już wpłynął w znacznym stopniu na funkcjonowanie tych firm, a dalsze tygodnie, w najbardziej optymistycznym założeniu, nie przyniosą poprawy. Mimo że oficjalnie salony i serwisy mogą dalej funkcjonować, ruch w nich praktycznie zamarł.
Polskich dealerów czeka trzęsienie ziemi, jakiego jeszcze nie widzieli. Jeszcze w tym roku będziemy świadkami zmian w tym sektorze gospodarki, które prawdopodobnie zmienią nie tylko liczbę salonów w Polsce, ale i sposób ich działania.
Od nich zależy los tysięcy osób
– Jestem po ludzku zmartwiony. Od 19 marca ruchu w naszych salonach praktycznie nie ma. Nie przypuszczałem, żyjąc tyle lat, że będę się mierzył z tak wielkim wyzwaniem – przyznaje Tomasz Fus. Wraz z bratem Piotrem i ojcem Tadeuszem prowadzą Fus Auto Group. W swoich salonach w Warszawie i Białymstoku sprzedają samochody i motocykle ośmiu marek, w tym - jako jedyni w Polsce - Rolls-Royce'y i McLareny. Rodzinna firma, która zaczynała od salonu Renault na obrzeżach stolicy, dziś zatrudnia około 240 osób.
– Około 220 z nich posiada rodziny. Czuję się odpowiedzialny za los tych pracowników i ich najbliższych. Wraz z bratem pracujemy nad rozwiązaniami, jak nasze salony mają przejść przez ten okres, ale jest to bardzo trudne. Jeszcze do niedawna potrafiłem zaplanować cały rok, dziś nie potrafię przewidzieć, co się będzie działo w przyszłym tygodniu – wyznaje współwłaściciel grupy.
Koszty, z jakimi się mierzy, są ogromne. Sam rachunek za prąd wynosi kilkadziesiąt tysięcy złotych. – A przecież są i kolejne wydatki, które czujemy się w obowiązku ponieść na rzecz maksymalnej ochrony naszych pracowników i klientów przed wirusem – zauważa Fus.
Zobacz także
Sytuacji przygląda się Wojciech Drzewiecki. Od ponad dwudziestu lat analizuje on polski rynek samochodowy w założonym przez siebie Instytucie Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar. – Wiele firm już zostało zmuszonych do ograniczenia swojej działalności, widmo bankructw jest realne. To nieuniknione i żadna nowa formuła trendu nie odwróci. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, jak długo ta sytuacja potrwa, a obserwowane spadki to efekt także niepewnej przyszłości – zauważa ekspert.
Ryzyko zwolnień jest duże, ale Drzewiecki twierdzi także, że żaden salon nie będzie decyzji w sprawie wyrzucania kogokolwiek na bruk podejmował pochopnie. – Utrata wyszkolonego pracownika to duża strata, z którą nikt nie będzie chciał się łatwo pogodzić. Każda zatrudniona osoba to duże inwestycje w jej szkolenia, certyfikaty i edukację w znajomość produktu – zauważa.
Bezlitosny sprawdzian dla dealerów
Obecna sytuacja przyspieszy dramatyczne zmiany na mapie dealerów aut, które już i tak miały nadejść w tym roku, niezależnie od koronawirusa. Już na początku roku w przypadku niektórych popularnych marek mówiło się o zamknięciu lub konsolidacji mniejszych salonów na terenie całej Europy. Moi rozmówcy twierdzą, że ryzyko zamknięcia nie zależy od wielkości salonu i struktury jego własności, ale od tego, w jakiej kondycji trafił na tę wyjątkową sytuację.
Jakub Pietrzak widzi obecną sytuację jako bezlitosny sprawdzian dla polskich dealerów. Jest on szefem salonu Ferrari Katowice, który jest częścią Grupy Pietrzak. W portfolio działającej od 1994 roku firmy znajdują się salony popularnych marek, takich jak Renault, Peugeot, Dacia, a także stricte luksusowych: Ferrari, Maserati i Alpine. W sumie zatrudniają ponad 250 osób.
– Koronawirus szybko zweryfikuje, którzy dealerzy byli zdrowi, a którzy nie. Ci, którzy nie budowali kapitału zapasowego i żyli z miesiąca na miesiąc, upadną. Będą małe rodzinne biznesy, w których to rodzina weźmie sprawy w swoje ręce, ograniczy koszty związane z etatami i swoją kreatywnością przejdzie przez okres spowolnienia. Będą też upadające duże sieci, które są za wolne i za duże, żeby szybko reagować na takie burzliwe zmiany. Firmy, nie tylko w naszej branży, będzie można podzielić na te, które przygotowywały się na spowolnienie w tym roku i te, które myślały, że las będzie rósł do nieba – mówi Pietrzak.
– Nieważne, czy salon należy do sieci, czy do firmy rodzinnej. W tej chwili znaczenie ma to, ile zostało pieniędzy na koncie firmy, jakie zaciągnęła w ostatnim czasie zobowiązania oraz jakie poczyniła inwestycje, szczególnie te które zostały sfinansowane kredytem bankowym – zauważa Piotr Chodzeń. Wraz z ojcem Lechem założyli w Piasecznie jeden z pierwszych w Polsce salonów marki Toyota. Firma, która w latach 70. zaczynała od skromnego warsztatu mechanicznego, dziś ma pięć salonów, także takich marek jak Lexus i Maserati. Zatrudnia w nich około 350 osób.
