Mój wyścig. Anna Gańczarek-Rał za kierownicą walczy o coś więcej niż wynik
Słyszała, że "wyścigi to nie świat dla młodych lalek". Że nie wie nic o autach i o życiu. Niedługo potem została Mistrzem Polski i jedną z bardziej rozpoznawalnych zawodniczek. Słyszała, że może sobie zrobić krzywdę. I zrobiła, ale nie powstrzymało jej to przed dalszymi planami i walczeniem o miejsce dla kolejnych dziewczyn w tym męskim sporcie.
Anna Gańczarek-Rał: Zaczęło się typowo. Samochody zawsze jakoś się przewijały przez moje życie. Kiedyś w ramach prezentu urodzinowego dostałam wjazd na track day. Wystarczyła ta jedna wizyta i przepadłam. Wracałam na tor kiedy tylko mogłam.
Dziś patrząc na kawalerkę zawodniczki, dobrze znanej w kanałach społecznościowych jako Ganczi, aż trudno uwierzyć, że od tego momentu minęły ledwie trzy lata. Każdą półkę i szafkę wypełniają puchary. W debiutanckim sezonie startów uzyskała tytuł Mistrza Polski w WSMP w klasie DN2, gdzie startowała w Renault Clio.
Obecny sezon miała znów skończyć z sukcesem, jako najlepsza "Góralka" - zawodniczka Górskich Samochodowych Mistrzostw Polski. O Ani znów zrobiło się głośno, ale z innego powodu. W finałowej rundzie popełniła błąd, przez który z wielką prędkością dosłownie zeskoczyła autem ze skarpy i, koziołkując, wylądowała w drzewach. Strasznie wyglądający wypadek zebrał względnie nieduże żniwo: uszkodzony kręgosłup, wstrząs mózgu, parę siniaków i rozbite auto. Z Anią spotykam się dziesięć dni po tamtej chwili.
Mateusz Żuchowski: Gdy weszłaś do świata wyścigów, byłaś zupełnie zielona. Mam wrażenie, że zostałaś zawodniczką dlatego, że nikt Ci nie powiedział, jakie to jest trudne.
Anna Gańczarek-Rał: Ja powtarzam, że wyścigi to sport masowy. To znaczy: traci się na niego masę pieniędzy. Ale mi udało się spełnić swoje marzenie o byciu zawodnikiem bez wielkich budżetów. W wyścigach startowałam między innymi dwudziestoletnim Fiatem Cinquecento. Taka maszyna, już jakoś przygotowana do startów, to koszt rzędu 5000 zł. Wpisowe na wjazd na tor to koszt rzędu 200 – 300 zł.
W miarę wchodzenia na wyższe stopnie wtajemniczenia również można kierować swoim rozwojem tak, żeby wydatki nie były od razu zaporowe. W ostatnich sezonach skupiłam się na wyścigach górskich, ponieważ tam koszty są stosunkowo niskie. Wyścigi nie są więc hobby, które można uprawiać za darmo, ale jeśli ktoś chce tym żyć, to przy budżecie osiągalnym dla przeciętnego człowieka będzie w stanie osiągnąć poziom, który wygląda dużo poważniej, niż można sobie wyobrazić.
Wyzwaniem mogą być inne rzeczy niż pieniądze.
To nadal bardzo zamknięty i męski świat. Jeśli nie siedzisz w tym od lat i nie jesteś facetem, to do niego nie należysz. Na początku na zawodach czułam się wyobcowana. Kupiłam sobie buty do jazdy wyścigowej i wstydziłam się w nich wyjść z samochodu, żeby nie usłyszeć jakichś uszczypliwych komentarzy o tym, że udaję kogoś, kim nie jestem.
Wejść w ten świat dziewczynom jest więc podwójnie trudno. Ale da się, bo przecież w Polsce mamy szereg świetnych zawodniczek zarówno w wyścigach, rajdach, rallycrossie, jak i drifcie. Nie są to pojedyncze przypadki. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że nawet moja rodzina jest całkiem wyścigowa, bo dwie moje kuzynki też zajmują się motorsportem.
Jak młoda dziewczyna może się przebić w wyścigach?
Na początku pomyślałam, że nie pasuję za bardzo do tego świata, dlatego stwierdziłam, że stworzę swój własny. Otoczyłam się swoimi ludźmi, zaczęłam robić rzeczy inaczej niż pozostali zawodnicy. Motorsport wciąż jest w Polsce sportem niszowym, a ja bardzo chciałam zainteresować nim innych i pokazywać ten sport z mojej perspektywy. Nagrywałam różne rzeczy i dzieliłam się nimi na kanałach społecznościowych. Na początku trudno było mi się przełamać. Okazało się jednak, że to świetna metoda dotarcia do kibiców i sponsorów. Dziś już każdy zawodnik stara się dbać o swoje kanały społecznościowe w jakiś sposób.
