Grzanie auta na postoju to znany dylemat w zimie. Zobacz, co zyskujesz, a czym ryzykujesz
Rozgrzewanie auta na postoju, by przy okazji nagrzać wnętrze, czy podczas jazdy, by oszczędzić paliwo i silnik? Ten dylemat ma wielu kierowców, kiedy zaczynają się pierwsze mrozy. Postanowiłem zebrać wszystkie argumenty za i przeciw, aby każdy mógł podjąć świadomą decyzję.
W internecie znajdziecie wiele poradników opisujących szkodliwe skutki rozgrzewania silnika na postoju, kiedy jest bardzo zimny. Specjaliści z branży, w tym mechanicy, nie mają wątpliwości, że jest to szkodliwe zarówno dla samego silnika, jak i innych elementów. Wiadomo też, że jest to szkodliwe dla środowiska, a na koniec można dostać za to mandat, jeśli motor pracuje zbyt długo, zwłaszcza w obszarze zabudowanym.
Mimo to wielu kierowców nic sobie z tego nie robi, bo jest jeszcze jedno - życie. Cenią sobie to, że samochód się rozgrzeje, a kiedy zaczynają jazdę, z kratek wentylacyjnych leci już ciepłe powietrze. Szyby odparowują, a od zewnątrz są rozmarznięte. Bez skrobania, czy używania substancji chemicznych. Samochód jest gotowy do jazdy, a ceną za to jest nieco wyższe zużycie paliwa w okresie zimowym.
Pomijając aspekt prawny – mandat 100 zł – spróbujmy odpowiedzieć na pytanie: kiedy warto, a kiedy nie warto rozgrzewać zimny silnik na postoju i jakie z tego mogą być korzyści, a jakie straty?
Co daje rozgrzanie silnika przed jazdą?
Przede wszystkim komfort, a przecież całą ideą posiadania samochodu jest właśnie to. Oczywiście mówimy o sytuacji, kiedy auto stoi z uruchomionym silnikiem na prywatnej posesji i nikomu nie hałasuje, a tym bardziej nie dymi. Trudno nazwać też komfortową sytuację, kiedy auto rozgrzewa się gdzieś na parkingu w mieście, a my stoimy na zewnątrz albo popatrzymy przez okno, czy ktoś za chwilę do niego nie wskoczy i odjedzie.
Mówiąc o komforcie, mam na myśli dwie rzeczy:
- Zimą po kilku minutach układ wentylacji jest w stanie rozmrozić szyby, a przynajmniej powoduje ich odparowanie. To samo dotyczy lusterek oraz podgrzewanych szyb.
- W samochodzie jest ciepło, czyli miło i przytulnie
Kolejny plus wejścia do rozgrzanego już auta to bezpieczeństwo. Jeśli cenimy sobie je ponad wszystko, to rozgrzewanie silnika na postoju jest ogromnym atutem. Wsiadamy do ciepłego auta, możemy zdjąć kurtkę, czapkę czy rękawiczki. Prowadzimy więc nie tylko nieskrępowani ubraniami, ale też rozluźnieni – nasze mięśnie nie spinają się i nie trzęsiemy się z zimna.
Dodatkowym atutem jest to, że przewożąc autem dziecko w foteliku, możemy je od razu posadzić bez kurtki i dobrze spiąć pasami. W kurtce dziecko bezpieczne nie jest, chyba że zapniecie pasy pod nią. Mało kto tak robi z prostego powodu – lenistwa i jednak dość skomplikowanej procedury, a przecież wszystkim jest wtedy zimno.
Do tematu bezpieczeństwa dodajmy jeszcze jedno - dobrze rozmarznięte i czyste, a nie wyskrobane byle jak (bo nam zimno) czy popsikane chemią szyby, zapewniają najlepszą widoczność.
Negatywne skutki rozgrzewania silnika na postoju
Przede wszystkim aspekt zanieczyszczenia powietrza, zwłaszcza w mieście, gdzie i tak spalin nie brakuje. Trochę lepiej może być na wsi, choć akurat w sezonie grzewczym, jakim jest okres zimowy, też różnie bywa z czystością powietrza.
Emisja zanieczyszczeń podczas pracy silnika na zimno jest największa, a w wielu autach układ oczyszczania spalin po prostu nie działa, zanim nie osiągnie właściwej temperatury. Dotyczy to w szczególności diesli, a także starych silników, zarówno benzynowych, jak i na olej napędowy.
Cierpi również mechanika i to w wielu obszarach. Zacznijmy od samego silnika, który po rozruchu pracuje na bogatej w paliwo mieszance. Ma to doprowadzić do jak najszybszego jego rozgrzania, ale każdy konstruktor zakłada, że odbędzie się to podczas jazdy, a nie postoju. Zresztą silniki samochodowe – nie stacjonarne – i ich osprzęt, tak są projektowane, że mają pracować pod zmiennym obciążeniem, a nie bez obciążenia. Dlatego rozgrzewanie silnika podczas postoju (czyt. bez obciążenia) jest też bardzo nieefektywne.
