3 dni na serpentynach. Dzień trzeci: Lexus LC500h
Trzeciego dnia nastąpiło spotkanie światów, które poznawałem wcześniej. Mocarne gran turismo i zaawansowna hybryda. Wszystko zamknięte w jednym ciele, w formie doskonalszej, niż mogłem przypuszczać.
Przyznam, że sądziłem, iż Lexus LC500 będzie tym "właściwym" modelem. Wersją skończoną, kompletną pod każdym względem. To piękny samochód z wolnossącym V8 pod maską. Nie można chcieć więcej, a już na pewno nie ma szans, żeby hybryda była w jakimkolwiek stopniu lepsza. Błąd.
Lexus w spektakularnym nadwoziu LC500h połączył 3,5-litrowe V6 z jednostką elektryczną. Moc z tego układu przekazywane jest na koła przez zestaw dwóch skrzyń – e-CVT sprzęgniętej z klasycznym automatem. Futurystyczny duet okarosowany został tym samym, pięknym nadwoziem, które poznałem już dwa dni wcześniej. Cieszę się, że polski oddział Lexusa nie zdecydował się na pokrycie tego egzemplarza LC500h krzykliwym, niebieskim kolorem, o który ten wóz, mogłoby się wydawać, aż się prosi. Połyskujący srebrny leży na tej hybrydzie jeszcze lepiej i doskonale pasuje do jej charakteru.
Wnętrze – identyczne jak w LC500 – skrywa trochę inne instrumenty, które uzupełnione są o dodatkowe informacje, niezbędne w każdej hybrydzie. Nie to jednak stanowiło kluczową różnicę, która przekonała mnie do tej maszyny.
Sportowa hybryda Lexusa, chociaż ma na pokładzie mniejszy silnik, brzmi świetnie. V6 ma inny charakter niż 5-litrowe V8. Sześciocylindrowy motor nie grzmi na wysokich obrotach. Dźwięk tego silnika przypomina raczej wrzask. Dokładnie takich doznań akustycznych oczekuje się po V6 i Lexus doskonale o tym pamiętał, strojąc wydech swojego sportowca.
Silnym wsparciem, dla i tak mocnego V6, jest jednostka elektryczna. W sumie układ oddaje na drogę 359 KM. To wydłuża 0,3 s czasu przyspieszenia do 100 km/h w porównaniu z wersją z V8. Daje za to coś innego.
Lexus LC500h sprawia wrażenie lepiej wyważonego. Nie jest aż tak narwany, przez co jest skuteczniejszy na krętych drogach. Zatem, chociaż dysponuje gorszym przyspieszeniem, nie jest powiedziane, że jest wolniejszym autem. Znacznie łatwiej zapanować nad nim w sytuacjach ekstremalnych.
LC500h ma jeszcze jedną zaletę. Gdy się porusza powoli wygląda kompletnie i nikt nie liczy na nic więcej. Gdy to LC500 toczy się spokojnie i burczy swoim V8, każdy czeka, kiedy wreszcie się katapultuje i pokaże co potrafi. Hybryda, przetaczająca się bezgłośnie przez małe, greckie miasteczka, wyglądająca jakby właśnie przeniosła się z przyszłości, otwiera usta i odwraca głowy wszystkich przechodniów. Hybrydowe gran turismo Lexusa nie musi nic udowadniać i to jest świetne – wystarczy sama jego obecność, bez gazowania, bez wyciskania siódmych potów z silnika.
Na koniec – rzecz absolutnie najlepsza. Lexus postanowił oddać wybór w pełni swoim klientom. Jeśli mnie pamięć nie myli, to pierwszy raz doszło do sytuacji, w której w cenniku hybryda nie jest znacznie droższa od podstawowej odmiany. Oba auta kosztują tyle samo i zdaje się, że to rozwiązanie się sprawdziło, bo już teraz nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, że luksusowy LS również będzie oferowany w ten sposób. Za 527 tys. zł można zdecydować, który woli się napęd, a nie, na który trzeba wziąć mniej obciążający leasing.
Przez trzy dni, spędzone z trzema, w pewnym sensie mającymi cechy wspólne, modelami przekonałem się, o kilku rzeczach. Po pierwsze nadal nie wszystko zostało wymyślone i wciąż jest w motoryzacji miejsce na świeżą stylistykę, łączącą klasykę z futuryzmem. Po drugie – nadal jest też miejsce na oldschoolowy format samochodu sportowego, z mocnym, wolnossącym V8 pod maską. Po trzecie – dopracowane hybrydy mogą zapewnić nie tylko niskie spalanie, ale dostarczyć też mnóstwa emocji.