Nie wierzysz w nowe przepisy? 17 lat temu też nie wierzyli, że można jeździć 50 km/h w mieście
Od 1 czerwca sporo zmieniło się w Prawie o ruchu drogowym. Pojawił się m.in. zapis o zmniejszeniu limitu prędkości w terenie zabudowanym w nocy z 60 do 50 km/h. Tak kończy się historia jednego z najdziwniejszych przepisów na polskich drogach, który wiele mówił zarówno o polskich kierowcach, jak i ustawodawcach.
31.05.2021 | aktual.: 14.03.2023 16:18
Dokładnie do 31 maja 2021 roku obowiązywały w Polsce dwa limity prędkości w terenie zabudowanym: do 50 km/h w godzinach od 5:00 rano do 23:00, i do 60 km/h przez pozostały czas. Polska była jedynym krajem w Europie, który miał takie rozwiązanie. Trudno je wytłumaczyć z punktu widzenia badań bezpieczeństwa ruchu drogowego, ale łatwo w inny sposób: naszą narodową skłonnością do ignorowania jakichkolwiek ograniczeń i ustawodawczej fuszerki.
Przepis różnicujący dopuszczalną prędkość w miastach w dzień i w nocy przetrwał dokładnie 17 lat i jeden miesiąc. Wprowadzono go 1 maja 2004 roku. To nieprzypadkowa data. Polska wstąpiła tego dnia do Unii Europejskiej i w związku z tym krajowe prawo musiało nadgonić Zachód w wielu aspektach codziennego życia.
Przystosowanie ustawy Prawo o ruchu drogowym do europejskiego standardu akurat w tym zakresie nie było niezbędne, ale dobrze wyglądało wizerunkowo. Poza tym za zaostrzeniem limitu prędkości przemawiały również liczby. Przed wejściem Polski do Unii Europejskiej potrącenia pieszych były jednym z największych problemów na naszych drogach – stanowiły aż 60 proc. wszystkich wypadków. Polskie miasta debiutowały we wspólnotowych statystykach na szarym końcu tabeli.
Czy zmniejszenie ograniczenia prędkości o 10 km/h, do 50 km/h, mogło cokolwiek w tym zakresie zmienić? Jak się okazuje tak. I to bardzo wiele. Limit w krajach Europy Zachodniej został ustawiony dokładnie w taki sposób, ponieważ pieszy potrącony przez samochód jadący z prędkością 60 km/h ma zaledwie 15 proc. szans na przeżycie, natomiast przy prędkości 50 km/h - już 40 proc. Warto przy tym zaznaczyć, że szanse przeżycia pieszego przy potrąceniu z prędkością 30 km/h wynoszą już aż 95 proc., dlatego kolejne zachodnie miasta decydują się na wprowadzenie takich limitów.
Przygotowany przez SLD na początku XXI wieku projekt dotyczący zmiany ustawy Prawo o ruchu drogowym wskazywał również na inne korzyści: spadek liczby nie tylko zabitych, ale i poszkodowanych w wypadkach, co miało mieć przełożenie również na oszczędności w wydatkach na służbę zdrowia.
Mimo tak wielu argumentów przemawiających za tą zmianą jej propozycja spotkała się z bardzo emocjonalnym przyjęciem - zarówno wśród zwykłych kierowców, jak i polityków. Niektórzy z ówczesnych posłów obudzili swojego wewnętrznego Rejtana i spośród kilkudziesięciu zmian w regulacjach postanowili gorliwie sprzeciwiać się akurat tej.
Zobacz także
Jeden z głównych animatorów zmian, wiceminister infrastruktury Witold Górski, był za wprowadzeniem limitu prędkości w miastach do 50 km/h w wymiarze całej doby. Był jednak w mniejszości posłów, którzy wierzyli w takie rozwiązanie. Poseł PO Andrzej Markowiak był za całkowitym odrzuceniem nowych limitów.
– Chcemy pozostawić obowiązujący obecnie przepis dopuszczający poruszanie się z maksymalną prędkością 60 km/h w terenie zabudowanym. (…) Jeśli ktoś z państwa obserwował dyskusję prowadzoną w mediach na temat dalszego ograniczania prędkości w terenie zabudowanym, to zapewne zdaje sobie sprawę z tego, że większość ludzi wypowiada się co do tego pomysłu negatywnie. Mało kto wierzy, że ten przepis będzie egzekwowany. Zresztą nie trzeba daleko szukać przykładu. Wystarczy wyjść z Sejmu i udać się w stronę Alej Ujazdowskich. Zobaczycie państwo, jak w Warszawie przestrzegane jest ograniczenie prędkości do 50 km/h. (…) W ten sposób narobimy sobie kłopotów – przekonywał poseł Markowiak z mównicy wiosną 2004 roku.
W powodzenie tego planu czy, mówiąc szerzej, w polskich kierowców nie wierzył również Senat. W uzasadnieniu propozycji odrzucenia zmian ograniczenia prędkości w miastach można przeczytać: "Senat (…) uznał za zbyt rygorystyczne unormowanie przyjęte przez Sejm. Zdaniem Senatu należyte respektowanie obowiązującego prawa zależy nie tylko od jego merytorycznej i legislacyjnej poprawności, ale również od realizmu ustawodawcy w zakresie przewidywania zachowań adresatów stanowionych norm prawnych".
W 2004 roku w Polsce nawet ustawodawcy nie uważali więc jazdy po terenie zabudowanym z prędkością 50 km/h w ciągu dnia za realną. Ostatecznie partia rządząca zdecydowała się na osobliwy kompromis: ograniczenie do 50 km/h wprowadzono na czas dnia, a w nocy pozostawiono stary limit 60 km/h.
Pomysł ten na logikę wydaje się o tyle chybiony, że w nocy piesi nie nabierają nagle supermocy, dzięki którym są bardziej odporni na potrącenia z prędkością 60 km/h. A to przecież dla ich ochrony wprowadzono ograniczenie do 50 km/h. Dobrze wiedzieli o tym politycy z kolejnych partii rządzących, ale nie chciała z tym "kompromisowym" rozwiązaniem nic robić. Obecnej udało się wprowadzić ograniczenie do 50 km/h przez cały czas trwania doby po trzech latach uników i zamiatania problemu pod dywan.
Dziś zapis ten nie budzi już takich emocji wśród polskich kierowców. Co więcej, zrównanie limitu w dzień i w nocy dla wielu wydaje się wręcz naturalne. Kolejna grupa użytkowników dróg doszukuje się jednak braku sensu czy wręcz źródła nieszczęść w zasadach ruchu, które właśnie zaczęły funkcjonować na naszych drogach. Stosują co do zasady te same argumenty, które dało się słyszeć w roku 2004.
Przeciwni są obowiązkom zachowania dużej odległości od poprzedzającego auta na drogach szybkiego ruchu oraz ustępowania pierwszeństwa pieszemu wchodzącemu na przejście. W najlepszym wypadku uważają, że i tak nikt nie będzie tych przepisów przestrzegał, że tak się nie da jeździć. Ciekawe, jak ocenią ich kolejne generacje polskich kierowców za 17 lat.