Rzeczy, które dzieją się na targach we Frankfurcie, ale nikt o tym nie napisze
Podczas gdy niemieckie marki prężą muskuły (delikatnie mówiąc), największa kolejka widzów ustawia się na stoisko Hyundaia. Tak jakby. Tymczasem prawdopodobnie jedynie Filip Chajzer zwrócił uwagę na zjawisko, które właśnie zaczyna przynosić owoce, a na które wszyscy przymykali oczy już od wielu lat.
Targi są jak parada wojskowa
Myślicie, że producenci chcą pokazać na targach samochodowych nowe modele? Rozwiązania techniczne? A może wizję przyszłości? Nie, nie, jeszcze raz nie. Jesteście w błędzie. Gdyby tak było, każdy wybrałby sobie średnich rozmiarów stanowisko, na którym w estetycznym otoczeniu pokazałby swoje najświeższe premiery. Jeśli nie o to chodzi, to o co?
Targi we Frankfurcie dobitnie pokazały, że to wszystko to parada wojskowa, czysty pokaz siły. Wyraźnie widać to po dysproporcji między producentami, którzy przyjechali na występy gościnne do Niemiec, a tymi, którzy są na swojej ziemi i pokazują, kto tu rządzi.
Na przykład: Lexus zaprezentował wspaniałą limuzynę LS, której wnętrze będzie jednym z najładniejszych w tym roku. Przedstawił też odświeżone modele oraz znanego już sportowego LC. Wszystko w sterylnej bieli, bardzo schludnie i na dosyć dużej przestrzeni. Piękne stoisko, piękne samochody, wszystko estetycznie, jak należy. Podobnie w Renault - niesamowity koncept, fantastyczne Mégene R.S. i piękne stanowisko. Tymczasem BMW po prostu wykupiło całą halę, zbudowało kawałek pochyłego toru, samochody postawiło na wielopiętrowych platformach, wydzieliło strefy dla różnych kategorii i wystawiło prawdopodobnie każdy model, jaki ma obecnie w swojej ofercie lub planuje mieć wkrótce. Grubo? Tak, ale jak się okazuje, można jeszcze więcej.
To i tak było niczym przy Mercedesie, który wystawił się na wielopoziomowej hali z ogromną, centralną przestrzenią wielkości silosu mieszczącego prom kosmiczny. Bywałem na różnych targach, w tym także przemysłowych, gdzie wystawiali się giganci branży, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem.
Wielkie, pionowe ekrany pośrodku, osobna przestrzeń na koncepty, w tym (moim zdaniem) najpiękniejszy samochód targów – Mercedesa-Maybacha Six Cabriolet, małe, bardziej kameralne obszary, przeplatające się z agorafobicznym centrum, sięgającym dachu, otoczonym balkonami ze strefami do pracy dla dziennikarzy. Mercedes wyłożył na stół wszystko, co miał. I zrobił to bez zbędnej dyskrecji.
I tak największa kolejka była na stoisko Hyundaia
To, co miało miejsce przy stoisku Hyundaia dobitnie pokazuje, że czasem ściągnąć do siebie tłumy można też innymi metodami. Największa kolejka, jaką można było zobaczyć wewnątrz hali targowej we Frankfurcie (poza nią była to kolejka do taksówek), ustawiła się… po kolorowe bidony Hyundaia.
Genialne w swej prostocie. Wiecie dlaczego? Bo cała ta kolejka ciągnęła się dokładnie obok dwóch egzemplarzy najnowszego modelu marki – widowiskowego crossovera Kona. Sprytne rozdawnictwo bidonów osiągnęło cel z niezwykłą skutecznością.
Tymczasem chińskie marki po cichu dalej robią swoje
Od lat każdy, kto odwiedza targi, z pewnością z przymrużeniem oka obserwował całe grupy chińskich "szpiegów". Przyjeżdżają z miarkami, notesami i małymi aparatami. Nie kryjąc się ze swoimi zamiarami, fotografują detale auta, wszystko mierzą, notują i tak konsekwentnie sprawdzają każdy model na targach.
Na zjawisko zwrócił w tym roku uwagę Filip Chajzer, który sam został sfotografowany w Porsche Cayenne:
Podczas gdy wszyscy obserwowali to zjawisko z przymrużeniem oka, Chińczycy robili swoje. Tak jakoś po cichu, powolutku, w końcu doszło do tego, że między europejskimi markami wystawiają się tacy producenci jak Chery, którzy nie tylko mają do zaproponowania fenomenalnie zaprojektowane koncepty i nieźle wyglądające samochody produkcyjne.
Jeszcze naście lat temu Hyundai czy Kia nieśmiało walczyły o europejskiego odbiorcę samochodami, które wyglądały do kitu, w wielu przypadkach nie miały nawet dobrej nazwy. Teraz koreańscy producenci są prawdziwą siłą na Starym Kontynencie i nikt nie zastanawia się już czy i30 dogonił Golfa, tylko raczej w jakich obszarach jest od niego lepszy, nie wspominając o takich maszynach jak prezentowana poniżej Kia Stinger.
Czy to samo czeka nas z markami chińskimi? Jest to wysoce prawdopodobne. Może nie wykupiły we Frankfurcie silosu do trzymania sterowców, żeby się wystawić, ale ich obecność jest wyraźniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej.
Dokąd to zmierza?
Moim zdaniem i tak ostatecznie, może nie za rok, może nie za dwa, ale we wcale nieodległej przyszłości, targi samochodowe we Frankfurcie, odbywające się zamiennie z paryskimi, zejdą zupełnie na drugi plan. Chociaż wiele wystawców pokazało wielkie stoiska, zabrakło wielu graczy – nie było Nissana, Fiata, Alfy Romeo czy Volvo. Według mnie to się będzie pogłębiać.
Najważniejszymi targami w Europie zostanie, a właściwie już jest – salon samochodowy w Genewie. Raz w roku będą odbywać się targi kontynentalne – kluczowe dla Starego Kontynentu, osobno dla Ameryki Południowej, oddzielnie dla Azji.
Na razie jednak niemieccy producenci będą mocno podkreślać swoją obecność we Frankfurcie, nie tylko ze względu na chęć pokazania swojej siły, ale także z uwagi na potrzebę wsparcia imprezy odbywającej się na ich podwórku. Pytanie tylko – jak długo jeszcze to potrwa?