Samochody, które wydawały się żartem, a naprawdę trafiły do sprzedaży [przegląd redakcji #42]
01.04.2023 08:11
Styliści i projektanci samochodów mają setki pomysłów. Niektóre z nich powinny jednak pozostać jedynie projektem na deskach kreślarskich. Niestety, czasami trafiają na drogi – tak, jak te modele.
Aleksander Ruciński – Reliant Robin
Każdy kraj ma swojego motoryzacyjnego chłopca do bicia. W Wielkiej Brytanii rola ta bez wątpienia przypadła Reliantowi Robinowi. Trójkołowy model zasłynął na świecie głównie za sprawą "Jasia Fasoli" i "Top Gear", gdzie był regularnie wyszydzany. Nie zmienia to jednak faktu, że w dużym stopniu zmotoryzował mniej zamożnych mieszkańców Wysp. Później trafił na samochodową listę wstydu, a ludzie nie chcieli go nawet za darmo. Jednakże dziś, za sprawą swojej dziwności, Robin wraca do łask, stając się poszukiwanym youngtimerem. Nic dziwnego, gdyż trudno o inny, równie prosty pojazd, który pozwoli tak bardzo się wyróżnić.
Marcin Łobodziński – Toyota GR Yaris
Kiedy zobaczyłem pierwszą zapowiedź Toyoty GR Yaris, uznałem to naprawdę za żart. Szczerze – kiedy ogłoszono, że będzie miała napęd na cztery koła, to mnie zamurowało i pisząc o tym newsa, czułem się, jakbym pisał o czymś, w co nie wierzę. Po premierze nie do końca wierzyłem, że ten samochód trafi do sprzedaży. Okazało się, że to jedno z najlepszych aut zbudowanych przez Toyotę w ostatnich latach i co ciekawe, bardzo popularne w Polsce. Do dziś GR Yarisa uważam za żart, jaki Toyota zrobiła innym producentom, którzy nie pokazali niczego tak dobrego w tej klasie samochodów do dziś.
Filip Buliński – Tata Magic Iris
O marce Tata mogliście usłyszeć, m.in. kiedy wypuścili najtańszy samochód na świecie – Nano. Indyjski producent wziął sobie jednak do serca, by budować "naj" samochody także w innych kategoriach. W ten sposób w 2010 r. powstał Magic Iris, czyli najmniejszy minivan na świecie. A właściwie to nawet microvan. Słysząc jednak składową "van" w nazwie, oczekujemy zapakować tam rodzinę i bagaże na międzykontynentalną wycieczkę. Cóż, nie w Magic Iris. Auto mierzy zaledwie 2,96 m długości, a rozstaw osi to "imponujące" 1,65 m, przez co w obu wymiarach jest mniejszy od… Fiata 126p. Tak, to nie żart. Mimo to pomieści pięć osób i nawet jeszcze kilka toreb, szczycąc się ładownością na poziomie 600 kg.
Wbrew pozorom wspomniana tata bynajmniej nie miała wojować z rodzinnymi minivanami, a reprezentować realną i przede wszystkim wygodniejszą alternatywę dla riksz.
Co z napędem? Lepiej dobrze się trzymajcie. Z tyłu zamontowano 1-cylindrowy silnik Diesla o pojemności 0,66 cm3, mocy 11 KM i momencie równym 31 Nm, który pozwala rozpędzić się do 55 km/h. Zbiornik paliwa pomieści zaledwie 10 litrów paliwa, więc na dalekie podróże raczej nie liczcie, mimo, że średnie spalanie wynosiło ok. 3,6 l/100 km. Wszystkie te dane brzmią jak żart, ale wystarczy spojrzeć na wygląd taty. A jednak była oficjalnie w sprzedaży, kosztując w przeliczeniu ok. 2 tys. USD.
Szymon Jasina – Aston Martin Cygnet
Aston Martin kojarzy się z samochodami sportowymi, brytyjską elegancją czy Jamesem Bondem, dlatego, gdy pojawiła się informacja o Cygnecie, to brzmiała jak nieśmieszny żart. Malutkie miejskie auto w ofercie luksusowej marki? A jednak.
Aston to od jakiegoś czasu niezależna marka i wprowadzając do oferty Cygneta, chciała zmniejszyć średnią emisję spalin swoich aut, a co za tym idzie - uniknąć unijnych kar. Plan szalony. Tym bardziej, że Toyota iQ (którą w rzeczywistości był Cygnet) otrzymała nie tylko nowe elementy nadwozia, ale też m.in. skórę w kabinie, która miała uczynić auto luksusowym. Czy takim było? Niekoniecznie, ale na pewno mały Aston miał "luksusową" cenę - beż żadnego innego powodu niż logo, kosztował trzy razy więcej niż oryginał Toyoty. Efekt? Przez dwa lata sprzedano zaledwie ok. 300 sztuk, a projekt okazał się klapą.
W całej śmieszności Cygneta najbardziej ironiczne było to, że Toyota iQ sama w sobie była ciekawym pomysłem i tym, co uwielbiam, czyli wysiłkiem inżynierów, którym kazano zrobić czteroosobowy samochód, który spełni wszystkie normy bezpieczeństwa, a mimo to będzie miał zaledwie 3 m długości. Może też nie odniósł wielkiego sukcesu, ale był naprawdę fajnym autem.
Błażej Buliński – Alfa Romeo Arna
Co powstanie, kiedy Nissan i Alfa Romeo połączą siły? Wóz ponadczasowo piękny, ze sportową żyłką, ciekawy technicznie, a przy tym niezawodny i solidnie wykonany? Niestety nie.
W latach osiemdziesiątych owocem romansu tych dwóch firm była Alfa Romeo Arna – czyli żart. Arna skupiała to, co najgorsze w obu markach. Nudny, generyczny design oraz równie porywające prowadzenie połączono tu z awaryjnymi bokserami z Alfasuda i włoską "jakością" produkcji. Elementy karoserii przypływały z Japonii do specjalnie zbudowanej w tym celu fabryki pod Neapolem – rdza była więc na wyposażeniu seryjnym. Na niektórych rynkach europejskich Arnę oferowano także jako Nissana Cherry – to nie żart. Po zaledwie 4 latach i 53 tys. egzemplarzy ten koszmar zakończył Fiat, który w 1986 roku przejął Alfę Romeo.
Mateusz Lubczański – Fiat Multipla
Czy trzeba dodawać coś więcej? Oczywiście – to niezwykle wygodne i przestronne auto, ale bądźmy poważni. Do dziś zastanawiam się, jakim cudem ta stylistyka przeszła przez kilka działów i nikt nie miał odwagi powiedzieć: "hej, ale ona jest po prostu brzydka". Dziś jeździłbym nią jak zły – oczywiście całkowicie ironicznie.