Teraz sama pomagam innym dziewczynom wejść do motorsportu. Gdy jestem zapraszana do prowadzenia różnych szkoleń czy spotkań, okazuje się, że naprawdę wiele dziewczyn z całej Polski chciałoby spróbować swoich sił w wyścigach czy rajdach, ale się boją. Nie wypadku czy wyzwań finansowych, ale właśnie reakcji mężczyzn. Staram się wyleczyć je z tych obaw i pokazać im, że wyścigi są też dla nich.
Spotykałaś się z jakimiś bezpośrednim wyśmiewaniem albo dyskryminacją?
Oczywiście. Nieraz zdarzały się sytuacje, że jacyś dorośli faceci potrafili krzyczeć na cały padok: "co taka siksa tutaj robi?". Szybko nauczyłam się tym nie przejmować i skupiać na tym, co mam do zrobienia.
Z drugiej strony nieustannie zdarzają się też przejawy sympatii i wsparcia. Niezależnie od tego, czy jesteś dziewczyną, czy chłopakiem, szacunek w wyścigach można osiągnąć tylko w jeden sposób – wynikami. Przez cały czas wracam na tor, rozwijam się i udowadniam, jak bardzo mi zależy. To sprawia, że teraz jestem inaczej traktowana. Po przejściu przez ten etap inicjacji okazuje się, że w polskim motorsporcie panuje naprawdę fajna atmosfera.
Zawsze można liczyć na czyjąś pomoc. Ostatnio na jednej z rund GSMP zniszczyła mi się skrzynia i już myślałam, że to dla mnie koniec zawodów. Pięć minut później już miałam skrzynię zastępczą od jednej z innych ekip, a 30 minut później już byłam gotowa do dalszej jazdy.
Dziewczyny nie mają taryfy ulgowej i też zajmują się pracą przy aucie?
Pewnie wiele osób ma złe wyobrażenie o kierowcach wyścigowych na podstawie tego, co widzą w relacjach z Formuły 1. W polskich realiach to absolutnie nie wygląda tak, że przychodzę do gotowego auta i odjeżdżam.
Nie mówimy przecież o jakichś wielkich zespołach. U nas kierowca jest jednocześnie mechanikiem, logistykiem, swoim asystentem i menedżerem. To sport dla zdeterminowanych osób, które do wybicia się potrzebują szerokiego wachlarza cech, nie tylko umiejętności szybkiej jazdy.
Myślę, że dla facetów z wyścigów strasznie irytujący musiał być fakt, że Tobie na dodatek zaczęło naprawdę dobrze iść. Zaczęłaś wygrywać w swojej klasie, rosła Twoja popularność. Zazdrośni konkurenci pewnie powiedzą, że Tobie jest łatwiej, bo jesteś ładna. Ale może mają w tym trochę racji.
To jest bardzo trudny temat. Chciałabym wierzyć w to, że powierzchowne kwestie nie mają wpływu na powodzenie czy rozwój nikogo z nas. Jeśli ktoś rozpatruje mnie przez pryzmat tego, jak wyglądam, a nie mojego zaangażowania, ciężkiej pracy, wzlotów i upadków, to dla mnie jest to po ludzku przykre.
Z boku oczywiście trudno w to uwierzyć, ale postrzeganie kogoś za ładnego może być dla tej osoby też ciężarem. Przecież czy ładna osoba może zawdzięczać cokolwiek czemuś innemu niż urodzie? Czy ja sama wierzę w to, że jest inaczej?
Z rozterkami tego typu ściera się ogromna liczba kobiet każdego dnia. Nie tylko w motorsporcie, tylko w każdym zawodzie. Wiele dziewczyn nie wie, czy swoje wysokie stanowisko zawdzięcza rzeczywiście swoim kwalifikacjom, czy po prostu jej przełożony chce się z nią umówić na kawę. I to jest naprawdę poważny problem, który wpływa na samoocenę i motywację wielu kobiet. Na szczęście w motorsporcie sytuacja nie jest tak łatwa, żeby można było osiągać wyniki i zdobyć sponsorów wyłącznie na podstawie tego, jak się wygląda. To nie takie proste.
Kobiety pod wieloma względami mają więc trudniej w motorsporcie. Czy mają jakieś cechy, które z kolei dają im większe szanse na sukces w tym świecie?
Myśląc stereotypowo odpowiedziałabym, że mężczyźni mają w wyścigach tę przewagę, że łatwiej im się wyłączyć. Zaletą kobiet z kolei jest podzielność uwagi. Kobiety będą też skrupulatniej przygotowywać się do startów. Potrafią przechodzić od porażki do porażki z nieustającym optymizmem, co długofalowo może dać im znaczną przewagę.
Myślenie o charakterze przez pryzmat płci w sporcie jest jednak nieprofesjonalne. Nie jest to poprawność polityczna tylko fakt, że przy pewnym poziomie zawodowstwa trudno już przypisywać jakieś cechy konkretnej płci. Czołowi zawodnicy mają doskonale opanowane cechy uważane za kobiece, a zawodniczki – zachowania kojarzone stricte z mężczyznami.
