Nasze ulubione kabriolety [przegląd redakcji #24]
Jaki jest idealny kabriolet? Oczywiście taki, którym podróż będzie wyjątkowym przeżyciem. Z jednej strony da przyjemność z samego prowadzenia, z drugiej – w ciepły dzień pozwoli na bliższy kontakt z otaczającą przyrodą. Niemniej każdy z nas w swoim wymarzonym garażu zaparkowałby inny samochód bez dachu.
10.07.2022 | aktual.: 13.03.2023 16:39
Tomasz Budzik – Alfa Romeo Spider II
Kabriolet to samochód przede wszystkim dla kierowcy. Musi pociągać doskonałym prowadzeniem lub wyglądem, który sprawia, że najchętniej parkowalibyśmy w mieszkaniu. W tej kategorii mam dwójkę faworytów: Mazdę MX-5, a także Alfę Romeo Spider, produkowaną od 1994 r. Absolutnie bezbłędny projekt Pininfariny (a dokładniej: wykonał go Enrico Fumia) urzekł mnie przed laty i wciąż ma swoje miejsce w moim garażu marzeń. Oczywiście najchętniej z silnikiem V6.
Być może są auta, które prowadzą się lepiej i ze względu na tylny napęd obiecują większe emocje. Zapewne są mniej kapryśne i lepiej znoszące trudy eksploatacji, ale włoskiej propozycji nie sposób odmówić stylu i wyrafinowania. Właśnie one sprawiają, że można zapomnieć o wadach alfy i potraktować włoski kabriolet jako inwestycję w siebie.
Kacper Czachor – Ford Mustang
Ford Mustang od przeszło pół wieku ma opinię krnąbrnego osiłka motoryzacji. Jednak w ostatniej (spalinowej) odsłonie pokazuje nowe, bardziej stoickie oblicze. Po pierwsze, dźwięk wydechu jankesa – w wersji cabrio jeszcze lepiej słyszalny – jest mocny, soczysty, ale bynajmniej nie wrzaskliwy. Plasuje się gdzieś między Slayerem a Leonardem Cohenem i chyba najbliżej mu do Aerosmith po kilku dekadach koncertowania. Wie, że już nic nie musi, a jeszcze wiele może.
Taki jak jego wydech jest cały Mustang. Cieszy kierowcę jeszcze przed opuszczeniem parkingu. Dzieje się tak dlatego, że daje frajdę zarówno z wolnej, jak i szybkiej jazdy – z niskich i wysokich obrotów. Z racji swoich gabarytów świetnie czuje się na szerokich, gładkich drogach najlepiej w sąsiedztwie plaży. A że zmieści trzech pasażerów, to radość podróżowania można mnożyć.
Jestem przekonany, że podczas przejażdżki z przyjaciółmi zapomnisz nawet o mankamentach układu kierowniczego, którego spoiwa to wyrobione gumki recepturki. Wystarczy, że popatrzysz, lekko mrużąc oczy na Półwysep Helski, a – dzięki fordowi – z Jastarni przeniesiesz się do Miami. Mustang – jaki jest, każdy widzi. Mnie się podoba.
Zobacz także
Szymon Jasina – Abarth 124 Spider
Uwielbiam kabriolety i naprawdę trudno było mi wybrać tylko jeden do tego zestawienia. Wszystkie modele, które opisali koledzy z redakcji, zasługują, żeby znaleźć się na tej liście. Mógłbym wybrać dowolne BMW czy model Saaba z otwartym dachem. Albo którąkolwiek generację Mazdy MX-5. I po prawdzie właśnie to zrobiłem.
Jakoś wyszło tak, że na możliwość przejechania się Abarthem 124 Spiderem czekałem długo i Włosi już kończyli sprzedaż tego modelu, gdy wreszcie zasiadłem za jego kierownicą. A było na co czekać – jest to przecież genialnie prowadząca się i dająca mnóstwo frajdy Mazda MX-5 z dużo ładniejszą włoską stylistyką nawiązującą do historii. Wisienką na torcie jest mocniejszy niż w japońskim modelu silnik 1.4 turbo Fiata, który uwielbiam. Nie tylko generuje on 170 KM, ale też ma świetną ścieżkę dźwiękową.
Mówią, żeby nigdy nie spotykać swoich bohaterów, ale w tym przypadku było warto. Właśnie dlatego ta zdecydowanie za droga, ale genialna włoska wersja najbardziej kultowego roadstera w historii zasługuje na znalezienie się na tej liście – ponieważ nie zawodzi w żadnej kwestii.
Mateusz Lubczański – Mazda MX-5 (ND)
Szanuję wybory kolegów z redakcji, jednak u mnie zwycięzca może być tylko jeden. Moim ulubionym kabrioletem jest, była i będzie Mazda MX-5. Jest lekka, więc nie potrzebuje dużo mocy, pali nawet mniej niż 6 l na 100 km (sprawdzone), dach rozkłada się w dwie sekundy, ma napęd na tył, wolnossący silnik i fenomenalną skrzynię biegów. Co więcej, ceny używanych aut (również poprzednich generacji) nie powodują zawału serca.
