Wymarzone amerykańskie auto [przegląd redakcji #13]

Wymarzone amerykańskie auto [przegląd redakcji #13]

Prosta droga i zachodzące słońce. Można poczuć się jak w USA
Prosta droga i zachodzące słońce. Można poczuć się jak w USA
Źródło zdjęć: © Konrad Skura
Platforma Autokult
27.02.2022 11:36, aktualizacja: 14.03.2023 13:10

Jeśli uznalibyśmy Europę za kolebkę motoryzacji, to musimy przyznać, ze w USA wyrosła nie tyle osobna jej gałąź, ile całkiem inne drzewo. A jego owoc potrafi być nad wyraz kuszący. Które modele najchętniej przywieźlibyśmy dla siebie z amerykańskiej ziemi?

Mateusz Lubczański - Dodge Charger R/T

Nie muszę się nawet zastanawiać – przygarnąłbym Dodge’a Chargera R/T z 1968 roku. Z jednej strony zaprojektowano go inspirując się butelką coli (szerzej u dołu), z drugiej strony wydaje się być prostym, brutalnym symbolem amerykańskiej motoryzacji. Pod maską skromnie – V8 o pojemności 7,2 l (miał 370 KM, opcja to silnik 7,0 l generujący ok. 425 KM). Rocznik ’68 nie miał jeszcze dzielonego grilla ani nieskromnej, chromowanej obwódki pasa przedniego.

Obraz
© mat. pras.

Aleksander Ruciński - Dodge Durango SRT Hellcat

SUV-y nigdy nie były moim ulubionym motoryzacyjnym gatunkiem, ale mam listę modeli, dla których zrobiłbym wyjątek. Dodge Durango SRT Hellcat jest na jej szczycie. Przede wszystkim dlatego, że jak nic innego łączy bezkompromisowość z praktycznością, przestrzenią i możliwościami.

Pokażcie mi drugie auto, które robi setkę w niecałe 4 sekundy i rozpędza się do ponad 290 km/h, a jednocześnie komfortowo przewiezie 6 osób i pociągnie przyczepę o masie blisko 4 ton. Wszystko to przy akompaniamencie 6,2-litrowego V8 HEMI zdolnego wykrzesać 720 KM mocy i 875 Nm maksymalnego momentu obrotowego.

Durango SRT Hellcat jest idealnym uosobieniem Ameryki na kołach. Wszechstronne auto o wielu twarzach, które da wam wszystkiego po trochu. A przy okazji żywy dowód na to, że nawet z nudnego rodzinnego wozidła można zrobić coś bardzo emocjonującego.

Obraz
© mat. pras.

Filip Buliński - Dodge Viper RT/10

Chociaż amerykańska motoryzacja pełna jest pięknych i urzekających aut, jeden zapisał się w mojej pamięci w szczególny sposób. Poznanie bohatera z plakatów ani trochę mnie nie rozczarowało, a nawet przekonało, że nie należy ufać stereotypom o charakterystycznym modelu jazdy amerykańskich aut. Choć nie ukrywam, że dominująca magia leży w 8-litrowym V10, które Chrysler wysłał do Lamborghini, by Włosi tchnęli w niego odpowiednio jadowity charakter. Z drugiej strony, inżynierowie od podwozia i układu kierowniczego także nieźle przyłożyli się do pracy.

Pikanterii dodaje fakt, że praktycznie nie ma tu żadnej niańki (poza ABS-em od 2001 r.), która w razie kłopotów, uratowałaby nas z tarapatów. A o nie nietrudno. Na 335-milimetrowe opony trafia 456 KM i 664 Nm gotowe najpierw zedrzeć asfalt, a potem zmienić podwaliny. Choć dopóki nie przekroczysz 4 tys. obr./min, po głowie chodzi myśl "naprawdę, to jest ten demon chcący wyssać moją duszę"?

Myśl oczywiście znika, gdy wolnossące V10 przekroczy tę wartość, torpedując zmysły w niepowtarzalny sposób. Drugą generację widziałbym w swoim garażu szczególnie chętnie z kilku powodów. Po pierwsze - ma klamki i okna, więc można ją normalnie zostawić na ulicy bez obaw, że ktoś wskoczy ci do auta. Po drugie, pojawiło się kilka praktycznych udogodnień, w tym klimatyzacja, a wnętrze wciąż utrzymuje swój surowy charakter. Po trzecie, zachowany został możliwie najbardziej klasyczny wygląd pierwszej wersji, który po prostu przemawia do mnie bardziej, niż późniejsze, choć także udane ewolucje.

Obraz
© Konrad Skura

Tomasz Budzik – Chevrolet Corvette C2

Jeśli auto ma być amerykańskie, to już na całej linii. Wybrałbym Chevroleta Corvette C2, najchętniej egzemplarz z lat 1965-1967 i w wersji cabrio. Samochód, dla powstania którego inspiracją był między innymi kształt ciała rekina ostronosego, to jedna z ikon motoryzacji zza oceanu. Od 1965 r. auto miało tarczowe hamulce na obydwu osiach i mogło być wyposażone w wydającą się świetnym napędem do tego modelu jednostkę V8 o pojemności 6,5 l. Moc 425 KM z pewnością była wówczas w pełni satysfakcjonująca. I jest taka do dziś.

W przypadku tego samochodu popisali się nie tylko inżynierowie odpowiedzialni za jego zaprojektowanie, ale także klienci. Aż 80 proc. C2 wyjeżdżających z salonów było wyposażonych w manualną, czterostopniową skrzynię. W połączeniu z opcjonalnymi bocznymi rurami wydechowymi tworzy to idealnego "amerykanina".

Obraz
© mat. pras.
Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)