Audi A8 po liftingu to auto dla Bonda, nie Transportera. Pojechałem nim na drogę z "No Time to Die"
Z najnowszej części filmów o przygodach Jamesa Bonda wielu widzów zapamiętało nie przewracaj ące się land rovery czy zjawiskową Palomę. Z seansu wyszli myśląc o TEJ drodze. Niezwykły most istnieje naprawdę. Pojechałem na niego autem godnym Bonda.
Audi A8 60 TFSI quattro (2022) - pierwsza jazda, opinia, Droga Atlantycka
Nie wszyscy potrafią pomyśleć o drodze jako o dziele sztuki, ale niektóre odcinki asfaltu trudno zakwalifikować jako cokolwiek innego. Mogą one zasługiwać na to miano ze względu na niezwykłą scenerię, w której zostały osadzone, jak droga przez przełęcz San Boldo we Włoszech albo przez Wielką Bramę Tianmen Shan w Chinach. Mogą też być cudami architektonicznymi, jak most Vasco da Gamy w Lizbonie albo, niechybnie, ciągle nieoddany do użytku tunel na Południowej Obwodnicy Warszawy.
Może też być jednym i drugim jednocześnie. W tej grupie widzę tylko jedną pozycję: Atlanterhavsvegen, czyli norweską Drogę Atlantycką. Skromny według liczb, bo liczący zaledwie 8 km długości i 6,5 m szerokości odcinek drogi biegnie częściej nad wodami Oceanu Atlantyckiego niż wysepkami, mutonami i szkierami rozrzuconymi po wejściu do fiordu Kornstad.
Nie z tego świata
Tak naprawdę wcale nie potrzebowała roli w filmie z Bondem, by zyskać sławę. W Norwegii ma już tytuł zarówno jednej z najpiękniejszych dróg w całym kraju, jak i "Norweskiej Konstrukcji Stulecia". Jej wybudowanie stanowiło jeszcze większe wyzwanie, niż można sądzić po zdjęciach. Droga Atlantycka przebiega przez Hustadvika, jedno z najbardziej niespokojnych i niebezpiecznych wybrzeży całego Półwyspu Skandynawskiego.
O konieczności jej budowy w Norwegii mówiło się już na początku XX wieku (wtedy jeszcze jako trakt kolejowy), ale wyzwania jej zbudowania nie podjął się nikt aż do lat 80. Natura nie zamierzała ułatwić śmiałkom zadania. Prace były wielokrotnie przerywane i niszczone przez sztormy i huragany. W sumie ten krótki fragment budowano przez sześć lat, do roku 1989.
To wielkie wyzwanie inżynieryjne sfinansowano z publicznych środków kraju oraz winiet. Rządowy plan zakładał, że opłaty za przejazd będą obowiązywały przez pierwsze 15 lat istnienia drogi, do momentu, aż inwestycja wyjdzie na zero. Droga zyskała jednak jeszcze większą popularność, niż zakładano i wyznaczoną kwotę uzbierano już po dziesięciu latach. Winiety zniesiono więc pięć lat wcześniej, niż zapowiadano, a przejazd tym odcinkiem jest teraz darmowy. Ot, taka ciekawostka dla operatorów polskich autostrad.
By zrozumieć, po co w ogóle powstała Atlanterhavsvegen i dlaczego akurat tak wygląda, trzeba się na nią po prostu wybrać. Wtedy można zobaczyć, jak wielka, pusta i niedostępna jest Norwegia. Podczas lotu samolotem na okoliczne lotnisko przez większość czasu z okna widziałem jedynie ośnieżone szczyty gór. Bez żadnych śladów działalności człowieka. I tak po sam horyzont.
Gdy wylądowałem, wydawało mi się, że jestem już gdzieś w innym świecie, rzucony gdzieś na niedostępne, północne skrawki Skandynawii. Nie mógłbym być dalej od prawdy: do granicy z Rosją mam jeszcze blisko 2000 kilometrów, mniej więcej tyle, co z Warszawy do Rzymu. Dom nad jeziorem znany ze scen otwierających film "No Time to Die", gdzie dorastała Madeleine Swann, z perspektywy widza wydaje się być tuż za rogiem od opisywanej drogi. W rzeczywistości jest w okolicach Oslo. To siedem godzin jazdy w przeciwnym kierunku, na południe.
