W podróżowaniu najważniejsza jest radość - sylwetka podróżnika, Adama Maciejewskiego
Tuż przed tym jak zabierzemy was, naszych czytelników, w podróż samochodami po egzotycznej Namibii, chcielibyśmy przybliżyć wam postać głównego bohatera naszej ekspedycji. Poznajcie Adama Maciejewskiego - finansistę, managera, byłego prezesa Giełdy Papierów Wartościowych, animatora kultury, poetę i przede wszystkim pasjonata podróży, off-roadu i miłośnika Afryki.
Takich ludzi jak Adam Maciejewski spotyka się rzadko. Już to co napisane jest powyżej, we wstępie do niniejszego tekstu - to co stanowi pigułkę zlepioną pośpiesznie z jego imponującej biografii - sprawia, że człowiek zaczyna się zastanawiać co takiego właściwie robi z własnym życiem. No bo przecież pogodzenie tak sprzecznych „ścieżek kariery” (określenie, którego nasz bohater wyjątkowo nie lubi) wydaje się być niemożliwe. Do tego w czasach, w których więcej czasu poświęcamy na internetową autokreację niż prawdziwe przeżywanie, kręcimy telefonem zamiast patrzeć, podniecamy się papierowym czasem od 0 do 100 km/h, zamiast wczuwać się we wspaniałą kinetyczną pracę podwozia, a przygody przeżywamy grając na konsoli, ludzie którzy „robią coś naprawdę” są na wagę złota. Ale może po kolei.
Z polskich lasów na czarny ląd
Jak połączyć ogień z wodą? Świat finansów ze zwiedzaniem świata? Podróże przecież wymagają czasu, a kto ma czas ten zazwyczaj... nie ma pieniędzy. Adam Maciejewski jest żywym dowodem na to, że się da. Sposobem, bardzo ciężką pracą, a trochę przy pomocy odrobiny szczęścia. Ukończył studia na warszawskiej SGH. Ale zanim jeszcze stanął na schodach uczelni dzierżąc dyplom w dłoni wiedział, że swoje życie chce związać z „turystyką”. Tak też nazywał się bardzo mały i elitarny kierunek, na który udało mu się, pomimo 2- czy 3-stopniowej kwalifikacji, całkiem sprawnie dostać. Wytrwałość to u Adama Maciejewskiego cecha dominująca.
Ponieważ najszczęśliwszy czuł się zawsze wtedy, gdy podróżował, wybór takich studiów był naturalny jak oddychanie. – Jako dziecko na wakacje najczęściej jeździłem pod namiot. Rodzice preferowali bardziej „cywilizowane” warunki, więc jeździłem z wujostwem, które wolało namiot i ognisko. Jako licealista, a potem student, podróżowałem po Polsce i Europie. Oczywiście wyłącznie pod namiot! Jak najbliżej natury, jak najdalej od miasta. Najlepiej także poza kempingiem, w dziczy. Wałęsając się po lasach patrząc na niebo czułem się naprawdę wolny, chciałem się tak czuć całe życie – mówi.
Pierwszą pracę podjął w biurze podróży. Jednak świat zorganizowanych wycieczek okazał się czymś nie do końca dla niego. Chciał podróży niezwykłych. Po pierwszej „w wolnej Polsce” podróży do Kenii, którą w całości zorganizował, przygotował, we współpracy ze starszym kolegą, słynnym podróżnikiem Maciejem Kuczyńskim, arcyciekawą wyprawę dookoła świata. W 1993 roku nie było jednak jeszcze rynku na tego typu ofertę. Wtedy odwrócił wszystko o 180° i poszedł pracować na tworzącej się właśnie warszawskiej giełdzie. Oprócz turystyki studiował ekonomię, a wcześniej szlifował umysł w klasie matematyczno-fizycznej. Rynek kapitałowy pochłonął go na długie lata, ale podróż do Kenii zostawiła w jego duszy trwały ślad. Zakochał się w tym, co na Czarnym Lądzie zobaczył. W kolebce życia na Ziemi, w której to wciąż przyroda, a nie człowiek, dyktuje warunki. W kolorach ogromnego nieba, w ludziach, których przy okazji poznał. W życiu zakochanie albo mija, albo zmienia się w miłość. U pana Adama nie minęło.
