Unia chce tanich aut. Wcześniej je zabiła
Trzeba było prawdziwej inwazji chińskich marek, by władze Unii Europejskiej w końcu zrozumiały, że Stary Kontynent nie jest zamieszkiwany wyłącznie przez bogatych ludzi, mogących bez mrugnięcia okiem wydać na samochód małą fortunę. Pytanie czy nie jest już za późno.
Przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen, chce tanich samochodów projektowanych i produkowanych w UE. Według "Automotive News Europe" chodzi tu o samochody o napędzie elektrycznym, których cena zaczynałaby się od 15 tys. euro, czyli 64 tys. zł.
– Miliony Europejczyków chcą kupić tani europejski samochód. Nie możemy pozwolić Chińczykom i innym na konkurowanie na tym rynku – powiedziała cytowane przez ANE von der Leyen.
Jest to interesująca wypowiedź, ale też zaskakująca. Rynku, o którym mówiła przewodnicząca KE, po prostu nie ma. I nie jest to przypadek. Jeszcze nieco ponad dekadę temu można było wyjechać z salonu Škodą Citigo za 30 tys. zł, a jej większą siostrą – Fabią – za nieco ponad 40 tys. zł. Dziś może to wyglądać jak doniesienia z innej planety, ponieważ najtańszą propozycją rynku jest Dacia Sandero za 61 tys. zł. Wspomniana wcześniej Fabia kosztuje 73,5 tys. zł, a z reprezentantów segmentu A została tylko Toyota Aygo X za 72 tys. zł. I mówimy tu o autach spalinowych. Skąd ten wzrost cen? W dużej części odpowiadają za niego ostrzejsze normy emisji spalin i dłuższa lista obowiązkowego wyposażenia związanego z bezpieczeństwem. To przyczyniło się również do wymarcia najmniejszych aut.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowy, elektryczny Mercedes GLC - niech stanie się światłość!
Powrót do przeszłości przy obecnych przepisach nie jest możliwy, a Ursula von der Leyen chciałaby, aby nowy tani europejski samochód był elektryczny. To podnosi poprzeczkę o kilka dodatkowych poziomów – podobnie jak wymóg, by auto było produktem na wskroś europejskim – wytwarzanym w UE i z europejskim łańcuchem dostaw. Zadanie nie będzie łatwe.
Obecnie na rynku mamy dwa tanie "elektryki". Pierwszym, w promocyjnej cenie 74,9 tys. zł, jest Leapmotor T03 – produkowany w Tychach owoc chińskiego startupu współpracującego globalnie z międzynarodowym koncernem Stellantis. Drugim tanim elektrykiem jest kosztująca 76,9 tys. zł Dacia Spring. Warto jednak nadmienić, że auto rumuńskiej marki związanej z Renault jest produkowane w Chinach. Obydwa samochody są wyraźnie droższe niż auto z wizji von der Leyen, a do tego żaden z nich nie spełnia warunku europejskości.
Przewodnicząca KE chce mobilizacji całej branży motoryzacyjnej. Oczywiste jest jednak, że to nie wystarczy. Konieczna jest zmiana przepisów, która umożliwi powstanie kategorii aut podobnych do kei car w Japonii. Według oficjalnego stanowiska koncernu Stellantis konieczne jest poluzowanie wymagań dotyczących najmniejszych samochodów, ustanowienie korzystniejszych warunków finansowych dla samochodów elektrycznych z niższym śladem węglowym podczas produkcji akumulatorów trakcyjnych (co premiowałoby auta z Europy), a także stworzenie wspólnej europejskiej platformy nowego samochodu w celu obniżenia kosztów producentów.
Potrzeba tanich aut jest z pewnością ogromna. Jak informuje ANE, obecnie w Europie w ciągu roku sprzedaje się ok. 100 tys. samochodów kosztujących do 15 tys. euro. W 2019 r. europejscy klienci kupili milion takich aut. Jak twierdzi Tommaso Pardi z uniwersytetu ENS Paris-Saclay, współautor opracowania na temat możliwych regulacji dotyczących małych samochodów, rynek na supertanie elektryki w Europie może sięgać nawet 3 mln sztuk rocznie.