Marcin Łobodziński – Jeep Wrangler
Pewnie nie o takim kabriolecie ktokolwiek z was pomyślał, ale znam tylko jedno auto bez dachu, które naprawdę lubię. Jakby tego było mało, Jeep Wrangler może też nie mieć drzwi i przedniej szyby, choć już bez samych paneli dachowych jeździ się nim źle. Do prędkości 60-70 km/h da się wytrzymać. Powyżej niej w kabinie robi się kocioł.
Niemniej za samą koncepcję zdejmowania dachu we Wranglerze Jeepa należy pochwalić. Docenił ją także Ford, który w modelu Bronco zrobił to samo. Oczywiście taka konstrukcja ma pewne wady. Klatka bezpieczeństwa, która otacza pasażerów, nie czyni z Wranglera pełnowartościowego kabrioletu, ale jest konieczna. Podczas jazdy po bezdrożach łatwo o wywrotkę, a bez klatki byłoby to fatalne w skutkach. Dodatkowo pasażerowie, nawet przy założonym dachu, muszą o niej pamiętać, bo łatwo sobie rozbić głowę, a bagażnik traci na funkcjonalności przez grube rury.
Tak czy inaczej, Jeep Wrangler jest samochodem, który tak samo jak klasyczne kabriolety łączy przyjemność z jazdy z otaczającym nas światem. Tylko przy niskich prędkościach, najlepiej na reduktorze, tam, gdzie inne auta nie dojadą.
Aleksander Ruciński – Honda S2000
Nie od dziś wiadomo, że królem roadsterów jest Mazda MX-5. To samochód, który nie ma wad, chyba że za takową uznamy brak mocniejszych silników. Na szczęście istnieje bardzo emocjonująca alternatywa w postaci Hondy S2000. Owszem, nieco większa i cięższa, ale i zauważalnie mocniejsza, bo napędzana wolnossącą dwulitrówką generującą 240 KM i kręcącą się do ponad 9 tys. obr/min. Swego czasu był to rekordzista w kategorii "moc z litra".
Roadster Hondy zdecydowanie należy do kategorii samochodów dla kierowcy, choć tylko świadomych i obdarzonych odpowiednimi umiejętnościami. Narowisty napęd w połączeniu z surowym charakterem i brakiem systemów wsparcia to połączenie, które przerosło niejednego posiadacza S2000.
Choć ostatnie egzemplarze mają dziś zaledwie 13 lat, auto już zasłużyło na miano kultowego, co znajduje swoje odzwierciedlenie w cenach. Ci, którym uda się je kupić, a następnie nie rozbić, na pewno zrobią dobry interes.
Mariusz Zmysłowski – BMW Z8
Idealne auto bez dachu? Lista potencjalnych kandydatów do tego miana jest gigantyczna. Na swojej osobistej na pewno mam Boxstera Spydera, 911 i Hondę S2000. Zawsze jednak najbardziej pociągającym mnie autem z otwartym nadwoziem było BMW Z8. Bawarski roadster zaprojektowany przez Henrika Fiskera jest bardzo elegancką, współczesną interpretacją klasycznego 507.
Mimo ciężkiego 4,9-litrowego V8 na froncie, auto miało dobry rozkład mas – 50:50. Jednak – prawdę mówiąc – nie ma to dla mnie większego znaczenia. Są lżejsze auta w tej kategorii, są i szybsze. Jednak magia Z8 zawsze mnie pociągała przede wszystkim z uwagi na niepowtarzalny styl tego modelu i gdybym miał to lato spędzić z jednym roadsterem, byłoby to właśnie to auto.
Zobacz także
Mateusz Żuchowski – Morgan 4/4 (1936-2019)
Czym wyróżnia się naprawdę dobry kabriolet? Tym, że jest lepszy od swojego zamkniętego odpowiednika. To wcale nie jest takie oczywiste. Bardzo często w motoryzacji kabriolety powstawały na siłę lub przy okazji, przez co były obarczone dużymi kompromisami konstrukcyjnymi. Jest jednak pewna grupa aut, która przyszła na świat w pierwszej kolejności jako cabrio. Albo, jeszcze lepiej – występowała tylko w takiej formie nadwozia.
Do tego grona zalicza się Morgan 4/4. Samochód niezwykle osobliwy i wyjątkowy z wielu względów, ale tu skupmy się na fakcie braku dachu. Z dzisiejszej perspektywy morgany łatwo ocenić jako nieszkodliwe zabytki, które ekscentryczni Brytyjczycy sztucznie utrzymują przy życiu. W rzeczywistości jednak morgany u zarania swojej historii były maszynami wyścigowymi i w głębi ducha nadal nimi są. 4/4 ma do bólu prostą konstrukcję, w której pozbyto się wszelkich zbędnych elementów. Nie ma więc tu nawet dachu. Sam fakt, że ma AŻ CZTERY koła (a nie trzy) jest podkreślony w nazwie.
W praktyce więc Morgan 4/4 jest dokładnie tym, o co chodzi w kabrioletach: prostą, angażującą jazdę, w której nic nie odgradza kierowcy od przyjemności z prowadzenia i otaczającego świata. Nawet z prostym silnikiem 1.6 Forda o mocy 110 KM i dziś już całkiem prymitywnym wnętrzem najpopularniejszy model w historii Morgana daje niesamowitą frajdę, która blisko 90 lat temu zdefiniowała opisywany tu przez nas segment.