Jeep Grand Cherokee Trackhawk i Alfa Romeo Stelvio Quadrifoglio. (Krótkie) porównanie na torze Modlin
Dzień dobry, good morning, buongiorno i bonjour – takimi słowami zostałem powitany na torze Modlin, gdy cała grupa Fiat Chrysler Automobiles chciała zaprezentować swoje auta od bardziej drapieżnej strony. Spodziewałem się co najwyżej Abarthów, dostałem ponad 700 nieokiełznanych koni w opakowaniu terenówki.
Przedstawiciele grupy FCA najwyraźniej bardzo wierzyli w umowę, która miała być podpisana z Grupą Renault. To pozwoliłoby na stworzenie giganta, którego głównym celem byłoby – co chyba oczywiste - cięcie kosztów. Na scenie pojawił się jednak największy współudziałowiec Renault, francuski rząd. Wyszło więc jak zwykle, a zakończeniem negocjacji zaskoczony był cały światek motoryzacyjny. Na razie rozmowy – podobno – dalej się toczą, ale brakuje huraoptymizmu, który był widoczny jeszcze chociażby miesiąc wcześniej.
Cięcie kosztów. Optymalizacja wydatków. Temu miało służyć połączenie w gigantyczny koncern. Niemcy są w tym genialni – w ramach jednego koncernu potrafią tak wykorzystać silniki, skrzynie biegów, płyty podłogowe i całą masę innych elementów, by zmniejszyć wydatki dzięki efektowi skali. Jeden silnik może napędzać sportowe Audi, Volkswagena, Seata, Skodę.
Tymczasem w grupie FCA sprawa ma się nieco inaczej. W ramach jednego koncernu oferowane są zupełnie inne konstrukcje, które odwołują się do najlepszych cech swoich twórców. Z jednej strony wystawiono do przejazdu Alfę Romeo Stelvio Quadrifoglio, która ma silnik mocno spokrewniony z Ferrari (choć ekipa z Maranello się do tego nie przyznaje). Z drugiej strony zaparkował Jeep Grand Cherokee Trackhawk z jednostką V8, której dźwięk napawa przerażeniem co bardziej strachliwych pasażerów (i kierowców).
Nie ma chyba bardziej różniących się aut, które oferowane są w jednym koncernie. Jednocześnie wiele je łączy – obydwa przyspieszają do setki w mniej niż 4 sekundy, zapewniają całkiem niezły komfort podróży i stanowią rzadki widok na naszych drogach. Tak naprawdę wiecie czego się spodziewać, gdy tylko wypowiecie ich nazwy: Stelvio Quadrifoglio oraz Grand Cherokee Trackhawk – to wszystkie stereotypy i oczekiwania względem Włochów i Amerykanów zamknięte w kilku słowach.
Oczywiście, że nie będzie to pełnoprawny test, zresztą Jeepem jeździł już Marcin Łobodziński i był zachwycony tym autem. Trudno nie być – Grand Cherokee trzyma się całkiem nieźle pomimo tego, że na rynek wjechał w 2011 roku. Zajmuję miejsce za kierownicą, witam się z instruktorem i przystępuję do pokonania kilku kółek.
Jest dokładnie taki, jak zapamiętałem go podczas jazd na próbnym torze w Ballocco. Wyjeżdżam na prostą, wciskam gaz w podłogę i słyszę najlepszą ścieżkę dźwiękową życia – nie, wcale nie chodzi o silnik V8 generujący ponad 700 koni, bowiem jest on zagłuszony przez mechaniczną sprężarkę, której wycie przypomina raczej zawodzenie Banshee. Jestem zahipnotyzowany tym dźwiękiem. Ale czym jest głośniejszy, tym krajobraz rozmywa się jeszcze bardziej. A siedzę przecież w kamienicy na kołach.
Wyhamowanie 2,5 tonowego cielska przed szykaną to przygoda sama w sobie. Wciskam pedał i nie dzieje się nic spektakularnego. W takich warunkach spełniają raczej rolę spowalniaczy, bo przy hamowaniu z "setki" wynik wynosi ok. 50 metrów. Wejście w zakręt wymaga siłowania się z autem. Jak stwierdzi instruktor, z którym później będę jeździł w błocie, Trackhawkiem "jeździ się masą", wykorzystując dodatkowe kilogramy jako atut w zakrętach. Kto nie umie tego zrobić, stwierdza, że auto nie skręca. Mówiłem wam, że Trackhawk nie skręca?
Jeśli więc macie powyżej 400 tysięcy złotych na "wypasionego" SUV-a, można wziąć pod uwagę inną pozycję w gamie FCA. Stelvio Quadrifoglio. Już sama nazwa sprawia, że przenosicie się do Włoch. Ale na poważnie – wykorzystuje ona tę samą płytę co Giulia (to olbrzymi plus), ma szerszy rozstaw kół, idealny rozkład masy. Pokonała Nurburgring w 7 minut i 51,7 sekundy, czyli dotrzymuje kroku Lamborghini Gallardo, jest szybsza niż McLaren SLR – i nie mogę uwierzyć, że napisałem te słowa w kontekście SUV-a.
Tak, koni jest mniej, bo "zaledwie" 510, ale gdy jazda Trackhawkiem była jak uderzenie młota, tak Stelvio pokazuje jak ważna jest precyzja. Nie czuję wyżej zawieszonego środka ciężkości, to bardziej Giulia kombi (wagon?). Auto pomiędzy pachołkami zachowuje grację niczym baletnica, choć też do najlżejszych nie należy. Ośmiobiegowa skrzynia wie, że jadę po torze, więc daje z siebie wszystko, przy każdej zmianie słyszę strzały z wydechu. No i jeszcze ten silnik!
Podwójnie doładowany, wydający wysoki dźwięk, z charakterystyczną chrapką. Nie jest lepszy czy gorszy niż ten z Trackhawka – jest zupełnie inny. Dozowanie gazu prawą stopą oznacza natychmiastową, ale precyzyjną reakcję. Gdy zaczynam chłodzić podzespoły, poniżej 3500 obrotów potulnieje, co oznacza, że auto da się wykorzystywać na co dzień. Jakby pod maską nie było 510-konnej jednostki z jakby nie patrzeć, znakomitym rodowodem.
Tutaj nie powinno paść pytanie "który jest lepszy". Obydwa samochody są fenomenalne, wywołujące uśmiech na twarzy i sprawiające, że przechodnie odwracają drogę na ulicy. Pytanie powinno brzmieć "co wolisz?".
Gigantyczne V8, które ze sprężarką brzmi jak nadciągająca burza, czy też V6, które generuje dźwięk najlepszych samochodów z Maranello? Bo to, że spełnią oczekiwania pod względem osiągów, jest pewne. Cholera, ten dźwięk sprężarki naprawdę jest uzależniający.