Finansista Globtroterem
– Pracowałem, pracowałem, a była to bardzo fajna praca, więc nawet nie zauważyłem, że jakoś tak wyszło, że zostałem prezesem – mówi z lekkim uśmiechem. Jednak dodaje od razu, dużo poważniej, że był taki czas, kiedy do pracy jeździł na 6 rano, a nawet wcześniej. Potrafił opuszczać biuro po północy. Mimo, że regularnie odbywał dalekie podróże i zajmował się kulturą, był przemęczony i znużony środowiskiem finansjery. – Zasypiałem na 4-5 godzin snem tak głębokim, że przez dwa lata chyba mi się nic nie przyśniło. Na setkach konferencji i bankietów wciąż spotykałem tych samych, garniturowych kolegów, dyskutujących w kółko o tych samych problemach – dodaje.
Kiedy zakończył giełdową przygodę, któregoś dnia powiedział sobie, że czas na inną, nie wirtualną, ale właśnie „najprawdziwszą”. Zostawił komputer, wyłączył telefon i zniknął gdzieś w Afryce. Okazało się, że świat się nie zawalił, a podczas wyjazdu postanowił przywrócić swojemu życiu, jak to kulinarnie ujął, smak.
– W Afryce, która jest moją największą życiowa miłością, nie licząc oczywiście ukochanej żony i wspaniałych córek... – śmieje się pan Adam, – najbardziej uwielbiam przyrodę, szczególnie jeśli jest nieokiełznana, niedostępna. Dopiero wtedy, kiedy się w niej umęczę jak jakiś dziki zwierz, zaczynam czuć, że żyję. Nie wtedy, gdy siedzę za biurkiem, raczej w sytuacji, gdy duszący siarkowodór unoszący się z pewnego wulkanu, do którego podszedłem dużo za blisko by zrobić zdjęcie, o mało mnie nie zabija.
Wulkany to kolejna z jego pasji. Może dlatego, że sam ma tyle energii co niejeden wulkan.
Ameryka Północna, Południowa, Azja i Oceania
– Właściwie to więcej jest miejsc, w których nie byłem – mówi skromnie i pewnie zgodnie z prawdą. Po chwili opowiada jednak plemionach Korowai Batu mieszkających na Nowej Gwinei i czasie jaki z nimi spędził, mieszkając wspólnie w nadrzewnych chatach, tropiąc z nimi na dzikie świnie i jedząc to, co znaleźli w dżungli lub upolowali. Wraca też do podróży na Jawę i epizodu z czynnym wulkanem Kawah Ijen, który mało nie kosztował go życie. Opowiada o lokalnych mężczyznach, którzy wyrąbują zastygłą na brzegach zlokalizowanego w kraterze kwaśnego jeziora jeziora siarkę.
– Ładują sobie 70 kg skamieniałej siarki na plecy, wychodzą z krateru i idą kilkanaście kilometrów, by za grosze sprzedać ją w mobilnym punkcie skupu – opowiada Maciejewski.
To właśnie tam, na dnie krateru, widać w nocy „błękitne płomienie”, czyli płonący siarkowodór, który sfotografował nie bacząc na to, że nie ma odpowiedniej maski.
Na znany z animowanego filmu „Odlot” Wenezuelski płaskowyż Roraima wszedł za namową swojego przyjaciela, znanego podróżnika Jacka Pałkiewicza. Zobaczył wtedy niesamowite miejsce, które zainspirowało powieść Arthura Conana Doyle’a „Zaginiony Świat”. Niedostępny płaskowyż, na którym nie żyją żadne zwierzęta, dzięki czemu rozwinęło się tam wiele, absolutnie unikatowych, endemicznych gatunków roślin. Wchodzi się na niego miejscami niemal na czworakach, ale warto.
– Po drodze na szczyt nie ma zbyt wiele zwierząt, ale za to w nocy nad ziemią unoszą się całe chmary świetlików. Na niezwykle rozległym szczycie, w kompletnej ciszy można podziwiać niesamowite, zapierające dech w piersiach formacje skalne i tysiące kryształów tworzących tzw. kryształową dolinę – opowiada, sam mając „świetliki” entuzjazmu w oczach.
O Torres del Paine w Chile opowiada jak o jednym z największych cudów świata. Podobnie zresztą jak o patagońskich lodowcach, peruwiańskich kanionach i wioskach w Andach, wzgórzach Ziemi Ognistej, parkach narodowych na amerykańskim dzikim zachodzie, górskich szlakach w Himalajach, buddyjskich i hinduskich świątyniach czy meksykańskich piramidach.
