Chińczycy ogrywają UE. Kolejna marka musiała im zapłacić
Producenci, których auta emitują za dużo CO2, w Europie muszą liczyć się z dotkliwymi karami od władz UE. Zyskują na tym chińskie firmy oferujące elektryki. Te same, które wcześniej zostały ukarane przez Brukselę dodatkowym cłem.
Mazda to kolejna firma, która w Unii Europejskiej musiała szukać kreatywnych dróg do uniknięcia kary za przekroczenie emisji CO2. Takich marek jest wiele, a to daje powody do zadowolenia m.in. chińskim producentom elektrycznych aut. Dlaczego?
Od 2025 r. w Unii Europejskiej obowiązuje obniżony do 93,6 g/km limit emisji CO2 przez samochody osobowe. Każdy producent, którego sprzedane w tym roku samochody średnio przekroczą ten pułap, będzie musiał zapłacić 95 euro za każdy gram przekroczenia za każdy samochód, który limit przekroczył. W maju 2025 r. ekspert w wypowiedzi dla Reutersa zakładał, że w negatywnym scenariuszy może to oznaczać łączne kary na poziomie 15 mld euro.
Bruksela nie byłaby jednak sobą, gdyby w drakońskich przepisach nie zostawiła furtki. Zgodnie z unijnymi regulacjami producenci mogą łączyć się w grupy rozliczane z emisji CO2 wspólnie. Jak informuje "Automotive News Europe", z takiej możliwości skorzystała właśnie Mazda. Japoński producent będzie w tzw. puli razem z firmą Changan. To chiński, państwowy producent samochodów, który w Europie jest obecny ze swoją marką Deepal, oferującą auta na prąd. Te podczas jazdy emitują 0 g CO2/km, więc Changan jest pożądanym partnerem przy rozliczaniu emisji CO2.
Pierwsza jazda elektrycznym Porsche Cayenne: tak jeździ ponad 1000 KM na torze... i w terenie!
Mazda nie jest oczywiście ani jedyną, ani pierwszą firmą, która poszła tą drogą do wypełnienia wymogów UE. Nissan rozlicza się w grupie z firmą BYD, firma KG Mobility (wcześniej SsangYong) jest w grupie z chińskim Xpengiem, Mercedes i Volvo są z z niemiecko-chińskim Smartem. Możliwość dołączenia do grupy istnieje jeszcze do grudnia 2025 r., więc lista wciąż jest otwarta. Szczególnie dużo pod tym względem może zaoferować chiński BYD.
Według danych przytaczanych przez serwis JATO Dynamics, grupa BYD-a w pierwszej połowie 2025 r. zanotowała średnią emisję na poziomie 7,4 g CO2/km. Dla porównania następna grupa z najniższą emisją – Mercedes, Volvo, Polestar, Smart – osiągnęła emisję 87,3 g CO2/km. Wygląda więc na to, że BYD będzie gotów, by przygarnąć pod swoje skrzydła tych producentów, którzy nie będą mieć już innego wyjścia. Oczywiście nie za darmo. I tu dochodzimy do paradoksu.
Rok temu władze UE przegłosowały nałożenie wyższych ceł na elektryczne samochody z Chin. Wybrani producenci zostali obłożeni dodatkowym podatkiem. W Najbardziej jaskrawych przypadkach cło wzrosło z 10 do 45 proc. Wszystko dlatego, że – jak uzasadniła Bruksela – produkcja elektrycznych aut w Chinach dla Europy jest dotowana przez rząd w Pekinie, a to oznacza nieuczciwą konkurencję.
Problem jednak w tym, że wydatek na dodatkowe cło chińscy producenci elektrycznych samochodów teraz będą mogli, przynajmniej częściowo, odzyskać za sprawą unijnego przepisu o ograniczeniu emisji CO2. Dołączenie do grupy producenta elektrycznych aut nie jest przecież darmowe. Chińscy wytwórcy będą mogli więc zyskać. Jak wiele? Tego nie wiadomo. Jak jednak informuje JATO Dynamics, amerykańska Tesla, która rozlicza się w puli z Toyotą, Stellantisem, Fordem, Suzuki i Subaru, za 2020 r. – kiedy UE narzuciła limit 95 g CO2/km – z tytułu uczestnictwa w grupie raportowała przychód na poziomie 1,58 mld dolarów. I to tyle jeśli chodzi o karne cła dla chińskich firm.