Drugi element norweskiej rzeczywistości, którego nie dostrzeże się z perspektywy Polski, to wielkie wyzwanie związane z transportem drogowym wobec tak wielkiej liczby wysepek, fiordów, zatok, rzek i innych przeszkód wodnych. Oprócz lądu Norwegowie zamieszkują jeszcze ponad dwa tysiące wysp. W związku z tym skazani są na korzystanie z siatki połączeń promów, które działają tu doskonale. Podczas około 300 kilometrów podróży korzystałem z czterech. Na żaden nie czekałem dłużej niż pół godziny. Płatności odbywają się automatycznie i bezgotówkowo.
Promy są stałym elementem codzienności wielu Norwegów. Można znaleźć na nich wszystkich: od turystów z odległych krajów po lokalne ciągniki rolnicze, listonosza i taksówkę z klientem. Mimo bardzo sprawnego działania każdy most jest jednak nadal ułatwieniem i finansową ulgą dla obywateli. Stąd budowa takich dróg jak ta, na którą dotarłem w Audi A8.
Nie czas umierać, czas na zmiany
Flagowa limuzyna Audi nie kojarzy się z Bondem. Przez lata związana była z inną filmową postacią, Frankiem Martinem, znanym też jako Transporter. Nierzucający się w oczy charakter A8 i możliwość pokonywania dużych odległości w krótkim czasie rzeczywiście lepiej pasowały do jego świata.
Światy się jednak zmieniają, również te filmowe. Bez zdradzania fabuły "No Time to Die" powiem tylko, że nawet takie gagatki jak Bond z czasem poważnieją i potrzebują już czegoś innego niż niski i głośny aston martin. Zmienia się również Audi A8. Przyznam, że przez wiele lat miałem problem ze zdefiniowaniem, czym właściwie chce być ten model. Samo wypełnienie przestrzeni pomiędzy sportowym BMW Serii 7 a luksusowym Mercedesem Klasy S wydawało mi się zbyt małym, a przede wszystkim nieciekawym wyróżnikiem dla jednego z najbardziej prestiżowych modeli w królestwie Volkswagena.
Z czasem ten wyróżnik zacząłem dostrzegać w "przewadze dzięki technice", jak to określa sam producent (i jak pewnie określiłby to Q z MI6). Pierwsza generacja A8 rzeczywiście była czymś nowym za sprawą aluminiowej ramy przestrzennej. Czwarta generacja modelu, która zadebiutowała w roku 2017, co prawda już nie wprowadziła równie przełomowych rozwiązań, ale niedawno przeprowadzony lifting, który dotrze do polskich salonów Audi wiosną przyszłego roku, choć ogólnie ostrożny, wprowadza parę ciekawych wynalazków.
Widać to najlepiej po samym projekcie przodu. To tutaj zasadniczo pojawia się wszystko to, o co chodzi w tej modernizacji. Na początek nowy grill, który teraz jest jeszcze większy i bardziej wyeksponowany niż do tej pory (a masz, BMW!). Czy to oznacza, że A8 chce być bardziej szpanerskie z wyglądu? I tak, i nie. Sam producent rozróżnia klientów tego modelu na dwie grupy.
Pierwsza z nich to osoby, które traktują A8 jako symbol swojego statusu. To głównie klienci z Chin, którzy teraz stanowią motor napędowy sprzedaży tej limuzyny. Obok wersji z ociekającym chromem grillem i przedłużonej Lang, gamę uzupełnia po raz pierwszy również długo zapowiadany, jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej błyszczący A8L Horch. Póki co nowy rywal Mercedesa-Maybacha Klasy S będzie sprzedawany tylko w Chinach i tylko tam dojdzie do starcia dwóch wskrzeszonych niemieckich marek z zamierzchłych czasów.
Istnieje jednak jeszcze druga grupa odbiorców A8, którzy kupują to auto nie dla innych, a dla siebie. Dla nich wprowadzono z kolei opcje bardziej dyskretnego wyglądu: pakiet S-Line, czarne wykończenie w miejsce chromowego i pięć nowych lakierów matowych. Widać rację miał Rolls-Royce, który w ostatnich latach radykalnie zmienił swoją strategię i postawił na bardziej stonowane projekty z dużą zawartością czerni (zobacz mój test Rolls-Royce'a Ghosta Black Badge'a).