Elektryki w Polsce rosną w siłę. Trend może jednak wkrótce zwolnić
Jeśli po prostu spojrzeć na statystyki można śmiało rzec, że auta elektryczne mają się w Polsce coraz lepiej. Wpływa na to nie tylko szereg czynników gospodarczych, ale także systematyczna zmiana myślenia. Polacy oswajają się z nowym typem napędu i wbrew pozorom wcale nie potrzebują gigantycznych zasięgów. Chociaż prognozy na kolejne lata zakładają dalszy intensywny wzrost, w najbliższym czasie możliwe są pewne perturbacje.
Prognozy przyjętego w 2017 r. planu Ministerstwa Energii zakładały, że do 2025 r. po polskich drogach jeździć będzie milion aut elektrycznych. Dziś wiemy, że obliczenia były wyjątkowo nietrafione. Jak zdradziło Polskie Stowarzyszenie Nowej Mobilności podczas konferencji zorganizowanej wspólnie z Audi, do końca września 2025 r. park elektrycznych aut osobowych liczył w Polsce 102 tys. pojazdów.
Mazda 6e - takiego wnętrza nikt się nie spodziewał!
Liczba ta jednak systematycznie rośnie. Wystarczy powiedzieć, że elektryki odpowiadają w tym roku (dane styczeń-wrzesień) za 6 proc. sprzedaży nowych samochodów (w samym październiku wg PZPM udział elektryków wyniósł rekordowe 9,1 proc.). W zeszłym roku było to tylko 3 proc., a jeszcze 5 lat temu udział nie przekraczał 0,8 proc.
Wpływ na zmianę nastrojów mają nie tylko ulgi i przywileje, ale także zmiana myślenia i podejścia do tego typu napędu. Jak wynika z badania przeprowadzonego przez EV Klub Polska, tylko 2 proc. właścicieli elektryków jest niezadowolonych ze swojego wyboru, natomiast ci, którzy nie żałują zakupu, najbardziej cenią sobie możliwość ładowania auta w domu oraz niższe koszty eksploatacji, w porównaniu ze spalinówką.
Rośnie także odsetek Polaków planujących zakup tego typu samochodu. O ile w 2020 r. chęć deklarowało 7 proc. właścicieli aut spalinowych, tak dziś wartość ta wynosi już 35 proc., choć tylko 16 proc. mówi o planie zakupu elektryka w ciągu 5 lat. Podczas prezentacji można było także zobaczyć slajd, który pokazywał rynkowy udział poszczególnych napędów w Europie.
Największą uwagę zwrócił ogromny spadek diesli w sprzedaży – z 26-procentowego udziału na rynkach EU, EFTA i UK w 2020 r. zanotowano spadek do poziomu zaledwie 8 proc. do końca września 2025 r. Dużą zmianę na minus zaliczyły też benzyniaki – analogicznie z 48 do 27 proc. udziału w sprzedaży. Elektryki urosły z kolei w tym czasie z 6,2 do 18 proc., natomiast hybrydy – z 12,7 do prawie 35 proc.
Trzeba jednak zaznaczyć, że zostawienie tych danych bez wyjaśnienia (o które niestety nie pokuszono się podczas preezntacji) tworzy fałszywy obraz rzeczywistości. Od kilku lat silniki benzynowe i wysokoprężne, w ramach obniżenia emisji, wyposażane są w układy miękkiej hybrydy. Ta, zgodnie z regulacjami, pozwala uznać samochód za hybrydowy. Niedawno w tej sprawie Mazda wygrała w sądzie z Krajową Informacją Skarbową, która nie chciała przyznać importerowi preferencyjnej stawki akcyzowej przewidzianej dla hybryd.
Jeśli spojrzymy na oferty producentów, trudno znaleźć spalinowe jednostki niewyposażone we wspomniany układ. Tak drastyczne spadki nie wynikają więc bezpośrednio z nagłej niechęci kierowców do spalinowych napędów, a ze zmian emisyjno-legislacyjnych oraz związanym z tym zakwalifikowaniem do innej grupy.
Jaki udział w hybrydach mają miękkie hybrydy (a wśród nich benzyniaki i diesle), a jaki "klasyczne", pozostaje w danych dostarczonych przez agencję ACEA niewiadomą. Inną sprawą jest, że diesli jest coraz mniej, głównie przez restrykcyjne przepisy emisyjne. Trudno się więc dziwić, że rynek aut z silnikami wysokoprężnymi się kurczy, jeśli ich oferta topnieje niczym lody w upalny dzień.
