Zostać legendą Formuły 1
Nie jest łatwo zostać kierowcą wyścigowym, a kierowcą Formuły 1 trzeba się urodzić, o czym przekonało się wielu znakomitych sportowców, wielokrotnych zwycięzców wyścigów samochodów sportowych, turystycznych czy długodystansowych, którzy nigdy nie mieli szans na sukces w tzw. królowej motorsportu. Z tego grona, które miało zaszczyt wystartować w Grand Prix tylko niewielka garstka poznała smak szampana otrzymanego na podium i tylko garstka z tej garstki stanęła kiedykolwiek na jego najwyższym stopniu. Jednak prawdziwą elitą są legendy Formuły 1. By się nią stać, trzeba spełnić kilka warunków i nie wystarczy zostać mistrzem świata.
23.04.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:19
Najlepszym, wręcz wzorcowym przykładem jest prawdopodobnie najlepszy kierowca Formuły 1 w historii tego sportu – Ayrton Senna. Miał wszystkie atrybuty prawdziwej legendy Formuły 1: niesamowity debiut, kariera rozwijająca się w błyskawicznym tempie, wejście na szczyt, posady w najlepszych zespołach, trzy mistrzowskie tytuły i śmierć w spektakularnym wypadku na torze. Wypadek był w tym kontekście o tyle ważny, że był ostatnim, w którym zginął kierowca F1 podczas wyścigu i jednocześnie przydarzył się u szczytu jego kariery. Senna umarł młodo i w odpowiednim momencie – to dało mu status legendy nad legendami.
Wyobraźcie sobie, że Michael Schumacher nie miał szczęścia i zginął podczas jazdy na nartach. Siedem mistrzowskich tytułów, z czego pięć zdobytych w legendarnym zespole Scuderia Ferrari. Dominował bardziej niż jakikolwiek kierowca F1 w historii tego sportu. Niszczył przeciwników na torze i nie stronił od nieczystych zagrywek również poza nim. Był tak samo lubiany jak nienawidzony. Niezwykły tytan pracy, którego rodziną była ekipa z Maranello. Był niesamowity, ale nie przyćmił Senny. Czegoś zabrakło. Nie, status legendy F1 już ma, ale nie zginął na torze (na szczęście w ogóle nie zginął), a po drugie niepotrzebnie wrócił po zakończeniu kariery. Być może był najlepszym kierowcą wszechczasów, bał się go nawet Senna, ale nigdy jego legenda nie dorówna Brazylijczykowi.
Takich legend jak Senna i Schumacher mamy więcej. Gilles Villeneuve, gdyby zdobył więcej tytułów być może stałby dziś ponad Ayrtonem w panteonie sław. Juan Manuel Fangio, Stirling Moss, Jacky Stewart, Alain Prost, Niki Lauda, James Hunt, Nigel Malnsel – wszystkich tych kierowców łączy to, że spełnili wiele czynników stanowiących o ich legendzie. Wcale nie trzeba zginąć, nie trzeba też zdobywać kilku tytułów mistrzowskich, ale trzeba mieć jeszcze to coś, czymś zasłynąć, być na ustach kibiców i ekspertów. O legendzie się mówi, pisze, czyta, tworzy filmy, pokazuje na znaczkach pocztowych czy zeszytach szkolnych i wspomina z uśmiechem na twarzy. Aby stać się legendą, trzeba się znaleźć w odpowiednim miejscu i czasie.
Weźmy dla przykładu dwóch Finów. Legendą nigdy nie będzie Kimi Raikkonen, za to Mika Häkkinen pozostanie nim na zawsze, a przecież Kimi zdobył tylko jeden tytuł mniej, ale za to dla Ferrari i to w pierwszym sezonie. Zastąpił Mikę w McLarenie i był objawieniem. Dostał się do F1 mimo sprzeciwów ze strony władz i szefów ekip, bo nie miał wymaganego doświadczenia. Nie można powiedzieć, by był charyzmatyczny, ale też wielkim błędem byłoby stwierdzić, że Kimi nie ma charakteru. Rozśmiesza fanów i media, czego nigdy nie powiecie o Häkkinenie. Jednak chodzi o miejsce i czas, a także drogę do celu. Wiecie, że Kimi już „prawie zasnął” w ostatnim wyścigu sezonu 2007, gdy dzięki awarii w bolidzie Hamiltona, nagle stał się faworytem do mistrzowskiego tytułu, który zdobył? To go obudziło, ale on nie wywalczył tytułu w tym wyścigu, tylko utrzymał pierwszą pozycję, a tytuł przyszedł sam. Porównajcie to ze starciem gladiatorów jakimi byli Schumacher i Häkkinen. Ten Fin, który został legendą wyrywał Schumacherowi mistrzostwo siłą, brutalną siłą. Był kierowcą pokroju Nigela Mansela, jednego z herosów lat 90. A Kimi? Pozostanie na długo w pamięci tych, którzy go lubią i tyle.
