Tomasz Budzik: "Niech zostanie tak, jak było" dotyczy również bezpieczeństwa na drogach. Na zmianę myślenia musimy poczekać (opinia)
Zawodnik, który osiągnął mistrzostwo, może już tylko korzystać ze swoich doświadczeń. Początkujący sportowiec musi poszukiwać metod doskonalenia, aż osiągnie cel. W dziedzinie bezpieczeństwa drogowego jesteśmy adeptami, ale zachowujemy się jak wyjadacze. Ten kłopot nie dotyczy tylko kierowców.
27.04.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:46
W prawdziwe zdumienie wprawiła mnie odpowiedź Ministerstwa Infrastruktury na interpelację Aleksandry Gajewskiej (KO) dotyczącą bezpieczeństwa drogowego. Posłanka zadała w niej kilkanaście pytań o ewentualne wprowadzenie konkretnych rozwiązań. Wśród nich znalazła się sugestia, by zaprzestać oznaczania fotoradarów. Odpowiedź sekretarza stanu resortu jest zaskakująca. Rafał Weber najpierw wskazuje na przepisy, które dziś nakazują oznaczanie fotoradarów, a w dalszej części odpowiedzi pisze: "Mając na względzie (...) fakt, że kierujący pojazdami zostali przyzwyczajeni do znaków pionowych zastosowanych przed urządzeniami rejestrującymi (tzw. fotoradarami), niezasadne wydaje się wprowadzanie zmian legislacyjnych w przedmiotowym zakresie".
Odmowną odpowiedź zrozumiałbym, gdyby resort stwierdził, że w kilku państwach zniesienie oznakowań nie przyniosło pozytywnego skutku. Zrozumiałbym ją, gdyby tłumaczył, że nie ma twardych dowodów na to, iż zniesienie oznakowania podniosłoby bezpieczeństwo. Powoływanie się na przyzwyczajenia kierowców jest jednak absurdalne. Polska od lat jest w ogonie Unii Europejskiej pod względem bezpieczeństwa drogowego. Według danych Europejskiej Rady ds. Bezpieczeństwa w Transporcie w 2018 r. mieliśmy 74 zabitych w wypadkach drogowych na milion mieszkańców. Gorszy rezultat zanotowano tylko na Łotwie (77), w Chorwacji (77), Serbii (78), Bułgarii (87) oraz Rumunii (96).
Oczywiście można powiedzieć, że daleko nam nie tylko do przodującej w tym względzie Norwegii (w 2018 r. 20 ofiar na milion mieszkańców), ale też do innych państw Europy Zachodniej, ze względu na niższe zarobki i niedostatki w sieci drogowej. To na pewno istotny czynnik, ale z pewnością nie główny. Świadczy o tym zmiana, jaka dokonała się na Słowacji. Nasi południowi sąsiedzi w 2010 r. odnotowali 65 ofiar na milion mieszkańców, ale w 2018 r. było to już 42. To wynik bardzo zbliżony do Niemiec (39) i lepszy niż we Francji (50). A przecież ani nie są od nas bogatsi, ani nie mają wzorcowej sieci dróg szybkiego ruchu i autostrad.
Winę za to, że poruszanie się po Polsce samochodem, rowerem czy nawet pieszo przypomina survival w zwrotnikowej dżungli, w dużej mierze ponoszą kierowcy i ich przyzwyczajenia. Przyzwyczajenie do łamania ograniczeń prędkości w największym możliwym z punktu widzenia ewentualnego zatrzymania prawa jazdy wymiarze, przyzwyczajenie do braku uzupełniania swojej wiedzy o przepisach po zdaniu egzaminu w WORD-zie, nawyk ignorowania bezpieczeństwa wszystkich tych, którzy nie zagrażają mi siedzącemu za kierownicą i otulonemu metalową karoserią.
Rolą ekspertów powinno być wskazywanie miejsc, w których należy wyrwać kierowców z wygodnej sieci przyzwyczajeń, a zadaniem polityków wprowadzenie takich zmian w życie. Z tym jednak wciąż nie jest dobrze. Choć za dwa miesiące nastąpić ma duża zmiana w przepisach, Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego - organ doradczy Rady Ministrów - wciąż nie opublikowała planu swoich działań na 2020 r., jakby nie miała nic do powiedzenia na temat planowanej zmiany w pierwszeństwie pieszych.
Strefę komfortu wybierają też politycy. Wspomniana na początku posłanka zapytała Ministerstwo Infrastruktury o działania mające na celu podniesienie jakości kontroli technicznych pojazdów. W odpowiedzi resort wspomina propozycję nowelizacji, która ostatecznie przepadła w Sejmie końcem 2018 r. Choć unijna dyrektywa nakazywała wprowadzenie w tym zakresie nowych standardów do 20 maja 2018 r., u nas wszystko zostało, jak było. Po staremu też Polacy giną na drogach.