Poradziłaś sobie po męsku z tym wypadkiem? Co czujesz, gdy teraz oglądamy wspólnie oboard z tego przejazdu? Wygląda to straszliwie. Utrata kontroli nad autem przy hamowaniu w bardzo szybkim momencie, ostry zakręt w lewo, a ty przy prędkości koło 100 km/h wyskakujesz ze skarpy i koziołkujesz gdzieś między drzewami.
Na to nagranie patrzę bez emocji. Analizuję na chłodno to, gdzie popełniłam błąd, myślę sobie, że kłopoty zaczęły się już kilkaset metrów wcześniej, co zaczęło sekwencję niekorzystnych zdarzeń.
Oczywiście chwilę po wypadku miałam milion myśli. Pierwsza myśl absurdalnie prosta: nie pojadę dalej, nie dotrę do mety i nie zdobędę punktów. Druga myśl, która pojawia się u każdego zawodnika w takiej chwili: ale wstyd! Przecież taki wypadek przerywa całe zawody, potem gada o nim całe środowisko, nie da się zamieść tego pod dywan.
Dopiero gdy dobiegli do mnie kibice i służby ratunkowe, zdałam sobie sprawę z poważniejszych problemów. Że mam skasowany samochód, że właśnie przeżyłam potężny wypadek. Że mogłam zginąć. Jadąc karetką do szpitala zaczęłam się zastanawiać, co dalej z moimi startami, a przede wszystkim – co dalej z moim zdrowiem. W szpitalu dowiedziałam się, że mam uszkodzony kręgosłup i wstrząs mózgu. Na szczęście obrażenia nie okazały się poważne. Po trzech dniach mogłam już wyjść ze szpitala, a już niedługo będę mogła zdjąć kołnierz.
Jak te chwile przeżywali Twoi bliscy?
Tak się złożyło, że akurat niedaleko miejsca rozgrywania tych zawodów była moja mama. Zadzwoniłam do niej już ze szpitala, z łóżka, cała unieruchomiona. Starałam się stopniować informacje. Zaczęłam od tego, że spóźnię się na kolację, bo zarysowałam auto. Gdy się spytała, ile się spóźnię, odparłam, że jakieś trzy dni, bo tyle będę w szpitalu. Stopniowanie informacji nie wyszło.
Motorsport zmienił Twoje życie?
Wywrócił je do góry nogami. Stał się treścią życia. Z boku starty mogą wyglądać na lekką zabawę, ale w praktyce to jest nawet więcej niż praca, bo wyjazdy, serwisowanie auta i kontakty ze sponsorami pochłaniają dużo więcej czasu i energii niż robota do której idzie się na osiem godzin w ciągu dnia.
Rytm życia zawodników jest całkiem podporządkowany wyścigom, co oznacza, że trzeba się pogodzić z tym, że czasem nie będzie się na urodzinach przyjaciółki albo jakiejś ważnej rodzinnej uroczystości. Znam jednego zawodnika, który przez wyścig nie był na ślubie swojego własnego brata. Mam to szczęście, że akurat w moim przypadku moi bliscy zaakceptowali to, że mam dla nich mniej czasu.
Warto wyścigom podporządkować całe życie? Gdybyś zrobiła tak po ludzku rachunek sumienia, to co z tych wszystkich poświęceń i wydanych pieniędzy właściwie masz?
Motorsport nauczył mnie choćby tego, że nie można mieć wątpliwości. Jeśli zdarzyło się coś złego, co cię osłabia, to po prostu trzeba wstać, otrzepać się i iść w upatrzonym kierunku, bo znajdzie się rozwiązanie. W pierwszych chwilach po wypadku byłam przerażona, nie wiedziałam co dalej. Teraz już wiem, że będę mogła wrócić do treningów już zimą, gdy zbiorę fundusze na odbudowę auta. Wiele rzeczy z rozbitego samochodu udało się uratować, ale nadal potrzebuję około 20 – 30 tys. zł.
Przez podobny moment przechodziłam już na początku pandemii. Wtedy sport przestał chwilowo istnieć. W takich sytuacjach wyjątkowo trudno o sponsorów. Nie wiedziałam, co będzie dalej. Postanowiłam jednak działać. Skupiłam się nie na tym, co w takiej chwili sponsorzy mogą dać mi, tylko co ja mogę im zaoferować. Nie tylko nie utraciłam dotychczasowych sponsorów, ale i pozyskałam nowych.
Wyzwania, z którymi spotykam się w wyścigach wzmocniły mnie jako osobę i pozwoliły odnaleźć umiejętności, o które samej siebie nie podejrzewałam. Nie jest to jednak jakaś unikatowa wartość wyścigów. Wystarczy po prostu robić w życiu to, co się naprawdę kocha i o co chce się walczyć. Kto znajdzie takie zajęcie, ten na pewno w nim coś wygra.