Ulubione auto francuskie [przegląd redakcji #21]
Jak można zdefiniować ulubiony samochód? Dla jednych będzie to model, do którego mają największy sentyment, inny po prostu doceniają jego istnienie. Jeszcze inni równoważą ulubiony z takim, który chcieliby posiadać lub nim jeździć. Dziś dzielimy się z wami naszymi ulubionymi autami z Francji.
21.05.2022 | aktual.: 14.03.2023 12:06
Marcin Łobodziński - Peugeot 205
Zdecydowanie moim ulubionym autem francuskim jest Peugeot 205 i to nie tylko z powodów sentymentalnych. Model z silnikiem 1.1 był moim pierwszym samochodem, a potem miałem jeszcze 1.4 XS. Jednak wybór ten był nieprzypadkowy – już wcześniej, nim dostałem prawo jazdy, auto mi się bardzo podobało.
Po tych dwóch sztukach wciąż uważam je za najfajniejsze, jakie stworzyli Francuzi. Zresztą nie tylko ja, bo ceny choćby przyzwoitych egzemplarzy mocno poszły w górę, a te ciekawsze warianty są już horrendalnie drogie jak na coś, co było masowym produktem klasy B.
Gdybym miał wybrać ulubioną wersję, to byłaby to znów XS, wcale nie GTi. Jest to wyśmienity kompromis pomiędzy normalnością, a cechami sportowymi. Prowadzi się rewelacyjnie, mocy mu nie brakuje przy masie poniżej 900 kg, a da się go utrzymać za rozsądne pieniądze.
Aleksander Ruciński - Peugeot 406
Praktyczny, ładny, dobrze wykonany i bogato wyposażony. Do tego oferowany z szeroką gamą silników, których większość była bezproblemowa. 406 to nie tylko jeden z najpopularniejszych, ale i najbardziej udanych samochodów w historii francuskiej motoryzacji. Także pod względem trwałości i niezawodności, co chętnie potwierdzą warszawscy taksówkarze, którzy przed laty masowo użytkowali ten model w MPT.
Ja również mam do niego sentyment. Najpierw jeździłem czerwonym kombi sprzed liftingu, później miałem granatowego sedana już w odświeżonym wydaniu. Do dziś tęsknię za połaciami przytulnego weluru i miękkimi plastikami w kabinie, niezłym wyciszeniem i relaksującym prowadzeniem. A wszystko to za połowę ceny niemieckiej konkurencji.
Jeśli kiedyś dorobię się garażu marzeń, 406 zajmie w nim honorowe miejsce. Najlepiej w konfiguracji z 3-litrowym V6 i bananowymi skórami.
Mariusz Zmysłowski - Renault Clio V6
Francuzi są mistrzami w robieniu "fajnych" samochodów. Znaczna część pojazdów, które opuszczają ich fabryki, to auta, które zasługują na obecność w dziale Cool na legendarnej już ścianie z programu "Top Gear". Właśnie dlatego nie był to prosty wybór.
Citroeny 2CV, C15 i DS5h, Alpine A110, a może Renault Megane 275 Trophy lub Peugot 405 T16 Pikes Peak? Od zwykłych toczydeł do jazdy po croissanty po hardkorowe maszyny wyczynowe - Francuzi mają to wszystko i każde z tych aut ma ten pierwiastek "fajności".
Ostatecznie jednak, gdybym miał wybrać to jedno jedyne auto, to byłoby to Clio V6. Bo z jednej strony - to Clio, czyli to, w czym Francuzi są świetni - miejskie, nieduże auto, sympatyczne z twarzy, trochę ciasne w środku. Z drugiej strony - to wersja z centralnie umieszczonym silnikiem V6 - pomysł tak głupi, że kiedy Niemcy zrobili to samo z Golfem GTI W12, uznali, że to niedorzeczne i zostawili tylko w formie konceptu.
Francuzi mieli już jednak doświadczenie chociażby z Piątki Turbo i stwierdzili, że odpowiedzią na pytanie "ale po co?", jest "bo możemy" i tak powstało niespełna 3000 egzemplarzy tylnonapędowego Clio z centralnie umieszczonym 2,9-litrowym V6. To samochód, do którego zawsze się odwrócisz, kiedy będziesz zostawiać go za sobą w garażu. To samochód, w którym na światłach wyglądasz fajniej, niż w pachnącym nowością Ferrari.
Mateusz Żuchowski - Facel Vega
Facel Vega to być może najciekawsza francuska marka, o której nie słyszałeś. Sam nie miałem z nią wiele kontaktu: widziałem lub siedziałem w dosłownie paru autach tej marki, ale to dlatego, żę ogólnie w latach 1955-1963 zakłady na obrzeżach Paryża opuściło tylko kilka tysięcy sztuk wszystkich modeli.
