Szef Dodge'a przyznaje, że dni Hellcatów są policzone. Wielkie V8 odejdą do historii
Tim Kuniskis w niedawnym wywiadzie przyznał, że nadchodzi era aut elektrycznych. To odważne stwierdzenie jak na osobę będącą szefem Dodge'a – marki, która w tej chwili nie ma w ofercie nawet hybrydy. Mimo wszystko w nieuchronnym końcu wielkich silników benzynowych Kuniskis widzi też jeden pozytyw.
02.02.2021 | aktual.: 16.03.2023 14:46
Na tle rynku Unii Europejskiej, gdzie producenci są zmuszeni do wycofywania kolejnych mocnych silników spalinowych i wpychania hybryd nawet do znanych modeli sportowych, USA jawi się dalej jako beztroska ziemia obiecana fanów motoryzacji w starym, dobrym stylu. Obecnie dostęp do modeli z dużymi silnikami o mocy rzędu 400 KM jest łatwiejszy niż kiedykolwiek. Trafiają one do wszystkiego, od niewielkich sedanów, przez SUV-y, po pickupy.
Już od kilku lat sztukę łączenia względnie przystępnych, zwyczajnych samochodów z silnikami o absurdalnych mocach na zupełnie nowy poziom wprowadza Dodge. W słynnej linii Hellcat pojawiły się między innymi takie modele jak coupe Dodge Challenger SRT Hellcat Demon o mocy 840 KM, sedan Charger SRT Hellcat Redeye o mocy 808 KM czy duży SUV Durango SRT Hellcat o mocy 720 KM.
Modele te okazały się dla producenta dużym sukcesem rynkowym. Te znacznie droższe od pozostałych odmiany wybiera co roku około 10 tys. klientów. Co więcej, za sprawą podzespołów Dodge'a powstały również takie modele jak dysponujące mocą ponad Jeep Grand Cherokee Trackhawk i Ram 1500 TRX. Wszystkie z wymienionych napędzane są silnikiem V8 o pojemności ponad 6 l, dodatkowo wsparte sprężarką mechaniczną.
W niedawnym wywiadzie szef Dodge'a Tim Kuniskis przyznał, że choć obecna sytuacja rzeczywiście jest dla nich bardzo dogodna, to takie benzynowe Eldorado nie potrwa już długo. "Dni naszego potężnego V8 zbudowanego na żeliwnym bloku są już policzone" – wyznał w CNBC. Za powód wskazał nieustannie rosnące koszty produkcji takich jednostek, które wynikają z ich komplikacji wymuszonej przez nowe normy emisji spalin. Jak widać, nie ukryje się przed nimi żaden rynek, nawet miłujące wielkie silniki USA.
Kuniskis, który osobiście zdecydował o wprowadzeniu linii Hellcat do produkcji w 2014 roku i przez cały czas pozostaje jej zagorzałym orędownikiem, porównuje obecną sytuację do roku 1972. Wtedy według niego nastąpił "początek końca pierwszej ery muscle carów". Ze względu na kryzys paliwowy, wysokie ceny benzyny i ograniczenia wynikające z nowych norm emisji spalin beztrosko duże, głośne i szybkie maszyny zaczęły znikać z rynku.
Od 1973 roku nastąpiła w USA "era malaise", czyli samochodów o nieporównywalnie skromniejszym wyglądzie i wyposażeniu, z niedużymi, słabymi silnikami. Dziś ten okres uważany jest za najgorszy w historii amerykańskiej motoryzacji.
Kuniskis wierzy jednak, że tym razem, po kończącej się według niego "drugiej erze muscle carów", nie przyjdzie "druga era malaise". Ratunek ma przyjść ze strony… samochodów elektrycznych. "Wszystko, co robię w życiu, podporządkowane jest muscle carom, (…) ale już nie mogę doczekać się samochodów elektrycznych. To droga rozwoju, dzięki której nasza marka nie spadnie w przepaść" – wyznał w wywiadzie.
Kuniskis ma na myśli spadające ceny takich samochodów przy stosunkowo dużej mocy ich silników. Szef Dodge'a zwraca uwagę na stosunkowo łatwy dostęp do wysokich osiągów przy napędach tego typu. Choć nie mówi tego wprost, można przypuszczać, że Amerykanin ma na myśli dokonania Tesli. Nowa odsłona Modelu S wyposażona w tryb jazdy Plaid ma przyspieszać do 100 km/h w zaledwie 2 s.
Dzięki przynależności do niedawno zawiązanego sojuszu Stellantis Dodge będzie miał dostęp do narzędzi, dzięki którym będzie mógł stworzyć samochody elektryczne o bardzo wysokich osiągach. Pozostaje jeszcze tylko być może nawet większe wyzwanie jak w takich modelach zawrzeć znany z Hellcatów charakter i emocje.