Większe zainteresowanie elektrykami jest natomiast bezdyskusyjny, choć tempo wzrostu w ostatnich latach wyraźnie zwolniło. Mimo to, do końca września 2025 r. park aut elektrycznych w Polsce powiększył się o 42 proc. Prognozy PSNM na kolejne lata są bardzo optymistyczne – według założeń w 2030 r. elektryków w Polsce ma już być ponad 575 tys., z 25-procentowym udziałem w sprzedaży nowych pojazdów.
Jeszcze odważniej prezentują się liczby przewidziane na 2035 r. – tutaj mowa kolejno o blisko 2 mln aut elektrycznych oraz aż 80-procentowym udziale w sprzedaży nowych samochodów osobowych. Takie dane są możliwe do uzyskania jedynie przy utrzymaniu obecnego tempa wzrostu, a to może okazać się w najbliższym czasie wyzwaniem.
Na razie wciąż trwa rządowy program dopłaty do zakupu aut elektrycznych, jednak prognozuje się, że zostanie on zakończony na początku 2026 r. z powodu wyczerpania budżetu. Ten został niedawno obniżony z 1,6 do 1,1 mld zł. Wnioski na dofinansowanie wciąż można składać, ale opóźnienie w ich rozpatrywaniu sięga nawet 6-7 miesięcy.
Chętnych nie brakuje – od momentu uruchomienia programu NaszEauto, dokumenty złożyło blisko 20 tys. osób, a w ostatnich miesiącach można zauważyć wyraźny wzrost zainteresowania – w marcu złożono "tylko" 1210 wniosków, podczas gdy w październiku – prawie 4 tys. Jeśli także o tym myśleliście, być może jest to ostatni dzwonek, by skorzystać z dopłaty.
Co się stanie z rynkiem, gdy program zostanie zamknięty? Na to pytanie nie ma pewnej odpowiedzi. W kuluarach mówi się, że koniec programu może doprowadzić do spowolnienia na rynku bezemisyjnych aut w Polsce. Nie podlega wątpliwości, że dodatkowe środki są istotnym impulsem zachęcającym do zakupu. Czy będą kolejne dofinansowania, na razie nie wiadomo. Rząd przy ogłaszaniu założeń NaszEauto twierdził, że to ostatnia tego typu inicjatywa. Być może deklaracje zostaną zweryfikowane.
Gigantyczny zasięg wcale nie jest najważniejszy
Jako jeden z warunków koniecznych, by przesiąść się z auta spalinowego, na elektryczne, kierowcy podają najczęściej duży zasięg. Internetowi "eksperci" twierdzą, że dopiero możliwość przejechania 700, 800, czy wręcz 1000 km bez ładowania pozwoli korzystać z elektryka bez wyrzeczeń. Okazuje się, że mimo iż na rynku mamy już modele zdolne przejechać nawet ponad 700 km, to klienci wcale nie sięgają po nie często.
Przykładem mogą być wyniki sprzedaży Audi, którymi podzielił się podczas konferencji Łukasz Zadworny, dyrektor marki w Polsce. Niemiecka marka ma w swojej ofercie już pięć zasadniczych modeli (bez podziału na wersje nadwoziowe) na prąd, oferujących, w zależności od wariantu, różne możliwości zasięgowe.
Królem jest Audi A6 e-tron, który w wersji performance może, zgodnie z deklaracjami, przejechać nawet 755 km. Tymczasem odpowiada on jedynie za 3 proc. sprzedaży elektryków Audi. - Klienci coraz rzadziej pytają "czy elektryk da sobie radę?", a częściej – "który model będzie lepiej dopasowany do mojego stylu jazdy - twierdzi Łukasz Zadworny.
Największym wzięciem cieszą się auta, których zasięg oscyluje wokół 500-550 km – stanowią one 46 proc. sprzedaży. 23 proc. kupujących elektryki Audi wybiera modele zdolne przejechać na jednym ładowaniu między 550 a 600 km. Co zaskakujące, zyskujący w ostatnich latach na popularności napęd na cztery koła nie cieszy się wśród elektryków aż takim wzięciem. Taka opcja obniża bowiem zasięg. Napęd quattro wybierany jest zazwyczaj przez co czwartego kupującego elektryka od Audi (w Q6 napęd quattro stanowi 38 proc. sprzedaży).
Audi korzysta na wspomnianym wcześniej wzrostowym trendzie zainteresowania elektrykami. Niemiecka marka sprzedała w Polsce do końca września 2025 r. o 58 proc. więcej elektryków niż w analogicznym okresie ubiegłego roku – 1285 sztuk. Prym w sprzedaży wiedzie Q4 e-tron, który stanowi 52 proc. sprzedaży elektryków Audi. Na podium znalazły się jeszcze Q6 e-tron (25 proc.) oraz A6 e-tron (20 proc.).