Za każdym razem, gdy jednak miałem kontakt z Facelem Vegą, byłem pod wielkim wrażeniem projektu, jakości wykonania i aury wokół tych aut. Przed II wojną światową to we Francji budowano najlepsze samochody na świecie. W nowych realiach lat 50. XX wieku takie marki jak Bugatti, Delahaye czy Talbot-Lago nie wróciły jednak do świetlanej przeszłości i zbankrutowały.
Ostatnią próbę powrotu Francji na sam szczyt podjął przemysłowiec Jean Daninos, którego firma Facel osiągnęła silną pozycję na rynku dostarczania nadwozi i innych stalowych części producentom samochodów. Daninos zebrał co najlepsze jego firma miała do zaoferowania i połączył to z wielkim silnikiem V8 z USA, gdzie wcześniej zbierał swoje doświadczenie motoryzacyjne. Wyszło mu wielkie, luksusowe auto, które stanowiło egzotyczny miks ducha francuskiej motoryzacji i Cadillaca.
Od momentu debiutu pierwszy model zbierał pozytywne opinie i przez chwilę stał się dumą francuskiej motoryzacji. Był moment, w którym było to jedyne francuskie auto z silnikiem o pojemności skokowej powyżej dwóch litrów. Nawet pomimo obiektywnie dobrej jakości konstrukcji i płynących zewsząd przychylnych recenzji Facel Vega dość szybko dołączył jednak do wielkich poprzedników, którym się nie udało przebić przez konkurencję Mercedesa czy Bentleya. Dziś auta tej marki stanowią ciekawy i mój ulubiony epizod historii francuskiej motoryzacji.
Filip Buliński - Alpine A110
Z reguły nie pałam miłością do francuskiej motoryzacji, ale jak wiadomo, każdy wyjątek potwierdza regułę. Gdy się zastanowić, to tych wyjątków nagle robi się dużo, a najbliżej mojemu sercu jest Alpine A110.
To samochód, który w bezpośredniej linii wyznaje zasady jednego z najwspanialszych francuskich aut sportowych - A110 z lat 60. Jest nie tylko lekki (co dziś nie jest łatwe do osiągnięcia), zwinny i dziki, ale wygląda wprost jak współczesna interpretacja swojego poprzednika, co w tym wypadku wyszło fenomenalnie.
Choć ma skromny 1,8-litrowy silnik z Megane, który zamontowano centralnie, to wloty powietrza zaraz koło uszu i centralny wydech, który bardzo lubi dać głos, potrafią przyprawić o gęsią skórkę. I choć kilka elementów dzieli ze starym Clio, a wykończenie wnętrza miejscami przyprawia o grymas, poziom egzotyki jest tu niezwykle wysoki, a na mieście przyciągnie więcej spojrzeń, niż niejedno porsche. A do tego jest rozsądnie wyceniony, w stosunku do swoich możliwości.
Szymon Jasina - Bugatti Type 57 SC Atlantic
Francuzi w swojej historii mieli wiele fajnych i udanych samochodów. Słyną z aut miejskich i rodzinnych, stworzyli takie ponadczasowe perły motoryzacji jak Citroen DS, ale moim zdaniem prawdziwie złotym wiekiem był dla Francuzów okres międzywojenny, gdy dominowali w kwestii stylistyki i luksusu.
Marki i modele z tego czasu, które są warte uwagi, można wymieniać bez końca. Delahaye, Delage, Talbot-Lago czy Voisin od razu przychodzą na myśl, ale było też oczywiście Bugatti, a model Type 57 w wersji Atlantic to nie tylko jeden z najdroższych samochodów w historii, ale moim zdaniem też najpiękniejszych.
Wykonany ze stopu o nazwie elektron koncept wymusił charakterystyczne nitowanie nadwozia, które później zostało przeniesione do wersji produkcyjnej. Do tego mamy niesamowite proporcje auta sportowego i detale, których wszystkich nie sposób wymienić, więc ograniczę się do pięknych drzwi zachodzących na dach czy baterii pięciu niewielkich końcówek układu wydechowego. Po zamontowaniu sprężarki przy silniku jego moc osiągała zawrotne jak na tamte czasy 200 KM, a prędkość maksymalna wynosiła 190 km/h.
Powstały zaledwie cztery egzemplarze Bugatti Type 57 SC Atlantica, a do dziś dotrwały trzy i każdy z nich jest prawdziwym dziełem sztuki art deco na kołach, a zarazem dziełem sztyki inżynierskiej.