Test: Mercedes-Benz 240 GD "Wolf" – z duńskiej armii w ręce świeżo upieczonego kierowcy
Mogący się pochwalić 41-letnią historią Mercedes Klasy G słusznie zyskał status legendy. Przygotowany na najcięższe warunki dzielnie służył wielu grupom – od służb mundurowych, przez leśników, harcerzy, aż po mafijnych bossów. Jeden egzemplarz trafił niedawno w ręce świeżo upieczonego, 19-letniego kierowcy. Poznajcie Zbyszka i jego "Merola".
Czy można stworzyć samochód, który - mimo zgrabnie zmienianej podczas liftingów formy - zachował swoją bryłę przez ponad 40 lat? Była Łada 2107, ale ani ona zgrabna, ani zmieniana. Bardziej pasowałaby Niva, choć też pudło. I jest Mercedes Klasy G — piękny inaczej i przez wielu ze względu na swoje ciosane siekierą kształty oraz surowy charakter określany jako synonim męskości.
Dużo osób kojarzy ksywę tego auta - "gelenda", pochodzącą od Gelạ̈ndewagen (z niem. – samochód terenowy). Ale "wolf" - już niekoniecznie. To określenie ma podłoże wojskowe. Bez wątpienia, pojazd kojarzy się z wojskiem, ale wbrew pozorom, nie był projektowany stricte dla żołnierzy.
Ręczna precyzja od 4 dekad
Na początek trochę historii. Na przełomie lat 60. i 70. XX wieku Mercedes chciał stworzyć lekką, uniwersalną i nie do zdarcia terenówkę, która zapewni też odpowiedni poziom jazdy po asfalcie. Niemcy nawiązali współpracę z austriackim Steyr-Daimler-Puch, który specjalizował się w produkcji pojazdów z napędem na 4 koła. W 1972 roku podpisano umowy i zabrano się do pracy.
Pierwszy koncept z drewna powstał już w 1973 roku, a rok później – jeżdżący prototyp. Na rozwój auta naciskał m.in. szachinszach Iranu, Mohammad Reza Pahlawi, który był jednym z udziałowców Mercedesa. W 1975 roku złożył pierwsze zamówienie na "gelendy" (20 tys. sztuk), jednak w wyniku rewolucji irańskiej nigdy go nie zrealizowano.
Model zadebiutował w 1979 roku i oznaczony jako W460 rozpoczął ekspansję nie tylko wśród klientów indywidualnych, ale także w wojsku — duńskim, szwajcarskim czy argentyńskim. Ale w niemieckim — nie. Bundeswehra brała pod uwagę zakup mercedesów, ale przetarg wygrał VW Iltis. "Gelenda" służyła m.in. w niemieckiej policji, a kariery wojskowej u naszych zachodnich sąsiadów doczekała się dopiero w połowie lat 80.
Z ziemi duńskiej do polskiej
Mercedes Zbyszka pochodzi z duńskiego wojska, co oznacza, że względem niemieckiego wolfa, ma inną skrzynię (4-biegową) czy mniejszy i słabszy silnik – napędza go 2,4-litrowy diesel R4 o mocy 72 KM. Nie miał wspomagania kierownicy czy dodatkowego biegu wolnobieżnego. Charakteryzował się za to wyższym stelażem plandeki i zawieszeniem, głównym wyłącznikiem prądu czy niższą o 300 kg masą. Czy brakuje mu charakteru prawdziwej "gelendy"? Bynajmniej.
Samochód nie miał łatwego życia i to nie tylko z powodu służby w wojsku. Pochodzi z 1984 roku i został sprowadzony przez handlarza w 2007 roku. Początkowo tata Zbyszka zainteresowany był land roverem, ale wybór padł na "gelendę". 7-letni wówczas Zbyszek rozpoczynał harcerską drogę, a już rok później padło pytanie, czy pojazd nie mógłby pomóc na obozie jako wóz techniczny. Wtedy zaczęła się jego druga służba.
