Akcja "SMOG" budzi emocje. Jedni ją popierają, inni oskarżają policję o psucie samochodów
Patrole policji w całym kraju cyklicznie prowadzą akcję "SMOG". W jej czasie jej wybrane samochody są poddawane badaniu dymomierzem lub analizatorem spalin. Nie wszystkim kierowcom się to podoba.
05.03.2019 | aktual.: 28.03.2023 11:40
Marnowanie czasu i nękanie kierowców?
We wtorek 5 marca policja w całym kraju sprawdza poziom zanieczyszczeń wydobywających się z rur wydechowych samochodów. Powinno to cieszyć, skoro jakość powietrza w Polsce jest niska. Nie brakuje jednak takich, którzy na działania mundurowych narzekają.
"To marnotrawienie czasu pracy policjantów i naszej kasy. Od czego są stacje diagnostyczne i przeglądy" - pisze na naszym profilu facebookowym pan Grzegorz. Czytelnik Robert stwierdza: "Niech dadzą nam nowe auta, to nie będzie smogu. Kiedyś nikomu nie przeszkadzał smog nawet nie było tego powiedzenia SMOG. Dziś szukają tylko, żeby zarobić na nas". Inny komentujący artykuł o akcji napisał: "Karę powinni ponosić producenci, a nie właściciel. Wtedy przykładaliby się do lepszych, niezawodnych konstrukcji lub wolnych od zanieczyszczeń. A tak to winny jest konsument i za chęć posiadania płaci jak za przysłowiowe woły".
Postrzeganie policyjnej akcji jako sposobu na nękanie kierowców jest co najmniej dziwne. To trochę tak, jakby sprawdzanie trzeźwości kierowców czy rozwijanych przez nich prędkości również było nękaniem. Chodzi po prostu o egzekwowanie prawa. By zaliczyć próbę emisji, nie trzeba mieć nowego samochodu. Wystarczy posiadać auto sprawne. Jeśli dodatkowo, kupując samochód, choćby używany, wybierzemy egzemplarz benzynowy, a nie wysokoprężny, zagrożenie policyjną akcją będzie niewielkie.
Nie tylko auta powodują zanieczyszczenie powietrze
Inny komentujący zarzuca szeroko pojętym władzom złą wolę. "Łatwiej zastawiać wnyki na kierowców, sami wpadają, po co łazić po kominach i narażać się? Kiedy w piecach nie palą, smogu nie ma, choć latem to i więcej samochodów jeździ. W aucie przecież plastikami, śmieciami, ani oponami palić się nie da".
Nie sposób odmówić słuszności części tego wywodu. Rzeczywiście, policyjna akcja w niewielkim stopniu walczy ze smogiem. Ten powstaje głównie z winy przemysłu i przez ogrzewanie domów paliwem złej jakości. Część samochodów, w szczególności zaś diesle, są jednak odpowiedzialne za szkodliwą dla człowieka emisję tlenków azotu. Ich wdychanie przyczynia się do chorób układu oddechowego i zwiększa ryzyko zachorowania na raka. Więcej można więc zarzucić nazwie akcji, niż samym działaniom policji.
Policja psuje silnik?
Jeden z naszych użytkowników wytoczył przeciw policyjnej akcji poważne oskarżenie. Jego zdaniem w wyniku przeprowadzenia badania ucierpiał silnik samochodu.
"Sposób, w jaki wykonuje te «badania» policja, powoduje niszczenie silnika. Po zatrzymaniu mnie policjant kazał przygotować pojazd do kontroli spalin przez kilkukrotne rozpędzenie silnika do czerwonego pola, tj. 5000 obrotów (nigdy w życiu nie rozpędzam swojego samochodu do takich obrotów). Faktycznie, za pierwszym razem wyleciał ciemny dym, po kilku takich «zabiegach przygotowawczych» policjant nakazał ich zakończenie, bo jak to określił «zarżnie pan silnik». Badanie zakończyło się pomyślnie, ale nie otrzymałem żadnego dokumentu potwierdzającego sprawność mojego auta, teoretycznie na drugi i trzeci dzień również mogłem być zatrzymany do takiej kontroli. Gdybym nie wyraził zgody na badanie przez policję, to pojazd zostaje odholowany do warsztatu i tam poddany badaniom. Oczywiście wszystko na mój koszt, a dowód rejestracyjny zatrzymany do czasu usprawnienia pojazdu. Rezultatem takiego «badania» była i tak wizyta w warsztacie gdyż «została wydmuchana uszczelka», mechanik stwierdził, iż jak najbardziej mogło to być spowodowane badaniem wykonanym przez policję. Zdarzenie miało miejsce w 2017 r. w Krakowie" - pisze nasz czytelnik.
Rzeczywiście, badanie policyjnym sprzętem wymaga podniesienia obrotów silnika i utrzymywania ich na wysokim poziomie przez kilkanaście czy kilkadziesiąt sekund. W przypadku sprawnego silnika nie powinno to jednak stanowić problemu, o ile zdążył on wcześniej osiągnąć optymalną temperaturę pracy. Gdyby tak nie było, każdy wyjazd w góry mógłby skończyć się poważną awarią.
Akcja jest dobra, ale należy z nią skończyć
Wśród naszych czytelników nie brakuje również takich, którzy chwalą policję za akcję "SMOG". Użytkownik komentujący pod pseudonimem Mi pisze: "To powinna być stała akcja. Te dymiące samochody mają niesprawny nie tylko układ wydechowy, bo dla czego tylko to. Widać je z daleka i łatwo wyłowić z tłumu. Zrobi się bezpieczniej. Zapewniam". Policja jakby wpisuje się w tę wypowiedź. Jak dowiadujemy się u źródła, akcja z 5 marca polega nie tylko na kontroli emisji, ale też oświetlenia czy hamulców.
Ważny punkt widzenia zaprezentował inny z naszych czytelników. "Policja jest od tego, by codziennie wykonywać swoją pracę i codziennie robić dokładnie to samo. Natomiast w Polsce żyjemy w jakiejś paranoi, bo policjanci, zamiast normalnie pracować, ciągle wysyłani są do kolejnych eventów typu akcja «Znicz», «Pasy», «Smog». Kiedy wreszcie w tym kraju nastanie normalność?" - pyta.
Fakt, że policja musi wyręczać stacje kontroli pojazdów, rzeczywiście budzi niepokój. Samochody o nadmiernej emisji powinny być odsiewane podczas corocznych kontroli stanu technicznego. Niestety, system nie działa, a nowe przepisy, które miały go zmienić, utknęły w Sejmie. W efekcie policjanci sprawdzają spaliny, zamiast robić to, do czego zostali powołani - dbać o bezpieczeństwo, na przykład nadkładając kary za wyprzedzanie na przejściach dla pieszych, ignorowanie konieczności zatrzymywania się przed strzałką warunkowego skrętu czy po prostu kontrolując prędkość.
Komenda Główna Policji zapowiada, że akcja "SMOG" będzie powtarzana co miesiąc. Osobiście mam jednak nadzieję, że niedługo funkcjonariusze już nie będą musieli tego robić.