Brak cen klasyków w komisach. Sprzedawca dopasowuje kwoty do klienta
Przy okazji wizyty w Rzymie trafiłem do komisu, w którym większość aut to współczesne modele, ale na środku placu pod dachem znalazło się miejsce dla kilku klasyków. Auta te nie miały podanych cen. Jak się później okazało, ich wycena zależała od tego, kto o nią prosi.
09.02.2018 | aktual.: 01.10.2022 19:10
Wszyscy poszukiwacze motoryzacyjnych okazji wiedzą, że w każdym komisie stoi przynajmniej jedno ciekawe auto. Pewni i uczciwi sprzedawcy nie mają nic do ukrycia i podają ceny samochodów na placu, ale zdarza się, że aby poznać kwotę jaką trzeba zapłacić za konkretny wóz, należy się zwrócić do sprzedawcy.
Dla sprzedawcy komisowego najważniejsze powinno być sprzedawanie. Dlatego zwykle wycena samochodu polega na tym, że do ceny zakupu dolicza się stałą stawkę (marżę) i pozostaje czekać na klienta. Może się oczywiście zdarzyć, że jakiś samochód uda się kupić wyjątkowo tanio, albo po zakupie okazuje się, że to wyjątkowy egzemplarz i można spróbować go sprzedać nieco drożej, niż ceny rynkowe „zwykłych” modeli. Nie ma w tym nic nieuczciwego, bo to podstawowa handlu.
Jednak wśród ludzi obracających samochodami, jak w każdej grupie społecznej, znajdują się jednostki, które kombinują. To im zawdzięczamy negatywne postrzeganie handlarzy samochodami. Jedną z nieuczciwych praktyk spotkałem w komisie samochodowym w Rzymie.
Trafiłem tam przypadkiem. Wszystko przez dwa jeepy wranglery postawione przodem do ulicy, którą przejeżdżałem ze znajomym. Po zaparkowaniu na terenie komisu poszliśmy zobaczyć terenówki, a po drodze spotkaliśmy leciwego jaguara, mercedesa, volkswagena, dwa fiaty 500 i Mini. Po szybkich oględzinach stwierdziłem, że warto zainteresować się tymi wozami i postanowiliśmy zapytać właściciela o ceny tych samochodów. Jak się okazało, człowiek nie rozmawia po angielsku, a my po włosku potrafimy wydukać kilka liczb.
Jednak w handlu od zawsze jest tak, że najwięcej mówią liczby. Z naszej oceny wynikało, że za mercedesa opłaci się „położyć” około półtora tysiąca euro. Jeśli uda się go kupić, to rezygnujemy z biletów lotniczych i wracamy na kołach.
Jednak właściciel komisu jednym gestem ręki przekreślił nasze plany, bo pokazał pięć palców i dodał „ojro”. To z grubsza 3 razy więcej niż założyliśmy za MB W123 sedan z silnikiem 230 benz. z manualem. Kolejne pytania o ceny mijały się z naszą wyceną dwukrotnie. Dość szybko wyjechaliśmy z tego komisu, ale wykonane zdjęcia i film (poniżej) nie dawały mi spokoju. Mercedes i volkswagen były naprawdę ładne.
W Warszawie poprosiłem znajomego Włocha, żeby zadzwonił do komisu i podpytał o ceny samochodów. Dla człowieka mówiącego po włosku kwoty przypisane konkretnym autom były o wiele niższe. Np. mercedes kosztował 2,5 tys. Euro.
Jak to skomentować? Okazuje się, że na zachodzie Europy biorą nas za głupich bogaczy. Może to dlatego, że czasem mylą nas z Rosjanami. Tak czy inaczej, podawanie różnym klientom różnych cen to nie jest dobra droga do sukcesu w handlu.
Cała ta historia pokazała, że na zachodzie też działa coś w rodzaju mitycznych „klientów z Warszawy”, którzy jadą i płacą miliony. Tyle że we włoskim wydaniu zamiast opowiadania o nich, cały proces skraca się do pomnożenia ceny razy dwa. Jak widać, handel samochodami to specyficzne zajęcie przyciągające kombinatorów, którzy w chwilach wolnych od wciskania powypadkowych aut jako nówki-sztuki, traktują klientów jak idiotów, którzy interesują się danym modelem zupełnie nie znając realiów rynku.
[wpvideo]https://moto.wp.pl/zabytkowe-auta-w-rzymskim-komisie-ich-ceny-to-prawdziwa-zagadka-6218525461825665v[/wpvideo]