Ferrari oszukuje klientów? Kontrowersyjne fakty

Nie bezpośrednio. Wygląda na to, że Ferrari za wszelką cenę stara się kontrolować opinię mediów na temat swoich samochodów, oszukując dziennikarzy i dostarczając im do testów nieco inne modele niż te dostępne w salonach.

Ferrari 458 Italia
Ferrari 458 Italia
Szymon Witkowski

28.02.2011 | aktual.: 07.10.2022 17:21

Nie bezpośrednio. Wygląda na to, że Ferrari za wszelką cenę stara się kontrolować opinię mediów na temat swoich samochodów, oszukując dziennikarzy i dostarczając im do testów nieco inne modele niż te dostępne w salonach.

Brytyjski dziennikarz motoryzacyjny Chris Harris (Autocar, EVO) postanowił napisać kilka słów na temat tego, jak naprawdę wygląda współpraca Ferrari z dziennikarzami. Frustracja nie pojawiła się nagle - rosła przez długi czas - aż w końcu cierpliwość Harrisa się wyczerpała. Z oczywistych względów nie mógłby sobie pozwolić na taką szczerość na łamach jednego z czasopism, więc na wojenną ścieżkę z włoskim producentem wszedł za pośrednictwem portalu motoryzacyjnego Jalopnik. W efekcie mogą ucierpieć wyłącznie jego relacje z marką Ferrari, nikogo więcej.

Autor kilka razy zaznacza w tekście to, o czym ja również chcę przestrzec już na samym początku. Fakty, które ujawnia Chris Harris, absolutnie nie umniejszają świetności samochodom z Maranello. Dziennikarz podkreśla, że jego zdaniem wciąż są to fenomenalne auta. Polityka, jaką stosuje Ferrari wobec mediów, jest zupełnie niepotrzebna, co więcej - mocno nie w porządku. I z tym nie można się nie zgodzić, bo wizerunek marki bardzo na tym cierpi.

Tekst w języku angielskim znajduje się na portalu Jalopnik. Dzięki uprzejmości Łukasza (Falconer) z jednego z forów motoryzacyjnych możecie przeczytać przetłumaczoną przez niego wersję poniżej (pisownia oryginalna). Zapraszam do lektury - naprawdę warto.

Obraz
Jak Ferrari kręci*

Powiedziałem gościom z Jalopnika, że wkurzyło mnie Ferrari i chciałem o tym powiedzieć ludziom. Odpowiedzieli, że mogę zrobić to tutaj. Zostańcie ze mną, może to chwilę potrwać.

Myślę, że wszystko zaczęło się w 2007 po tym, jak usłyszałem że Ferrari chciało wiedzieć, na którym torze będziemy testować 599 GTB dla Autocara. Ale tak naprawdę coś zaczęło się psuć wiele lat wcześniej. Dlaczego chcieliby to wiedzieć? „Ponieważ”, odpowiedział facet z Autocara, „fabryka chce wysłać zespół testowy na ten tor żeby tak ustawić samochód, aby uzyskać jak najlepszy czas.” Zgodnie z planem, pojechali na tor, testowali samochód cały dzień, „rozbili go”, zabrali do fabryki na „naprawę”, wrócili na tor, poddali dalszym próbom a potem zaprosili nas na test „fabrycznego” 599. To jakieś żarty.

Trochę to przykre, ale ogromna przyjemność z jazdy nowym Ferrari jest obecnie prawie zawsze zasłonięta trudnościami stwarzanymi przez tę firmę. Dlaczego wam to mówię? Ponieważ zaczęło mnie to wkurzać. Sprawy wymknęły się spod kontroli do tego stopnia, iż wkrótce bezsensownym będzie czytanie o samochodach tej marki, ponieważ dostęp do nich będzie tylko na zasadach producenta.