"Gelenda" regularnie pomagała podczas wyjazdów, często załadowana po dach, przeprawiała się przez piach i błoto, a za kółkiem siadali kierowcy o różnym doświadczeniu — możecie się domyślać, jaką szkołę życia przeszła. Każdy z nich zostawił na samochodzie ślad w postaci rys czy przecierek. Ale wiecie co? To sprawia, że ma niepowtarzalny charakter. Niczym weteran wojenny z licznymi bliznami, które pasują do niego jak lśniący chrom do starego mustanga.
Nigdy nie zawiódł z "własnej winy", choć awarii było kilka. Pewnego razu ktoś zbyt mocno napompował opony, przez co w terenie pękły. Innym razem harcerz na wystającym pniu urwał 100-litrowy bak (nieoryginalny). Kiedy indziej pękł zbiornik pompy wspomagania kierownicy (dołożona). Mechanik przez telefon doradził przecięcie paska napędzającego nożem i dalszą podróż. "Gelenda" niejednokrotnie ratowała też z opresji.
Kiedyś znajomy rodziców Zbyszka chciał pożyczyć do ślubu volvo, jednak tydzień przed padła skrzynia. Z braku wyboru parze młodej zaoferowano (półżartem) "gelendę". Zgadnijcie, co 7 dni później zajechało pod kościół? Nie była to zresztą jedyna ślubna historia auta. Gdy żenił się jeden z harcerzy, przyjaciel Zbyszka (i mój także), jednym z aut do wożenia gości między salą weselną i hotelem był właśnie mercedes. Z pewnością zgadniecie, czym wracałem nad ranem z zabawy.
Blisko 13 lat oczekiwań
Od momentu odebrania prawa jazdy, mercedes służy Zbyszkowi na co dzień, ale początki nie były łatwe. - Ciężko było przyzwyczaić się do tak dużej kierownicy, co przy pierwszej przejażdżce po zrobieniu prawka skończyło się niemal wylądowaniem na przeciwległym pasie – wyznaje.
Na żywo "gelenda" czaruje od pierwszego spojrzenia, a niezniszczalny silnik Diesla odpala "od strzała". Dźwignią trzeba nieźle namieszać, żeby znaleźć biegi, ale niezależnie od podłoża, "wolf" brnie do przodu. Ok, pozycja za kierownicą jest daleka od idealnej, a wyczucie kierownicy można porównać do kierowania autobusem. W grze komputerowej. Wiesz, że skręcasz, ale nie masz pojęcia, co dzieje się po drugiej stronie. Ale to nie szkodzi, bo na twarzy rysuje się uśmiech.
Wysokoprężne centrum dowodzenia ze 137 Nm momentu obrotowego wprawia w ruch blisko 2 tony i uwierzcie mi, tej masy zupełnie nie czuć. Nie będę jednak przytaczał czasu przyspieszenia do setki — przy tym dżentelmenie nie wypada. Ile "gelenda" pali na co dzień? W zależności od warunków zużycie oscyluje między 8 a 10 l/100 km. Zaskoczeni?
Przemierzając kolejne kilometry po asfalcie, rozumiałem, co Mercedes miał na myśli w swoich założeniach. Po małym szaleństwie na piaskowych wydmach "gelenda" płynęła tak aksamitnie, że czułem się jak w limuzynie. Żadne dziury, wyboje czy studzienki nie były w stanie zakłócić oazy spokoju w środku.
Ten samochód doskonale pokazuje, że uczucia i radość z jazdy to nie tylko moc czy wygląd. Otoczony bliznami, podskubany gdzieniegdzie przez rdzę, o dynamice traktora, po tylu latach ciężkiej pracy, wciąż pełni służbę, do której został stworzony. Zdobył przy okazji serce Zbyszka i całej rzeszy harcerzy. A teraz także i moje.