Test: Ford Mustang Dark Horse - warty sprzedania drugiej nerki
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W czasach, gdy jedyne wiadomości, na jakie możesz liczyć, dotyczą pojemności baterii i czasu ładowania, Mustang stanowi powrót do wspaniałej przeszłości. Silnik zamienia paliwo w nieograniczoną pulę niutonometrów przy okazji wspaniale bulgocząc. Co więcej, ten koń potrafi skręcać. I co najważniejsze: da się nim wygodnie jeździć na co dzień.
Ford najwyraźniej zrozumiał, że niczym Porsche, stał się właścicielem kury znoszącej złote jaja. Mustang stał się marką samą w sobie, pierwszym i ostatnim muscle carem, pokonując chociażby Camaro, które musiało pogodzić się ze słabą sprzedażą i zostało wycofane z rynku. Niech o sile tej legendy świadczy fakt, że Ford wypuścił na rynek elektrycznego SUV-a o nazwie Mustang i jakoś świat się nie zawalił (choć z "prawdziwym" Mustangiem to współdzieli on co najwyżej znaczek).
Już poprzedni Mustang mnie w sobie rozkochał. Był genialny: na tyle wygodny, by dało się go użytkować na co dzień, na tyle chętny do skręcania by usunąć w cień stereotypy o amerykańskich autach, na tyle głośny, by przy każdym sprincie człowiek uśmiechał się od ucha do ucha. Mustang jest jednym z aut na liście "kiedyś trzeba będzie go kupić".
Artykuł dostępny tylko dla zalogowanego użytkownika
Zaloguj się teraz z 1login, aby uzyskać pełen dostęp do naszych artykułów, ekskluzywnych treści i spersonalizowanych rekomendacji.