Jak każdy człowiek z przynajmniej jedną półkulą mózgową, chciałem odpuścić ten temat, ponieważ, wiecie, to Ferrari – najbardziej znany producent szybkich aut. Aut, o których czytać chce każdy. Nagrajcie wideo za sterami driftującego Jaga XKR i umieśćcie je na YouTube – oglądnie je może z 17 osób. Zróbcie to samo w 430 Scuderia, a widownia sięgnie pół miliona. Takie liczby potrafią skłonić dziennikarzy do przymknięcia oka na pewne sprawy, ale ja mam już tego dosyć. Mam gdzieś, czy będzie mi dane prowadzić jeszcze kiedyś jakiekolwiek Ferrari jeżeli oznacza to, iż nie będę musiał mieć do czynienia z ich szaloną machiną marketingową i ukrywać, co Ferrari potrafi zrobić, aby nagiąć jakąkolwiek zasadę. W sumie nawet dobrze się składa, gdyż wątpię, abym w najbliższej przyszłości został ponownie zaproszony do Maranello. Szkoda, bo żarcie mają przepyszne.

Jak źle się sprawy mają? Nie wiem nawet, od czego zacząć. Być może od demonstracyjnego 360 Modena, który był o 2 sekundy szybszy do 160 km/h od egzemplarza dostarczonemu jednemu z klientów. Wiadomo, dopuszcza się pewną tolerancję dla samochodów prosto z fabryki, ale tamten egzemplarz był absurdalnie szybki i brzmiał bardziej jak weekendowy bolid Michaela Schumachera, niż uliczny samochód. Ferrari nigdy nie przyzna, że ich samochody demonstracyjne są modyfikowane, ale mają tupet podstawiać do dorocznych testów największych magazynów samochodowych dwa egzemplarze swoich pojazdów. Jeden do jazdy na wprost, a drugi do testów na zakrętach. To właśnie dzieje się, gdy prosi się o 458: dostarczają dwa egzemplarze do dwóch różnych rzeczy. Cała sprawa po prostu śmierdzi. W każdym innym przemyśle byłoby to nie do pomyślenia. Nieuczciwe, ale wszystkie magazyny przymykają na to oko, ponieważ boją się, że nie zostaną zaproszone na prezentacje następnego modelu Ferrari.

Pamiętacie fantastyczne 430 Scuderia? Cóż za samochód. Jeden z angielskich magazynów machnął ręką na te wszystkie machlojki, ponieważ wydawało się, że egzemplarz odzwierciedlał produkt, który dostaną klienci. Do momentu, w którym „standardowe” opony zablokowały się na rolkach hamowni.

I to jest sedno sprawy: jak cholernie wielkim paranoikiem trzeba być, aby założyć jeszcze lepiej klejące opony na Scuderię? To tak, jakby John Holmes wydłużył sobie fiuta o następne 5 centymetrów. Przecież Ferrari, wg tego, co sami mówią, to lider rynku oraz producent najlepszych na świecie samochodów sportowych.

Ferrari nie rozumie, iż ich strategia wygrywania za wszelką cenę każdego testu przynosi efekty odwrotne do zamierzonych. Po pierwsze, podważa wspaniałą pracę ich inżynierów. W jakim świetle stawia to 458, kiedy może ono zostać przetestowane tylko pod warunkiem podłączania do niego laptopa po każdej jeździe oraz spędzenia kilku dni na torze przez ekipę przygotowującą go do testów? Świadczy to o tym, że są szurnięci – tym bardziej, że konkurencja po prostu przekazuje samochód do testów z prośbą, aby nie rozbić go za bardzo i zwrócić tydzień później.

Po drugie: internet jest fajny z powodu trzech rzeczy: darmowego porno, Jalopnika i wymiany informacji. 15 lat temu, jeżeli wasze 355 nie było tak szybkie, jak deklarował producent, mogliście ponarzekać u lokalnego dealera, poutyskiwać w regionalnym klubie właścicieli i właściwie nic poza tym. W dzisiejszych czasach puszczacie informacje w świat i w ciągu kilku minut każdy już wie. Więc gdy przeprowadziliśmy test z udziałem prywatnego 430 Scuderia (ponieważ producent nie chciał nam go udostępnić), został zmasakrowany w teście na prostej przez GT2 i Lambo LP560-4, pomimo tego, iż oficjalne dane mówiły, że jest szybszy od komety Halleya. Fora internetowe aż zawrzały, a niektórzy właściciele Scudów poczuli (i słusznie), iż zostały im dostarczone samochody inne od tych, o których tak pozytywnie wypowiadały się magazyny. I mówcie tutaj o karmie.

