Najlepsze samochody filmowe w historii [przegląd redakcji #29]

Steve McQueen w fordzie mustangu w filmie Bullitt
Steve McQueen w fordzie mustangu w filmie Bullitt
Źródło zdjęć: © YouTube

06.10.2022 | aktual.: 06.10.2022 17:07

Samochód może być bohaterem filmu błyszczącym na ekranie równie mocno, co aktor, u którego boku występuje. Dziś przedstawiamy nasze ulubione maszyny, które przeszły do historii kinematografii jako prawdziwi ekranowi herosi.

1 / 6

Marcin Łobodziński - Peterbilt 281/351 - "Pojedynek na szosie" (1971)

Peterbilt w "Pojedynku na szosie"
Peterbilt w "Pojedynku na szosie"© YouTube

W kategorii filmowych samochodów pewnie długo jeszcze nic się u mnie nie zmieni. Moim ulubionym jest Peterbilt 281/351 – modele niemal bliźniacze, zamiennie używane do kręcenia kultowego "Pojedynku na szosie" Stevena Spielberga.

Ta ciężarówka za każdym razem podczas seansu wywołuje u mnie dreszcze. Dobór pojazdu był strzałem w dziesiątkę. Zamontowanie dwóch kawałków szyn kolejowych na zderzaku podkreśla zaburzenia psychiczne kierowcy. Jednak to dzięki antropomorfistycznemu kształtowi Peterbilta 281 (jak określił to sam Spielberg), to jego się boimy, a nie jego kierowcy, którego twarzy nie zobaczycie ani razu. Przy tym peterbilcie wszystkie inne pojazdy z pseudohorrorów i thrillerów są zwyczajnie komiczne.

Sceny pościgu w "Duel" są nakręcone lepiej niż w 98 proc. filmów samochodowych po roku 1971. Każdy, kto ma więcej do czynienia z samochodowym wideo, doceni kunszt, z jakim zrobiła to ponad 50 lat temu ekipa pod wodzą Spielberga. To film, którego nie można nie obejrzeć. W przeciwieństwie do kultowego "Bullitta", w którym udała się wyłącznie scena pościgu.

2 / 6

Aleksander Ruciński - Ford Gran Torino Sport - "Gran Torino" (2008)

Ford Gran Torino Sport
Ford Gran Torino Sport© YouTube

Niewiele jest filmów zawierających model auta w tytule. Do głowy przychodzi mi tylko "Manta, Manta" i "Gran Torino", z czego ten drugi jest zdecydowanie lepszym dziełem – chyba najlepszym w karierze Clinta Eastwooda.

Ford Gran Torino Sport z 1972 roku stanowi jedynie tło dla historii opowiadającej o losach weterana wojennego Waltera Kowalskiego. Nie znajdziecie tu spektakularnych pościgów, palonej gumy i bulgotu V8 – tytułowy Gran Torino przez większość czasu stoi bowiem na garażowym podjeździe.

Piękny, butelkowozielony ford wraz z rozwojem akcji staje się jednak bohaterem pięknej historii, która zostanie z wami na długo. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie widzieliście tego filmu, szybko nadróbcie zaległości. Może tak jak ja zapałacie miłością do nieoczywistego muscle cara.

3 / 6

Mariusz Zmysłowski - Ford Mustang GT 390 Fastback - "Bullitt" (1968)

Ford Mustang GT 390 Fastback w "Bullitt"
Ford Mustang GT 390 Fastback w "Bullitt"© YouTube

Nie jest łatwo wybrać jeden najwspanialszy samochód filmowy. Na samo to hasło mam w głowie całą karuzelę pojazdów, które robiły ogromne wrażenie na pierwszym seansie danego filmu. Mercury Monterey, którym Sylvester Stallone jeździł w filmie Cobra, Trans Am Bandziora, niezliczone fantastyczne maszyny Jamesa Bonda, prosta, ale świetnie przedstawiona Impreza z Baby Drivera – to wszystko tylko muśnięcie tematu i są dla mnie bardzo mocne drugie miejsca ex aequo.

Ten jedyny samochód może być tylko jeden i jest nim Ford Mustang GT 390 Franka Bullitta. Fastback w kolorze Highland Green był gwiazdą filmu równie jasną, co sam Steve McQeen. Scena pościgu, w której bierze udział także Dodge Charger, stała się ikoną kinematografii.

Czy były później lepsze sceny pościgów filmowych? Z pewnością było wiele równie dobrych, a w związku z rozwojem techniki filmowej – lepiej nagranych. Jednak to około 10-minutowa scena, nakręcona w 1968 roku była tą, która wskazała kierunek. Samochody są w niej pięknie wyeksponowane, a zielony mustang na kołach American Racing Torq Thrust jest jak uszyty idealnie pod mój gust.

Połączenie subiektywnie doskonałego auta z obiektywnie bardzo dobrym pościgiem samochodowym to dla mnie perfekcyjna całość, która sprawia, że gdybym mógł wybrać tylko jeden jedyny filmowy samochód do swojego garażu, to musiałby to być właśnie ten mustang.

