37‑tonowa hybryda, która miała podbić Antarktydę. Oto Antarctic Snow Cruiser
24.12.2021 09:49, aktual.: 14.03.2023 13:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Mieścił 5 osób, paliwa na 8 tys. km, mógł przewieźć samolot, ale powstał, by podbić nieodkryty ląd. Szereg błędów, mimo imponujących pierwotnych założeń, sprawiły, że Antarctic Snow Cruiser był niewypałem. Mimo to pojazd robi ogromne wrażenie, tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę czasy, w których powstał.
W latach 30. XX wieku Antarktyda wciąż należała do grona nie do końca zbadanych lądów. Nie brakowało śmiałków, którzy starali się bliżej poznać południowy skrawek Ziemi, ale często kończyli w tragicznych okolicznościach. Sam biegun południowy udało się zdobyć wówczas tylko dwóm ekipom, ale tylko jedna z załóg wróciła z wyprawy.
Przez pierwsze dekady XX w. wiele państw rościło sobie prawa do poszczególnych części Antarktydy. Amerykanie także chcieli mieć kawałek lądu, dlatego wyprawa, która ruszyła w 1939 r., miała mieć już rangę nie prywatną, a państwową.
Antarctic Snow Cruiser at Westfield, New York 1939
Celem było rozbicie dwóch obozowisk – wschodniego i zachodniego – oraz odkrycie nieznanych dotąd części lądu, a także pokonanie trasy z jednej bazy do drugiej, zahaczając o biegun południowy. Brzmi ambitnie, prawda? Do tego potrzeba nie lada sprzętu. Badania nad Snow Cruiserem rozpoczęły się już w 1937 r., a prace prowadzili naukowcy z Instytutu Technologii Zbrojenia w Chicago.
W kwietniu 1939 r. zapadła decyzja, że Antarctic Snow Cruiser weźmie udział w wyprawie, która miała wyruszyć 6 miesięcy później. Tymczasem projekt był w powijakach. Pracownicy siedzieli nad pojazdem dzień i noc, by skończyć go w zadanym terminie. Ostatecznie pojazd powstał w zaledwie 11 tygodni, czego skutki były potem widoczne. Ale po kolei. Ostatecznie pod koniec października 1939 r., Antarctic Snow Cruiser wyjechał z fabryki i był na nagłówkach gazet.
What Happened To The Antarctic Snow Cruiser?
Pojazd ważył 37 ton, miał 16,7 m długości, po 4,6 m szerokości i wysokości, na dachu przygotowano uchwyty na przewożenie małego samolotu, a napędzała go… hybryda. Spodziewaliście się pewnie dymiących diesli, ale nie rozczaruję was.
Antarctic Snow Cruiser wyposażony był w dwa 6-cylindrowe silniki wysokoprężne Cummins, które generowały energię dla czterech silników elektrycznych – po jednym na koło. Każdy z diesli obsługiwał więc parę kół po swojej stronie. Nie spodziewajcie się tu jednak kosmicznych mocy. Każdy z silników elektrycznych miał tylko 75 KM, co w przeliczeniu na 37-tonową masę oznacza, że na 1000 kg przypadało… 8 KM.
Same koła, by radzić sobie w trudnych warunkach, ale jednocześnie pełnić funkcję amortyzującą, miały po 3 metry średnicy i ważyły 750 kg każda. Możliwości pojazdu także robiły wrażenie. Mógł on zabrać na pokład 5 osób, krył w sobie przestrzeń sypialną, kuchnię i spiżarnię, dwa zapasowe koła, a paliwa starczyło na pokonanie 8 tys. km. Ale to nie wszystko, ponieważ pomyślano także o pokonywaniu lodowych szczelin.
