Pierwsza jazda: Ford Bronco – reinkarnacja doskonała
W wielu przypadkach powrót historycznych modeli oznacza przebranie ich w crossoverowe i stosunkowo nudne szaty. Choć Bronco też się ich doczekał, to na szczęście Ford podszedł do sprawy dwojako. Bardziej przyziemnemu nadał dopisek "Sport", a tego "porządnego" stworzył tak, jak oczekiwali tego miłośnicy modelu. A ja miałem okazję wypróbować już nowego Forda Bronco w jego naturalnym środowisku.
Ford Bronco to jedna z najlepszych "reinkarnacji" ostatnich lat. Nie tylko zostało zachowane jego dziedzictwo pod kątem terenowym, ale doskonale dopasowano także charakterystyczne elementy stylistyczne do współczesnych realiów. Zauważcie, że nowe Bronco mocniej nawiązuje do pierwszej generacji auta, niż którakolwiek z pozostałych.
Nie pomylę się wiele, jeśli powiem, że była to jedna z najbardziej oczekiwanych europejskich premier zeszłego roku. Europejskich, bowiem Amerykanie mogą cieszyć się autem nieco dłużej. Na szczęście przyszła i pora na Stary Kontynent. Oczywiście taki stan rzeczy cieszy, ale i nieco dziwi. Bronco nigdy nie był oferowany w Europie. Mimo to model w swoim czasie był dla Forda równie istotny, co chociażby Mustang.
Dwóch wybrańców
Tym lepszą wiadomością jest, że Bronco przypłynął do nas niczym bogaty kuzyn z Ameryki z walizką pełną dobroci. Pierwszą z nich jest obecność podwójnie doładowanego, 2,7-litrowego V6 pod maską. To jedyny możliwy wybór u nas. 335 KM i 563 Nm dbają więc o to, by nie zabrakło pary w terenie, choć potrafią pokazać też pazur na szosie — sprint do 100 km/h trwa niecałe 7 sekund.
Drugą kwestią są dostępne wersje. Ford postanowił w Europie zaoferować tylko dwie najbogatsze, pozycjonowane poniżej Raptora – Outer Banks i Badlands. Obiema miałem okazję przejechać się podczas pierwszych polskich jazd. I to nie byle gdzie, bo na Poligonie 4x4 pod Górą Kalwarią. Zacznijmy od pierwszej odmiany, tej "lżejszej".
Na pierwszy rzut oka może wyglądać stosunkowo grzecznie. Rola Outer Banks w hierarchii jest też zgoła inna, niż Badlandsa. To model dla tych, którzy chcą odrobiny więcej elegancji (jakkolwiek to nie brzmi) i nieco rzadziej zapuszczą się w teren. Gdy już jednak w niego wjadą, oczekują solidnych fundamentów.
Dlatego znajdziemy tu ręcznie dołączany napęd na cztery koła, reduktor (o wskaźniku przełożenia pełzającego 67,8:1) czy nowość w postaci systemu Turn Trail Assist. To funkcja, która pozwoli zmieścić się w ciasnym, terenowym zakręcie czy nawrocie. Działa do 20 km/h, blokując wewnętrzne tylne koło i redukuje średnicę zawracania aż o 40 proc.
Miałem okazję jeździć Outer Banksem w piaszczystym środowisku i trudno mu cokolwiek zarzucić. Prostopadłe kształty nadwozie, niczym w Mercedesie Klasy G, zapewniają doskonałą widoczność i umożliwiają precyzyjną ocenę sytuacji. W razie, gdyby widoczność okazała się za mała, na zapleczu czeka kamera 360 stopni z możliwością bezpośredniego podglądu przednich kół — przyda się szczególnie w ciasnych przejazdach.
To niejedyna pomoc, którą oferuje Bronco. Na ekranie cyfrowych zegarów, których swoją drogą nietypowa grafika czerpie nieco z gier wideo przełomu lat 80. i 90., możemy wyświetlić niemal każdą terenową informację – od kata skrętu kół zaczynając, przez przechył przechodząc, a na załączonym napędzie czy poszczególnych parametrach silnika i skrzyni biegów kończąc.