Są w historii kierowcy, którzy mogli zostać legendami, ale nie udało się z jakichś powodów. Juan Pablo Montoya, to moim zdaniem najświeższa historia i gość, który otarł się o legendę. Facet miał charyzmę, jaja, szybkość, talent i praktycznie wszystko co trzeba, ale zabrakło mistrzostwa. Nie wiem, czy to by wystarczyło, ale być może gdyby je zdobył, jego kariera potoczyłaby się inaczej. Pamięta go moje pokolenie, ale dla następnego jest najwyżej tym, kim dla mnie Riccardo Petrese lub Jean Alesi. Moje pokolenie pamięta takich mistrzów jak Damon Hill czy Jacques Villeneuve, którzy wygrali z Schumacherem, ale dla przyszłych pokoleń ci faceci nie będą legendami Formuły 1.
Piszę o tym wszystkim, bo niedawno zastanawiałem się, który z dzisiejszych kierowców mógłby zostać legendą, pod warunkiem, że nie roztrzaska swojego bolidu w drobny mak, ginąc w płomieniach na torze, podczas ostatniego wyścigu sezonu i jadąc po mistrzostwo świata. Przyjrzyjmy się samym mistrzom świata i tych, którzy byli lub są blisko, ponieważ o takich kierowcach jak utalentowany Valtteri Bottas, człowiek-maszyna Max Verstappen czy olśniewający i przemiły Daniel Ricciardo chyba jeszcze nie pora dyskutować.
Najwięcej tytułów na koncie ma Sebastian Vettel, a nie powszechnie uznawany za naj, naj, naj Fernando Alonso. Seb to chłopak, którego będziemy pamiętać i jeszcze długo oglądać u szczytu sławy i właśnie teraz jest jego czas. Niektórzy twierdzą, że jest lustrzanym odbiciem Michaela Schumachera, bez wątpienia ma naturalny talent i charakter, ale dla wielu pozostanie dzieciakiem, któremu się udało. Nazwiecie go facetem z jajami? Cztery mistrzowskie tytuły powinny wystarczać, ale jeśli nie sięgnie po kolejny z Ferrari, jego czas minie i przejdzie do historii nie jaki legenda, lecz jako część pewnego niepokonanego przez cztery lata zespołu o nazwie Red Bull Racing.
Dwa tytuły na koncie ma Fernando Alonso i wciąż jest według ekspertów najlepszym i najbardziej wszechstronnym kierowcą w stawce. Plusem jest jego latynoska natura i niedostępność – to czyni go kimś więcej niż przeciętniakiem. Mistrzostwo świata dwukrotnie wyrwał Schumacherowi, ale czy nie macie wrażenia, że to nie to samo co wyczyn Miki Häkkinena? Poza tym, zauważcie, że jego kariera przez ostatnie lata to pasmo niepowodzeń i złych decyzji odnośnie wyboru zespołów. Wielu fanów F1 nie lubi go za pyszałkowatość i egoizm, który w niczym mu nie pomaga. Według mnie ma status kierowcy, potrafiącego złym bolidem uzyskać znacznie lepszy wynik niż zasługuje na to zespół, ale historia musi być podparta liczbami, a jego 2 tytuły są już mocno nieświeże, bo zdobył je w latach 2005-2006. Na status legendy jeszcze sobie nie zapracował, ale teraz stoi przed ogromną szansą. Dużo zależy od McLarena i Hondy. Jeśli po prostu przejdzie do zwycięskiego Mercedesa, to już nie będzie to samo. Może będzie 3-krotnym mistrzem świata, ale nie legendą Formuły 1.
Obecnym partnerem Fernando jest Jenson Button, który mimo zdobycia mistrzostwa w 2009 roku nie przejdzie do historii jako legenda F1. Jego sukces został przyćmiony przez sam bolid Brawn BGP001. Poza tym, czym ten Brytyjczyk zasłynął? Gdyby nie tytuł, byłby jednym z wielu mistrzów, jak nieco starsi Damon Hill czy Jacques Villeneuve. O Kimim Raikkonenie już pisałem, ale warto wspomnieć o Felipe Massie. Współczuję temu młodemu i bystremu kierowcy, którego karierę przerwał na chwilę fatalny wypadek. Innym elementem burzącym jego legendę była przegrana mistrzowskiego tytułu z Lewisem Hamiltonem w 2008 roku. Potem został przyćmiony przez Alonso i trafił do Williamsa. Przed nim jeszcze 2-3 lata jazdy w dobrym zespole i to jest jego czas. Może jeszcze zostać legendą, ale szanse są niewielkie. W podobnej sytuacji znajduje się obecnie Nico Rosberg.
Lewis Hamilton obecnie jest na najlepszej drodze do zdobycia kolejnego tytułu i kto wie, czy jeszcze nie przyjdzie czas na zmianę zespołu i czwarte mistrzostwo w nowych barwach. W chwili obecnej moim zdaniem ma najmocniejszy charakter, schowany gdzieś pod przykrywką celebryty ze złotym łańcuchem, kolczykiem i mało męską fryzurą. Jest czarnoskóry, a to kolejny wyróżnik. Większość z Was się ze mną nie zgodzi, ale już teraz oglądacie legendę, o której za kilkanaście lat osoby znające Sennę tylko z filmów dokumentalnych, będą opowiadały z nie mniejszym entuzjazmem jak my dziś o genialnym Brazylijczyku z São Paulo. Tak, Lewis Hamilton jest żywą legendą Formuły 1.