Ponadto sam proces spalania bogatej mieszanki w zimnym silniku nie jest idealny, co sprawia, że nadmiar paliwa przedostaje się do układu wydechowego. Wytarzane są duże ilości nagaru, który osiada na elementach silnika i układu dolotowego. Sporo jest też tzw. cząstek sadzy, które zapychają filtry DPF/GPF.
Nadmiar paliwa może spływać także do oleju przez nieszczelne do końca pierścienie tłokowe, a ponadto na zimnym metalu wytarza się woda, która trafia do wydechu i również oleju. Woda niszczy zarówno nowoczesne systemy oczyszczania spalin, jak i degraduje olej silnikowy (efekt brązowiej papki pod korkiem oleju). Paliwo też negatywnie wpływa na olej, bo go rozrzedza, a tym samym zmniejsza lepkość. Przez to olej tworzy mniej odporny na zerwanie film olejowy, a tym samym gorzej chroni silnik przed skutkami tarcia.
I tu przechodzimy do tematu tarcia, które wbrew pozorom bywa bardziej szkodliwe wtedy, kiedy silnik pracuje na jałowych obrotach niż pod obciążeniem, czyli wtedy, kiedy w cylindrach panuje przewidziane przez producenta ciśnienie. Jest to szczególnie szkodliwe dla silników aut nowych, z bardzo niskim przebiegiem, jeszcze na dotarciu. Wówczas może dojść do wypolerowania gładzi cylindra do tego stopnia, że niemal nowy motor może zacząć brać olej właśnie z tego powodu.
Długotrwała praca na biegu jałowym przy niskiej temperaturze jest szkodliwa także dla napędu rozrządu, szczególnie z łańcuchem i napinaczem olejowym. Nie od dziś wiadomo, że napinacz pracuje w pełni prawidłowo dopiero wtedy, kiedy ciśnienie oleju jest odpowiednie, a na to rzutuje nierzadko jego temperatura.
Mówiąc wprost – zimny silnik nie ma właściwie napiętego rozrządu, a to przyspiesza zużycie łańcucha (nierzadko łańcuchów), ślizgów oraz kół zębatych. Bardzo często łańcuchowe rozrządy zużywają się szybko przez samą jazdę na krótkich dystansach z zimnym silnikiem, więc łatwo sobie wyobrazić, jak niszcząca jest długotrwała praca na wolnych obrotach.
Zupełnie innym obszarem, który dostaje w kość, kiedy silnik się rozgrzewa na postoju, jest układ elektryczny, a konkretnie dostarczania prądu. Alternator po włączeniu wielu urządzeń, ale przy pracy silnika na biegu jałowym, jest mocno obciążony. Zużywa się tym samym szybciej, a przy okazji nadmiernie obciąża silnik, dla którego obciążenie byłoby "zdrowe", ale nie na biegu jałowym.
Podsumowując:
Rozgrzewanie silnika w nowym samochodzie powinno odbywać się wyłącznie w czasie jazdy. Ma bowiem wpływ na ułożenie jego elementów (tzw. docieranie) oraz nowoczesne systemy oczyszczania spalin. Ponadto, w nowych pojazdach stosowane są oleje o niskiej lepkości, więc nie warto ich jeszcze rozrzedzać niespalonym paliwem. Inna sprawa to wtrysk bezpośredni, który "pomaga" w szybkim gromadzeniu nagaru, a rozgrzewanie silnika na postoju tylko to potęguje.
Rozgrzewanie silnika w starszym samochodzie z przebiegiem np. ponad 200 tys. km wbrew pozorom jest nie mniej szkodliwe. Silnik i tak jest już zanieczyszczony i nie w pełni szczelny, a takie działanie negatywnie wpływa na jedno i drugie.
To w końcu warto, czy nie?
Odpowiedź z mojej strony nie padnie. Moim zadaniem było tu przekazanie wszystkich plusów, bo niewątpliwie takowe istnieją i wcale nie są bez znaczenia, a także minusów. Składając jedno z drugim, warto też wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt – jakie auto macie i ile czasu zamierzacie nim jeździć? Czy negatywne skutki dla silnika mają w ogóle dla was znaczenie i czy cena ta jest adekwatna do osiąganych korzyści.
W wielu przypadkach może mieć to kluczowe znaczenie w kontekście technicznym, bo z całą pewnością rozgrzewanie silnika na postoju ma wyłącznie negatywne skutki dla mechaniki. Owszem, starszy silnik pracujący na oleju o większej lepkości potrzebuje kilkunastu, a nierzadko kilkudziesięciu sekund pracy po uruchomieniu, zanim ruszycie z miejsca, ale dla każdego spalinowego silnika samochodowego praca na zimno i bez obciążenia jest szkodliwa.