Polacy jeżdżą niemal najszybciej w Europie. Przez to jest więcej śmiertelnych wypadków

Polacy jeżdżą niemal najszybciej w Europie. Przez to jest więcej śmiertelnych wypadków

Limity prędkości są u nas wysokie, a zgoda zgoda na ich łamanie jeszcze wyższa
Limity prędkości są u nas wysokie, a zgoda zgoda na ich łamanie jeszcze wyższa
Źródło zdjęć: © East News / LECH GAWUC / REPORTER
Tomasz Budzik
11.08.2019 12:19, aktualizacja: 28.03.2023 10:06

Amerykanie opublikowali wyniki badań dotyczących zależności pomiędzy maksymalną dopuszczalną prędkością a liczbą ofiar śmiertelnych wypadków. Powiązanie jest niepodważalne, a szczególnie dobrze można zauważyć je na autostradach, po których Polacy mogą jeździć niemal najszybciej w Europie.

Prędkość to nie tylko zabawa

Chyba każdy kierowca lubi szybką jazdę. Oprócz wywoływania lekkiego dreszczyku emocji i uwalniania porcji endorfin ma ona jednak również drugie oblicze. Amerykański IIHS (Ubezpieczeniowy Instytut Bezpieczeństwa Autostradowego) podsumował ponad 25 lat swoich obserwacji. W opracowaniu zajęto się zależnością pomiędzy limitami prędkości a liczbą śmiertelnych ofiar wypadków.

W USA ograniczenia prędkości określane są przez władze poszczególnych stanów. W połowie lat 90. rozpoczęła się jednak tendencja w kierunku ich podnoszenia. Choć wraz z biegiem lat postępował rozwój motoryzacji, a więc samochody stawały się coraz bezpieczniejsze, zauważono korelację pomiędzy ograniczeniami a liczbą śmiertelnych ofiar.

Zdaniem IIHS-u podniesienie limitu prędkości o 5 mil na godzinę, czyli 8 km/h, skutkuje wzrostem liczby śmiertelnych ofiar o 8 proc. w przypadku autostrad i tras szybkiego ruchu oraz o 3 proc. na pozostałych drogach. Przy wyliczaniu tych wartości IIHS wziął pod uwagę liczbę młodych kierowców, odsetek kierowców zapinających pasy bezpieczeństwa, a nawet poziom bezrobocia. Liczbę wypadków przeliczono na liczbę mil pokonywanych przez pojazdy w danym stanie. Jest to więc pogłębiona analiza.

Polska prędkością stoi

Jeśli Amerykanie mają rację, to łatwo można wskazać czynnik, który wpływa na fakt, że pod względem bezpieczeństwa na drogach zajmujemy jedno z ostatnich miejsc w Europie. W 2018 r. na milion mieszkańców Polski w wypadkach drogowych zginęło 76 osób. Gorzej niż u nas jest tylko w Rumunii (96), Bułgarii (88), na Łotwie (78) i w Chorwacji (77). W najlepszej w tym zestawieniu Wielkiej Brytanii w 2018 r. na milion obywateli zginęło 28 osób.

Obraz

Poza Niemcami i Bułgarią nie ma też w Europie drugiego państwa, w którym przepisy pozwalałyby na tak szybką jazdę. U naszych zachodnich sąsiadów ustawodawca zaledwie sugeruje maksymalną prędkość poruszania się po autostradach - wynosi ona 130 km/h. U nas prawo pozwala jechać 140 km/h, a kierowcy, dla których i to za mało, przyzwyczajeni do ustanowionego przepisami marginesu 10 km/h, jadą z wartością 150 na "zegarze".

Jesteśmy też jedynym państwem w Unii Europejskiej, w którym prawo pozwala jechać w terenie zabudowanym szybciej niż 50 km/h. O ile znaki nie pokazują inaczej, zgodnie z przepisami od godziny 23 do 5 rano można jeździć tam 60 km/h bez obawy o jakąkolwiek karę.

Oczywiście można też próbować zbić te argumenty, powołując się na fakt, że w 2018 r. na autostradach miało miejsce jedynie 1,4 proc. wypadków, a od godziny 23 do 5 rano doszło tylko do 4,7 proc. zdarzeń. Chodzi jednak nie tylko o same limity, ale i akceptację kierowców dla zbyt szybkiej jazdy.

Skala problemu

Ile wypadków spowodowanych jest rozwijaniem zbyt dużej prędkości? Z oficjalnych danych Komendy Głównej Policji wynika, że w 2018 r. czynnik ten był przyczyną 22,7 proc. wypadków. Zginęło w nich 35,7 proc. spośród wszystkich śmiertelnych ofiar wypadków. To jednak tylko oficjalne dane, które mogą być nieco oderwane od rzeczywistości. Chodzi o źródło danych.

Na miejscu wypadku policjanci posługują się kwestionariuszem SEWiK (System Ewidencji Wypadków i Kolizji). Funkcjonariusz w rubrykach zaznacza tam jedną z możliwych przyczyn zdarzenia. Oczywiście w takiej sytuacji najłatwiej postawić "ptaszka" przy pozycji "nadmierna prędkość" i w pewnym sensie nie popełni się błędu. W końcu gdyby kierowca zwolnił przed przejściem dla pieszych, na czas dostrzegłby wkraczającą na pasy osobę, miałby większą szansę, by przemyśleć sytuację na drodze i ustąpić należnego innemu pojazdowi pierwszeństwa czy zachowałby większą odległość od poprzedzającego auta.

Niestety SEWiK sprawia również, że z raportu KGP na temat wypadków nie dowiemy się, ilu pieszych zginęło przez niezatrzymywanie się przed skorzystaniem ze strzałki warunkowego skrętu albo ile procent z osób potrąconych na przejściach dla pieszych stanowili przejeżdżający przez nie rowerzyści.

Wyższe niż w Europie limity prędkości i brak precyzyjnych danych na temat wpływu szybkiej jazdy na bezpieczeństwo w Polsce sprawia, że kierowcy uważają takie zachowanie niemal za normę. W 2015 r. Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego zmierzyła prędkości rozwijane przez zmotoryzowanych na drogach poszczególnych typów. Na autostradach dopuszczalną prędkość przekraczało 58 proc. kierowców, na drogach ekspresowych 56 proc., a w terenie zabudowanym od 69 proc. do 84 proc.

Bezpieczeństwo drogowe to złożone zagadnienie. Nie ma tu jednej metody, której wprowadzenie nagle uzdrowi sytuację. Jedno jest pewne. Polacy na tle mieszkańców innych państw nie odznaczają się ani wybitnymi zdolnościami za kierownicą, ani szczególnie nowoczesnym i bezpiecznym parkiem samochodów. Nie ma więc uzasadnienia dla wyższych limitów prędkości niż te, które obowiązują w państwach, gdzie na drogach jest znacznie bezpieczniej.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (92)