Oczywiście nie zabrakło też systemu G.O.A.T., który po polsku brzmiałby P.P.K.T., czyli "przejedzie przez każdy teren". Jeśli to planujecie, lepiej jednak skusić się na wersję Badlands. Już samą prezencją sugeruje, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych.
Czarny charakter
Wystarczy zresztą na niego spojrzeć. Czarne osłony na błotnikach, czy wielkie i grube opony wgryzające się chętnie w każdą przeszkodę to dobry wstęp do terenowych wojaży. Te można wzbogacić bliższym kontaktem z naturą, zdejmując panele dachowe czy nawet drzwi. Szczególnie jeśli chcecie się ubrudzić.
Można żałować, że w Europie nie dostaniemy Raptora, ale Badlands jest dobrą namiastką sportowej wersji. Wystarczy chociażby wspomnieć, że w systemie G.O.A.T. tryb sportowy zastąpiono trybem Baja, który dobrze znamy m.in. z Rangera Raptora. Oprócz tego w Badlandsie dodano także siódmy tryb Rock Crawl.
Bronco Badlandsem przejechałem zarówno przez błoto, trawersy, kamienie, leżące konary czy betonowe płyty (bynajmniej nie leżące na płasko) i wątpię, by wyszczególnienie aż siedmiu trybów było przesadą. Każdy z nich został dopasowany do konkretnego celu, skupiając się przede wszystkim na charakterystyce amortyzacji, a także czułości pedału gazu czy automatycznym załączaniu kolejnych funkcji.
Każda z przygotowanych przeszkód zdawała się zresztą dla Bronco niedzielnym spacerkiem, a Badlands jest faktycznie przygotowany na solidny wycisk. Inżynierowie zaimplementowali m.in. przednią i tylną blokadę dyferencjału, automatycznie dołączany napęd, a także możliwość odłączenia przedniego stabilizatora, gdyby zaszła potrzeba większych wykrzyży. Te zdają się na Bronco nie robić wrażenia, patrząc na ogromny skok amortyzatorów Bilsteina, będących składową zawieszenia HOSS 2.0 w wersji Badlands.
O przygotowaniu niech świadczy również obecność dodatkowej ochrony podwozia, zamiany plastikowych zderzaków na stalowe czy rezygnacja ze stopni progowych na rzecz dodatkowych wzmocnień. A i tak nie wspomniałem jeszcze o najważniejszym. Kątem natarcia (41 stopni), rampowym (24 stopnie) i zejścia (33 stopnie), Ford zostawia Jeepa Wranglera za sobą. Podobnie zresztą jak prześwitem wynoszącym 261 mm czy głębokością brodzenia, która sięga aż 800 mm.
Ford przygotował Bronco też na wypadek, gdyby przyszły właściciel chciał go nieco zmodyfikować. Na podsufitce, niczym w samolocie, umieszczono sześć przełączników z przygotowaną wstępnie instalacją elektryczną pod montaż dodatkowych akcesoriów, jak np. wyciągarka czy ledbar.
Czwarty do brydża
Bronco świetnie uzupełnia gamę angażujących i po prostu fajnych aut Forda nadających się w teren. Niewątpliwie stanowi też solidną konkurencję dla Jeepa Wranglera, Land Rovera Defendera czy Ineosa Grenadiera. Kto by się spodziewał, że w czasach marginalizacji samochodów do zadań specjalnych, pojawi się czwarty do bryżdża.
Poza możliwościami terenowymi Bronco oferuje co prawda niezłe wyposażenie, bowiem poza kamerą 360 stopni w standardzie znajdziemy m.in. adaptacyjny tempomat, bezprzewodową łączność z Android Auto i Apple CarPlay, automatyczną klimatyzację, podgrzewaną kierownicę czy indukcyjną ładowarkę, jednak jak przystało na roboczy charakter auta, samo wykończenie trudno uznać za luksusowe, a we wnętrzu dominują twarde plastiki.
Patrząc na cenę, można spodziewać się czegoś nieco innego. Cennik startujący od 419 tys. zł to znacznie wyższy poziom, niż reprezentują rywale. Co prawda broni go wspomniane bogate wyposażenie, jednak wciąż jest to duża kwota. Nieco dziwić może natomiast cena wersji Badlands. Dużo więcej terenowego osprzętu oraz zmodyfikowane, lepsze zawieszenie wymagają zaledwie 21 tys. zł dopłaty.