Kto ma pierwszeństwo? Zadanie tak trudne, że unieważniono egzamin
Skrzyżowanie, przed którym nie ma znaków informujących o pierwszeństwie przejazdu to tzw. skrzyżowanie równorzędne, gdzie obowiązuje reguła prawej ręki. To oczywiste. A co, jeśli jest tylko jeden znak?
Wojewódzki Sąd Administracyjny we Wrocławiu wydał ciekawy wyrok, o którym warto pamiętać, gdybyście znaleźli się w takiej sytuacji jak kandydat na kierowcę w czasie egzaminu na prawo jazdy. I wcale nie musicie być na egzaminie, by do tego doszło. Wystarczy, że będziecie jeździć drogami wiejskimi czy tzw. technicznymi (serwisowymi) przy autostradach i ekspresówkach.
Chodzi o skrzyżowania, na których brakuje oznakowania. I bynajmniej nie chodzi o skrzyżowania równorzędne, bo np. przy serwisówkach takie nie istnieją albo są wyjątkami. Jednak zdarza się (i to nader często), że znikają z nich znaki pionowe, a poziomych nie ma wcale. Znikają, bo są łatwym łupem dla złodziei.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Renault Austral E-Tech full hybrid - nowoczesne technologie i nietuzinkowy design
Wspomniany kandydat na kierowcę w czasie egzaminu miał skręcić w prawo, a z lewej strony jechał inny pojazd. Zdający egzamin nie widząc znaku A-7 "ustąp pierwszeństwa przejazdu" po prostu wjechał na drogę z pierwszeństwem wymuszając je na aucie z lewej do tego stopnia, że egzaminator zahamował awaryjnie i przerwał egzamin.
Problem polegał na tym, co wynikło i z nagrania z rejestratora i z pisma przesłanego przez Zarząd Dróg Powiatowych, że choć samochód z lewej znajdował się na drodze z pierwszeństwem, o czym informował go znak D-1 "droga z pierwszeństwem przejazdu", to egzaminowany nie miał znaku A-7 (bo ktoś go ukradł), co dało mu złudne poczucie, że powinien korzystać z reguły prawej ręki. Zatem, zgodnie z przepisami, z jego perspektywy nie wymusił pierwszeństwa. Natomiast dla drugiego kierowcy pierwszeństwo zostało wymuszone.
W praktyce, jeśli nie ma znaku przed skrzyżowaniem (pionowego czy poziomego), to kierujący ma prawo zakładać, że jest to skrzyżowanie równorzędne. Taką opinię wyraził zarówno sąd, jak i Samorządowe Kolegium Odwoławcze, do którego egzaminowany się odwołał.
"Zdaniem Kolegium, wobec braku stosownego oznakowania, egzaminowany miał wszelkie podstawy do przyjęcia, iż skręcając na opisanym skrzyżowaniu w prawo to jemu, na zasadzie opisanej w art. 25 ust. 1 p.r.d., przysługuje pierwszeństwo przejazdu, a w konsekwencji tego, pojazdy poruszające się z lewej strony winny ustąpić jemu pierwszeństwa" - skomentowało sprawę SKO.
Sąd w wyroku (III SA/Wr 150/24 ) napisał: "Wobec braku oznakowania skrzyżowania [...], egzaminowany mógł pozostawać w usprawiedliwionym przekonaniu, że nie musi ustępować pierwszeństwa nadjeżdżającemu z lewej strony pojazdowi".
W tej sytuacji mamy praktycznie impas, bo jeden i drugi kierowca jest niewinny. Gdyby doszło do kolizji, odpowiedzialnym za nią mógłby być nawet zarządca drogi, który wprowadził w błąd jednego z kierujących, nie zapewniając odpowiedniego oznakowania.
Egzaminator miał rację, ale się pomylił
Egzaminator, który przerwał egzamin, miał rację. Okazało się bowiem, że gdyby tego nie zrobił, to do kolizji by doszło, gdyż zdający nie zauważył pojazdu z lewej strony i nie zareagował, co zresztą sam potwierdził w toku postępowania. Problem w tym, że egzaminator jako przyczynę przerwania egzaminu wpisał "nieustąpienie pierwszeństwa na skrzyżowaniu".
Tu akurat nie miał racji, bo egzaminowany nie popełnił błędu w ocenie pierwszeństwa przejazdu. Natomiast nie zachował szczególnej ostrożności i spowodował zagrożenie w ruchu. Gdyby tak opisano powód przerwania egzaminu, to wszystko byłoby w porządku. A tak skarga została oddalona i egzamin został uznany za nieważny.