4 / 6

Tomasz Budzik - Ford GT40 - "Kobieta i mężczyzna" (1966)

Ford GT40
Ford GT40© YouTube

Na film Claude’a Leloucha pod tytułem "Kobieta i mężczyzna" z 1966 r. trafiłem przypadkiem, przed laty, gdy byłem jeszcze dzieckiem, w deszczowy dzień wakacji. Dzieło Francuza pozostaje do dziś jedynym filmem, który obejrzałem w zasadzie wyłącznie ze względu na występujące w nim samochody. Choć nie jest to film sportowy, wciąż kręcimy się wokół czterech kółek, ponieważ jego bohaterem jest wyczynowy kierowca. Na co dzień Jean-Louis jeździ słusznym, czerwonym mustangiem. Nie on jednak przykuł moją uwagę.

Mustang jest tam po prostu narzędziem, świetnie wyglądającym pojazdem do szybkiego przemieszczania się i robienia wrażenia. Wszystko zmienia się, gdy przygotowujący się do startu w Le Mans bohater przyjeżdża na tor testować forda GT40. Z rozmów z mechanikami odbieramy jedynie ruchy warg, bo do naszych uszu dociera wyłącznie wzmagająca napięcie muzyka. Ta jednak zostaje nagle przerwana, gdy bohater filmu wsiada za kierownicę. Teraz wszystko przestaje być ważne. Słyszymy tylko dźwięk silnika V8. Wraz z nabieraniem prędkości na owalnym torze łagodny gulgot zmienia się w ryk, który z łatwością przekonuje widza, że amerykańska maszyna to potęga.

Sekwencja trwa około cztery i pół minuty. Nie jestem w stanie przywołać żadnego współczesnego filmu, w którym reżyser zrezygnowałby z efekciarstwa na poziomie montażu, a nawet z muzyki, i poświęciłby tyle czasu samochodowi, czyniąc go chwilowym głównym bohaterem swojej opowieści.

5 / 6

Kacper Czachor - Cadillac Sedan DeVille - "Green Book" (2018)

Cadillac Sedan DeVille
Cadillac Sedan DeVille© YouTube

"Green Book" w reżyserii Petera Farrelly’a, przyjęty życzliwie przez krytyków i publiczność, został nagrodzony przez Akademię trzema Oscarami – za najlepszy film, scenariusz oryginalny oraz za najlepszego aktora drugoplanowego.

Tymczasem w filmie, który śmiało można zaliczyć do gatunku kina drogi, ważną rolę odgrywa turkusowy cadillac deville w wersji sedan z 1962 r. Luksusowe, amerykańskie auto z charakterystyczną płetwą wprawiał w ruch ośmiocylindrowy silnik o pojemności 6,4 l, generujący 325 KM.

Co ciekawe, do nakręcenia "Green Booka" potrzebne były aż dwa sprawne egzemplarze leciwego klasyka do licznych scen podróży i trzeci – do zdjęć statycznych. Wszystkie trzy sztuki cadillaca zostały odpowiednio zakonserwowane i odświeżone tak, by jak najlepiej prezentowały się w obiektywie. Dla twórców nawet turkus deville’a musiał być nieco bardziej turkusowy, stąd kosmetyczna, ale jednak dodatkowa warstwa zaaplikowana na karoserię wozów.

Tyle że ani imponujące (nawet w 2022 r.) osiągi cadillaca, ani charakterystyczne krzywe nadwozia nie stanowiły o jego wartości w opowiadanej historii. Cadillac deville bowiem dla bohaterów był najpierw świadkiem nawiązania przez nich nici porozumienia, a następnie zabrał ich w trasę, po której nic nie było już takie samo.

6 / 6

Maciej Skrzyński - Ford Mustang "Eleanor" - "60 sekund" (2000)

Ford Mustang Eleanor
Ford Mustang Eleanor© Chrome Cars

Czy to nieco kiczowy film? Owszem. Czy to oryginalny wybór? W żadnym wypadku. Nie jestem nawet specjalnym fanem muscle carów, a pakiet stylistyczny "Eleanor" kompletnie nie pasuje mi do tego samochodu. A jednak kiedy pomyślę o ulubionym filmowym aucie, to właśnie to konkretne GT500 przychodzi mi na myśl jako pierwsze.

Przede wszystkim dlatego, że remake "60 sekund" z Nicolasem Cagem i Angeliną Jolie darzę ogromnym sentymentem. Film wypożyczony z torr… wypożyczalni, obejrzałem po raz pierwszy, mając zaledwie siedem lat – z bratem, który zaraził mnie pasją do samochodów. Potem wracaliśmy do niego jeszcze jakieś 84 razy. Przypomnijcie sobie tę ilość egzotycznych aut – wtedy nowych, jak srebrne 911 996 w otwierającej scenie, czy już klasyków, jak choćby "panie" z tajnego magazynu Ferrari. I jeszcze te wszystkie detale, od których puchły mi uszy, a oczy wychodziły z orbit.

Wisienką na torcie była jednak właśnie Eleanor, mistyczny jednorożec, samochód, który sprawiał, że Randalla Rainesa przechodziły ciarki. Boczne rury wydechowe, bulgot V8, czerwony przycisk "go, baby, go" i kilkanaście minut pościgu po Los Angeles stanowiły ucztę dla wielu petrolheadów na całym świecie, ale można było dostrzec tu coś więcej. To auto to prawdziwy symbol marzenia – spełnionego lub (jeszcze) nie, jakie ma każdy miłośnik motoryzacji. To jedno, upatrzone auto. Dla niektórych będzie to maluch po dziadku, a dla innych jedna z generacji porsche 911. I o to właśnie w tym chodzi!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)