Auta pozostaną w cenie
Czy w obecnej sytuacji plusy mogą dostrzec choćby klienci, na przykład spodziewając się, że ceny nowych samochodów przez to spadną? Eksperci i właściciele salonów są zgodni, że nie. Być może w drugiej części roku przez pewien czas nastąpi nawet niewielki wzrost cen. Producenci będą chcieli w końcu szybko odrobić stracony czas i nie ponosić dalszych strat na każdym samochodzie.
– Barierą obecnie nie są ceny samochodów, tylko niepewność przychodów naszych klientów w przyszłości – zauważa Piotr Chodzeń. – Przemysł motoryzacyjny będzie jednak jednym z tych, które po pandemii nawet zyskają, ponieważ można się spodziewać, że nastąpi społeczna niechęć do komunikacji zbiorowej. Ludzie będą woleli korzystać z własnego samochodu, zarówno w zatłoczonych miastach, jak i podczas wakacyjnych wyjazdów, tak by uniknąć komplikacji wywołanych na przykład przez uziemione samoloty – dodaje.
Prawdziwy sprawdzian dopiero jesienią
Agnieszka Luzar z Auto Group Luzar mówi, że najgorsza dla dealerów będzie dopiero druga fala kryzysu, która przyjdzie jesienią. Firma, którą prowadzi razem z dziadkiem, ojcem i bratem, to kolejny silny rodzinny biznes wystawiony na historyczną próbę. Działa od roku 1998 jako najstarszy dealer Skody w rejonie Krakowa. Obecnie ma także salony marek Volkswagen i Volkswagen Samochody Dostawcze, dając w sumie zatrudnienie setce osób.
– Obecna sytuacja nie stanowi jeszcze krytycznego punktu dla polskich dealerów. Mogą oni posiłkować się jeszcze transakcjami zawiązanymi pod koniec zeszłego roku. Jednak nawet poradzenie sobie z obecnym wyzwaniem nie daje gwarancji na przetrwanie. Skutki epidemii najsilniej odczujemy w trzecim i czwartym kwartale tego roku. To wtedy najbardziej dostrzegalny będzie brak zamówień z wiosny tego roku. Zakładamy, że negatywne skutki epidemii będą najbardziej odczuwalne w sektorze flotowym, który swoje plany zakupowe, z uwagi na trudną sytuację rynkową, będzie często musiał odłożyć na później – relacjonuje Agnieszka Luzar.
Powrotu do sytuacji sprzed epidemii nie będzie
Dealerzy będą więc w tym roku wystawieni na szczególnie ciężką próbę, z którą będą musieli się zmierzyć praktycznie sami. Przedsiębiorcy mówią, że w ich przypadku pomoc zaproponowana w tarczy antykryzysowej jest właściwie znikoma. Większość z nich szansy upatruje raczej u producentów, których samochody sprzedają.
– Nikt nie jest za bardzo skory, by mi jakiejś pomocy udzielić. Do tej pory zawsze byliśmy klasyfikowani jako średnia firma, a teraz nagle okazało się, że jesteśmy traktowani jako duża. A duzi, wiadomo, dadzą sobie radę sami – rozkłada ręce Tomasz Fus. Nie stracił jednak całkiem wiary w rządowe programy. – Kolejne rozporządzenia pozwalają zakładać, że jakieś wsparcie dla firm takich jak nasza się pojawi. Nie za duże, ale za każdą pomoc będę wdzięczny – twierdzi.
– Na pewno każdy producent, jeżeli widzi cel w tym, żeby utrzymać sieć dealerską w dobrej kondycji, powinien wprowadzić szereg narzędzi, które pomogą przetrwać dealerom trudne czasy. O realizacji planów i bonusów raczej można zapomnieć. W przypadku wielu marek bez tego dealerzy nie będą w stanie wytrzymać kolejnego kwartału – zauważa Jakub Pietrzak. Zaznacza jednak, że w takiej wyjątkowej sytuacji także liczy na pomoc rządu.
– Czeka nas trudny okres. Nie chodzi nawet o tygodnie czy miesiące. Powrót do poziomu sprzedaży w polskich salonach do tego z roku 2019 może zająć nawet kilka lat – mówi Piotr Chodzeń.
Oblicze salonów samochodowych zmieni się nie tylko przez sytuację gospodarczą, ale i przemiany społeczne, które zapewne nadejdą. Sytuacja, w której z każdej strony jesteśmy zachęcani do unikania kontaktu osobistego i załatwiania rzeczy przez Internet, może także gwałtownie przyspieszyć wzrost popularności e-commerce na rynku motoryzacyjnym. Na obecnej sytuacji już zyskały na przykład takie serwisy jak superauto.pl, dzięki którym klienci mogą kupić wybrane auto bez wychodzenia z domu.
Dealerzy na takie trendy patrzą póki co z dystansem. Ale ci reprezentujący masowe marki jednocześnie przyznają, że sami z takimi usługami także startują i każdy z nich jeśli nie już, to na pewno niedługo będzie oferował także swoje samochody przez Internet. Gdy takie rozwiązanie się spopularyzuje, choćby pod tym względem rynek nowych aut w Polsce zmieni się nieodwracalnie.