Kontrowersyjna aukcja Porsche Typ 64. Ludzie zaczęli wychodzić z sali po pomyłce prowadzącego
Przedwojenne dzieło Ferdynanda Porschego miało stać się najdroższym autem kiedykolwiek sprzedanym na aukcji. Na drodze do tytułu stanęło samo Porsche. Skończyło się skandalem, który okrył niesławą zarówno auto, jak i sprzedawców.
19.08.2019 | aktual.: 24.03.2023 16:39
Co czyni dane auto autentycznym samochodem określonej marki? Nie da się tego zawsze jednoznacznie stwierdzić. Doskonałym przykładem tego jest właśnie prezentowane Porsche Typ 64. Albo, jak twierdzi część ekspertów, Volkswagen Typ 64. Albo KdF-Wagen Typ 64.
Pierwsi mówią, że jest to porsche. Samochód zbudował w końcu Ferdynand Porsche, który osobiście nałożył literki ze swoim nazwiskiem na maskę auta. Zresztą marka nie wyprze się testu na ojcostwo. W charakterystycznych, choć jeszcze trochę niezdarnych liniach, można już bez problemu rozpoznać Porsche 356 czy słynne 911.
Drudzy odpowiadają, że owszem, założyciel marki Porsche nałożył te literki, ale jakieś 10 lat po zbudowaniu tego samochodu. Dopiero wtedy bowiem powstała marka sygnowana jego nazwiskiem. Wcześniej Ferdynand Porsche pełnił tylko rolę doradcy technicznego przy projektach innych marek.
Porsche Typ 64: historia prawdziwa
W przypadku Typu 64 odpowiedź na pytanie, jakiej marki jest to rzeczywiście samochód, jest szczególnie trudna, ponieważ droga kariery Ferdynanda Porsche była wyjątkowo pokrętna. Utalentowany inżynier z austro-węgierskiego Maffersdorfu (obecnie Czechy) już w wieku dwudziestu lat zaczął tworzyć samochody dla różnych producentów. W końcu trafił do tego najważniejszej w III Reszy: Volkswagena. To dla tej marki zaprojektował wiele modeli wojskowych oraz słynnego Garbusa.
Dla Volkswagena projektował też bolidy wyścigowe. W 1939 roku widział wyścigowy potencjał w niedawno ukończonym KdF-Wagenie (czyli późniejszym Garbusie). Nazistowski aparat propagandy zgodził się z inżynierem Porsche i pozwolił mu stworzyć taką konstrukcję. Miała wygrać rozgrywany w 1939 roku wyścig z Berlina do Rzymu, który miał przypieczętować współpracę pomiędzy nazistami a faszystami. I, przy okazji, pokazać supremację niemieckiej myśli technicznej opartej o znany "samochód dla ludu".
Ostatecznie do wyścigu nie doszło z powodu wybuchu wojny, a o projekcie osobliwego samochodu zapomnieli wszyscy poza samym Ferdynandem Porsche i jego synem Ferrym. Po zakończeniu wojny skupili się na dalszym rozwoju projektu i zbudowaniem na jego bazie modelu, który uważa się za pierwsze prawdziwe porsche: auta znanego dziś jako 356 Gmünd Coupe. To jednak nastąpiło dopiero w roku 1948 – dziesięć lat po zbudowaniu Typu 64, który dom aukcyjny RM Sotheby's określił jako pierwsze porsche w historii.
"Fakap" za 200 milionów złotych
Określaniu tego samochodu mianem prawdziwego porsche sprzeciwiało się wielu kolekcjonerów i ekspertów. W tym także ten, który na zlecenie domu aukcyjnego przygotowywał wóz do sprzedaży. Ostatecznie głos zabrało samo Porsche i zrobiło to poprzez... niekomentowanie sprawy. Do samego dnia aukcji mimo wielu pytań zarówno przedstawiciele firmy, jak i Porsche Museum nie potwierdzili, jakoby ten samochód miał być modelem ich marki.
Sprawa niby błaha, ale jednak mająca wielki wpływ na wartość tego samochodu oraz wielu innych aut na rynku. Odpowiedź na pytanie, czy jest to prawdziwe porsche, jak się miało okazać, była warta dziesiątki milionów dolarów.
Gdy w końcu do kontrowersyjnej aukcji doszło podczas wielkiej dorocznej imprezy kolekcjonerów samochodów klasycznych Pebble Beach w USA, od początku emocje wśród uczestników i widzów były duże. Prowadzący aukcję zaczął ją od astronomicznej kwoty 30 mln dolarów. Suma szybko rosła i na ekranach w sali pojawiła się wartość 70 mln dolarów (ok. 275 mln zł).
Wydawało, że emocje już sięgają zenitu i wtedy do akcji wkroczył drugi przedstawiciel domu aukcyjnego. Poinformował, że nastąpiła pomyłka i chodzi nie o siedemdziesiąt milionów dolarów, a siedemnaście. Wartość na ekranach szybko spadła o ponad 200 milionów złotych do równowartości 67 milionów złotych.
Epic Auction Fail Porsche Type 64 RM Sotheby’s Monterey 2019
Ruch wzbudził wśród licytujących nie tylko konsternację, ale też śmiech i oburzenie. Widzowie zaczęli obrażać licytujących i wychodzić z sali. Obecni na miejscu kolekcjonerzy mówili mediom o "żarcie z licytujących", "samozagładzie domu aukcyjnego”. Uznany kolekcjoner Bugatti, John Bothwell, w przypływie emocji określił incydent mianem "wielkiego fakapu".
RM Sotheby's tłumaczyło później błąd holenderskim pochodzeniem prowadzącego aukcję, którego wymowa przyczyniła się do złego zrozumienia deklarowanych przez niego sum przez ekipę obsługująca ekran oraz licytujących. Niezależnie od tego, jak było naprawdę, samochód nie został sprzedany i można się spodziewać, że w najbliższych latach nie zostanie. Historia Typu 64 stała się jeszcze bardziej kontrowersyjna.