W razie jej napotkania hydrauliczne zawieszenie opuszczało przednią część podwozia tak, by oparła się o przeciwległy brzeg. Napędzane tylne koła powodowały, że przód prześlizgiwał się po lodzie do momentu, aż przednie koła znalazły się po drugiej stronie. Koła wysuwały się, a następnie chowała się tylna para, powtarzając proces ślizgania. Dzięki temu możliwe było pokonywanie nawet 4,5-metrowych szczelin.
Niestety nie było czasu, by przekonać się, czy Antarctic Snow Cruiser poradzi sobie w ciężkich warunkach. Poniekąd testem miał być sam transport pojazdu z Chicago do Bostonu – odległość 1600 km Antarctic Cruiser miał pokonać na kołach, by po drodze wyeliminować ewentualne niedociągnięcia. Jak możecie się domyślić, nie wszystko poszło zgodnie z planem.
Przygotowany na najcięższe warunki, poddał się… ulewie. Droga była po prostu zbyt śliska, by kontynuować podróż. Niedługo później cruiser wpadł w poślizg i wylądował w rowie, a wyciągnięcie go trwało aż 3 dni. Przed dojazdem do Bostonu awarii uległ jeszcze układ hydrauliczny i spowodował jeden z największych korków w dziejach, blokując ok. 70 tys. aut.
Sam korek nie był jednak spowodowany awarią, a koszmarnie niską prędkością, jaką osiągał pojazd. W teorii miał rozpędzać się do blisko 50 km/h, ale osiągał zaledwie ułamek tej wartości. M.in. z tego powodu cała podróż do Bostonu trwała nie 8 dni, jak zakładano, a prawie 3 tygodnie. Mimo to udało mu się dojechać na 2 dni przed początkiem wyprawy. A to był dopiero początek problemów.
Na miejscu okazało się, że pojazd nie radzi sobie z trudnymi warunkami, głównie przez opony. Przejęte z bagiennego buggy miały gładki bieżnik, który zwyczajnie się ślizgał. Inżynierowie na etapie prac stwierdzili, że bieżnik nie ma sensu, ponieważ i tak będzie on wypełniony śniegiem i lodem. Niestety nie mieli czasu ani okazji, by zderzyć swoją teorię z rzeczywistością.
Ostatecznie ekipa postanowiła wyposażyć koła w łańcuchy, a na przedniej osi zamontowano podwójne koła. Innym problemem utrudniającym jazdę był też rozkład masy. Po jakimś czasie uczestnicy wyprawy odkryli, że Antarctic Snow Cruiser znacznie lepiej radzi sobie jadąc… tyłem. Najdłuższy odcinek pokonano wówczas wokół bazy - liczył 148 km.
Sama prędkość jazdy tyłem była jednak jeszcze mniejsza. Dojazd do bieguna południowego, a już szczególnie do drugiej bazy, nie wchodził więc w grę. Ostatecznie pojazd skończył jako stacjonarne laboratorium. Być może w toku prac powstałyby stosowne ulepszenia, które poprawiłyby maszynę, jednak trwająca II wojna światowa i dołączenie do niej Stanów Zjednoczonych wymusiły zakończenie wyprawy i powrót ekipy na kontynent.
Antarctic Snow Cruiser nie wrócił jednak "do domu" – został porzucony na Antarktydzie. Tuż po wojnie został odnaleziony przez jedną z ekip, a po uzupełnieniu powietrza w oponach, był rzekomo zdolny do jazdy. Później, pod koniec lat 50. XX wieku, znaleziono go pod kilkumetrową warstwą śniegu. Jego dalsze losy nie są jednak znane, choć według plotek został zabrany przez ZSRR w trakcie zimnej wojny. Nie wiadomo więc, czy został pocięty na żyletki, czy zalega gdzieś pod kilkumetrową warstwą śniegu, czy może wraz z odłączeniem się kolejnej bryły lodu nie wylądował na dnie morza.
Mimo wielu błędów i ostatecznej porażki pojazd robi niesamowite wrażenie, które potęguje fakt, że został zaprojektowany ponad 80 lat temu.