Test: Lamborghini Diablo SE 6.0 - za sterami marzenia z dzieciństwa
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Never meet your heroes – głosi powiedzenie. Ile jest w nim sensu, przekonałem się na własnej skórze lepiej, niż mogłem sobie zamarzyć. Stanąłem twarzą w twarz z bohaterami plakatów, gier i kolekcji resoraków, których nie sądziłem, że kiedykolwiek poznam z tak bliska. Oto Countach, Diablo, Murcielago i Aventador.
Chyba każdy pamięta swoje ulubione resoraki. Dla wielu z nas, którym we krwi na pewnym etapie życia popłynęła benzyna, właśnie to był początek. Ja pamiętam trzy szczególne: Ford Supervan w barwach Fujicolor Racing Team od Matchboxa, Ford Capri (miał potrójny wydech, więc musiał być szybki) bliżej nieokreślonego producenta i żółte Lamborghini Diablo z niebieskawymi szybami od Majorette.
Gdy jako dzieciak rozpędzałem swoje Lambo na wykładzinie pokoju do prędkości, za które obecnie traci się prawo jazdy, nie miałem prawa uwierzyć, że kiedykolwiek chociaż zobaczę na żywo ten samochód. Była to abstrakcyjna maszyna, najszybsza ze wszystkich, jakie miałem, wygrywająca wszystkie pojedynki. Jej płaski kształt wskazywał, że pochodzi wręcz z innego świata, nieosiągalnego dla dzieciaka z Polski z początku lat 90.
Zapoznaj się z pełną treścią przy użyciu darmowego konta
Zaloguj się teraz z 1login, aby uzyskać pełen dostęp do naszych artykułów, ekskluzywnych treści i spersonalizowanych rekomendacji.