To właśnie ta kontrola jest strasznie irytująca i wg mnie szkodząca marce. Kiedy już zdajesz sobie sprawę, że do zapewnienia tych wspaniałych wyników potrzeba ekipy serwisowej i dwóch egzemplarzy 458, cały blask samochodu gdzieś znika. Wiadomość od Ferrari jest prosta: albo grasz wg ich zasad, albo skreślają cię z listy.

A co to za zasady? Oprócz tych dotyczących przygotowywania aut pod konkretne tory, żaden dziennikarz nie może prowadzić jakiegokolwiek modelu drogowego Ferrari bez zgody producenta. Więc jeżeli zachciałoby mi się jutro pojeździć 458 mojego kolegi, musiałbym zapytać ich o zgodę. Pozwoliliby mi? Nie, ponieważ jest ono „niewiadomego pochodzenia”, tj. nie zostało podkręcone do testów. Czasem mam ochotę kupić 458 tylko po to, abym mógł zadzwonić do Maranello każdego ranka z pytaniem, czy mogę zawieźć moje dziecko do szkoły.

Sam już miałem kłopoty z powodu używania w testach samochodów prywatnych użytkowników. Ferrari po prostu tego nienawidzi; nawet jeśli napisze się o nich w samych superlatywach, dostają białej gorączki. Ale chcecie zobaczyć porównanie 458 i GT3 RS, a ja zamierzam je dostarczyć. Tak samo 599 GTO i GT2 RS. Ferrari naprawdę myśli, że może kontrolować każdy aspekt mediów – kilka razy interweniowali, gdy próbowałem pożyczyć samochody prywatnych właścicieli.

Niestety, sytuacja staje się co raz gorsza: przy okazji premiery FF w marcu, dziennikarze musieli określić, dla jakich magazynów piszą artykuł, a same magazyny musiały zostać zatwierdzone przez Maranello. Prawdę mówiąc, jesteśmy bardzo blisko sytuacji, w której nasze słowa będą musiały uzyskać akceptację Ferrari przed publikacją. Oczywiście na niektórych rynkach od zawsze tak było.

Czy powinienem tym się przejmować? Chyba nie. To nie sprawa życia i śmierci; supersamochody to przecież głównie zabawa. Najlepsze jest to, że maniacy aut dają pojeździć swoimi samochodami i Ferrari nie jest w stanie tego zabronić ludziom takim, jak ja. Oczywiście mogą próbować, co czyni to jeszcze bardziej ekscytującym i pogłębia moje oddanie. Najsmutniejsze jest to, że auta ze stajni Ferrari są tak dobre, iż nie potrzebują tego gówna. Powtórzę to na wypadek, gdybym miał jeszcze kiedykolwiek szansę przetestować samochód demonstracyjny Ferrari (w co wątpie). Ich samochody są tak dobre, że nie potrzebują tego gówna.

Oczywiście wszystko to, co powiedziałem raczej nie wzruszy Ferrari. Jestem tylko szarym Angolem, która nie ma zbyt dużo do powiedzenia. Ale mam już dosyć ukrywania tego, co się dzieje; do tego stopnia, że nie chcę już być posiadaczem Ferrari, czyli de-facto członkiem tej cenzury. Sprzedałem moje 575 przed świętami. Wśród żałosnych protestów, musicie przyznać, że ten jest w czołówce.

Boże, co za tyrada. Niech już tak będzie. Po prostu pamiętajcie o tym, gdy będziecie czytać test samochodów, gdzie udział będzie brało auto z czarnym rumakiem w logo.


  • Czasownik „to spin” w tytule tekstu źródłowego, „How Ferrari spins”, można interpretować na dwa sposoby: kręcić się wokół własnej osi/obracać oraz snuć niestworzone historie/naginać prawdę.

Źródło: Jalopnik

Źródło artykułu:WP Autokult
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)