Afryka – moja miłość. Jazda w terenie – moja pasja
Do Afryki wraca najczęściej. Tylko w ciągu ostatnich miesięcy był w niej trzy razy. Na Maurtiusie, w Namibii (do której już w przyszłym tygodniu wybierzemy się wraz z nim) i na Zanzibarze, który „wcale nie okazał się pułapką na turystów”. Wspomina dzień, który spędził uprawiając wodorosty z kobietami z wioski Jambiani na Zaznibarze, morskie połowy i złamaną na Mauritiusie nogę, kiedy wspólnie z przyjaciółmi pływał na kite’cie. Lubi uczestniczyć. Rozmawiając podróżujemy palcem po mapie. Od Wybrzeża Szkieletów, przez Pustynię Namib, płaskowyż Waterberg, słone jezioro Makgadigadi i skalistą Kubu Island w Botswanie, deltę Okawango, Pustynię Kalahari, wodospad Victoria Falls (Adama Maciejewskiego zawiódł, dużo bardziej podobał mu się słynny Salto Angel spadający z majestatycznej Auyantepui w Wenezueli czy Iguazu Falls na granicy Brazylii i Argentyny), po Tanzanię, Kenię i daleką wyspę Reunion.
Pytany o samochody odpowiada: – Jazda samochodem daje mi ogromną przyjemność. Ale warunkiem jest dopasowanie samochodu do kontekstu miejsca, w którym się znajduję. Kiedy poruszam się po Stanach Zjednoczonych robię to mustangiem albo challengerem z bulgoczącym silnikiem V8. Do Afryki bardziej pasuje Toyota Land Cruiser albo Land Rover Defender. Czasami jeżdżę lokalnymi busikami lub na pace ciężarówki.
Ale auto jest dla niego głównie metodą dotarcia do celu. – Dla mnie ważny jest element wysiłku fizycznego – mówi – Oczywiście występuje on przy jeździe po pustyni, na przykład, gdy samochód się zakopie i przez pół godziny machasz w upale łopatą. Czasem jednak, nawet jeśli nic nie nawala, po prostu muszę wyjść z auta i iść piechotą.
Dodaje też, że trasę jaką przebył w Namibii Land Cruiserami, chętnie pokonałby jeszcze raz na własnych nogach.
– Chciałbym zobaczyć, co czuł robotnik kopalni diamentów, który sto lat temu szedł tą drogą o własnych siłach – tłumaczy i widać, że mówi poważnie.
Prześcignąć samego siebie
Na moje pytanie o najsłynniejszy terenowy rajd samochodowy na świecie odpowiada, że choć chętnie przejechałby trasę rajdu Dakaru, to nie jest to jego marzenie.
– Lubię rywalizację, ale to nie ściganie się z innymi jest moim celem. Wolę ścigać się z samym sobą, własnymi ograniczeniami. Albo zmagać się z przyrodą, niesprzyjającymi warunkami. Dlatego Dakaru nie ma na mojej liście – mówi.
Co zatem się na niej znajduje? Choć przed chwilą wrócił z Namibii, razem ze swoimi przyjaciółmi szykują nową, jeszcze bardziej spektakularną wyprawę. – Nie zależy mi specjalnie na tym żeby być gdziekolwiek pierwszym, choć tym razem akurat ten wyczyn może się udać – stwierdza tajemniczo. – Dla mnie podróżowanie to nie jest sposób na dopieszczenie swojego ego. To sposób na zaspokojenie mojej ciekawości świata, kontakt z pięknem i stałe eskalowanie emocji. To wszystko daje mi ogromną radość. Bo w życiu trzeba szukać radości. Tylko w tym wszystkim trzeba pamiętać, że podróżnik w miejscach, w których bywa, jest przybyszem, gościem. Zawsze trzeba okazywać odpowiedni szacunek wobec lokalnych społeczności. Podróżnik musi mieć w sobie dużo pokory – dodaje. I trzeba stwierdzić, że trudno o mądrzejsze podsumowanie.
Ciąg dalszy nastąpi!
W Przyszłym tygodniu, mniej więcej o tej samej porze wraz z naszym bohaterem ruszymy samochodami poprzez Namibię, pokonując m.in. rozległą pustynię Namib (w języku nama: „miejsce, w którym nic nie ma”). Do zobaczenia! Nie zapomnijcie też zerknąć do galerii niesamowitych zdjęć z rozlicznych podróży Adama Maciejewskiego.