Wytrzyma wybuch granatu i miny. Wirus trafił do polskiego wojska
Słowo "wirus" przez wydarzenia w ostatnich latach kojarzy nam się wyjątkowo źle, ale w tym przypadku jest się czym chwalić. Do polskiego wojska trafiły nowe pojazdy, które zostały wyprodukowane przez rodzimą firmę. Choć podzespoły są niektórym dobrze znane.
22.04.2022 | aktual.: 14.03.2023 12:27
LPU Wirus 4 to pełna nazwa samochodu, został zaprezentowany już w 2017 r. i wtedy też został wybrany do dołączenia do floty polskiego wojska. Skrót pochodzi od "Lekki Pojazd Uderzeniowy" i jest przeznaczony dla oddziałów zwiadowczych oraz sił specjalnych.
Wirus, zwany potocznie także "Żmiją", został wyprodukowany we współpracy firmy Concept sp. z o.o. oraz Polskiego Holdingu Obronnego. Bazuje na dobrze znanym Mitsubishi L200, choć podwozie zostało oczywiście w dużym stopniu zmodyfikowane. Kadłub rurowy wykonano z wysokowytrzymałej stali z łącznikami z laminatu kompozytowego.
Ponadto podłoga Wirusa została wzmocniona, dzięki czemu jest w stanie wytrzymać wybuchy granatów oraz min przeciwpiechotnych. Oprócz tego pojazd wyposażono w opony typu runflat, łączność radiową o zasięgu 150 km, a dodatkowo można go transportować zarówno drogą kolejową, morską, drogową czy lotniczą. A co z możliwościami terenowymi?
Oprócz elektrycznej wyciągarki z przodu i z tyłu Wirus wyposażony jest w reduktor, blokadę międzyosiowego mechanizmu różnicowego i dołączaną przednią oś. O ile na drodze gruntowej osiągnie 100 km/h, to na utwardzonej pojedzie już 140 km/h. W środku natomiast zmieszczą się 3 osoby, a masa własna bez uzbrojenia wynosi 1700 kg (przy ładowności 900 kg).
Pozostaje pytanie, co go napędza? Pod maską znajdziemy silnik ze wspomnianego mitsubishi - 2,4-litrowy turbodiesel generuje 181 KM oraz 430 Nm maksymalnego momentu obrotowego i jest sparowany z 6-biegową manualną skrzynią biegów.
Pierwszą misją nowych pojazdów ma być zabezpieczenie granicy z Białorusią. Łącznie do Wojska Polskiego trafi 118 takich pojazdów, a pierwsza partia została przekazana żołnierzom pod koniec 2021 r.
Filip Buliński, dziennikarz Autokult.pl