Test: Volkswagen California T7. Wszystko, za co ją lubię i kilka rzeczy, które bym zmienił
Volkswagen California przez dekady wypracował sobie markę, o jakiej wiele samochodów kempingowych może tylko marzyć. Znaczną część rozwiązań dopracował do perfekcji, bo miał na to czas. Czy najnowsza odsłona legendy jest jeszcze lepsza od poprzedniej? Oto sześć rzeczy, które podobały mi się w nowej Californii, trzy, które nie do końca i jedna, którą trzeba zmienić zdecydowanie.
1. Nowy system zarządzania kamperem
W dobie wielkich ekranów to było nieuniknione i w tym samochodzie cieszy, jak nigdzie indziej. Zarządzanie kamperem odbywa się teraz w Californii z dużego ekranu infotainmentu lub z kolorowego panelu dotykowego w słupku C.
Pierwsze miejsce pozwala między innymi sprawdzić wypoziomowanie auta (nie oznacza to automatycznego poziomowania – ciągle musicie mieć najazdy), stan wody czystej, brudnej i akumulatora. Można również zarządzać lodówką.
Co bardziej istotne, mały tablet, umieszczony na słupku C potrafi znacznie więcej. Sprawdzimy na nim również prąd ładowania i zużycie energii. Panel ten pozwala także sterować całym oświetleniem w aucie. Co ważne – jest ono dostępne w formie listy, jak i w postaci graficznej, z ilustracjami przedstawiającymi poszczególne punkty świetlne w aucie. Dzięki temu nawet dzieci, które jeszcze nie potrafią czytać, poradzą sobie z obsługą oświetlenia.
Volkswagen California Concept - tego jeszcze nie było
2. Podwozie z Multivana
Kiedy poprzednia California była jeszcze na rynku, był okres, w którym już oferowany był nowy Volkswagen Multivan na modułowej płycie podłogowej znanej z Golfa. Przypadkiem złożyło się tak, że najpierw tydzień podróżowałem Multivanem, a chwilę później przesiadłem się do Californii. Dostrzegłem wtedy mocny kontrast w komforcie pracy zawieszenia.
Co istotne – to nie jest tak, że poprzedni Volkswagen California był naprawdę dobry zawieszeniowo. Na premierze, która odbyła się w Kalifornii auto fantastycznie poradziło sobie na górskich serpentynach, ale i w trakcie długiej podróży połatanymi amerykańskimi autostradami.
Sęk w tym, że można było lepiej, co pokazał mi Multivan. I teraz Volkswagen to "lepiej" oferuje w Californii. Nowa platforma sprawia, że kamper Volkswagena jest jeszcze bardziej komfortowym towarzyszem podróży, niż kiedykolwiek wcześniej.
3. Wykonanie osłon na okna
Znowu odniosę się do poprzedniej Californii – zasłanianie przedniej szyby było tam rozwiązane problematycznymi roletami, które potrafiły zeskoczyć z mocowań i zwinąć się z hałasem. Volkswagen to poprawił i obecnie pełne zaciemnienie auta odbywa się wzorowo.
Szyby z przodu są zasłaniane mięsistymi, dobrze uszytymi plandekami, mocowanymi na magnesy. Pozostałe szyby mają w ramkach wmontowane rolety, więc ich zamykanie i odsłanianie jest bardzo proste i nie wymaga składowania nigdzie dodatkowych osłon.
4. Jakość wykonania wnętrza
To jest coś, co w Volkswagenie Californii jest niezmienne. Co nie znaczy, że nie należy tego podkreślić. California już wcześniej odznaczała się bardzo dobrym wykonaniem. Było to szczególnie widoczne w bezpośrednim zestawieniu z konkurencją. Naszą redakcję zaskoczyło, jak pozornie nieźle zbudowany Mercedes z zabudową Westfalii nagle przejawiał pewne niedoskonałości.
5. Przesuwne drzwi z dwóch stron
Muszę przyznać – byłem sceptyczny wobec tego rozwiązania. Odebrało jednak część zabudowy kuchennej i kiedy jeszcze w redakcji rozmawialiśmy po premierze Volkswagena Californii o tym, jak zmienił się rozkład kabiny, byłem zwolennikiem wcześniejszego układu. W praktyce jednak drzwi otwierane z drugiej strony dają sporo korzyści.
Jeśli z jednej strony ktoś stoi w środku, nie trzeba się przepychać, żeby dostać się do wysuwanej lodówki. Dwie pary odsuwanych drzwi ułatwiają też przewietrzenie auta. Pozwalają one także przygotowywać jedzenie stojąc na zewnątrz – stolik można zamontować z trzech stron zabudowy kuchennej. Ostatecznie zmniejszają konieczność chodzenia dookoła auta, ilekroć chcecie wziąć coś ze środka, a podchodzicie do niego od strony kierowcy. Może się wydawać, że to drobiazg, ale zdecydowanie cieszy, szczególnie, że również markizę można mieć po lewej stronie auta.
6. Wreszcie duża łatwość obracania foteli
Obrócenie fotela kierowcy, by przejść do trybu kempingowego było w poprzedniej Californii uciążliwe. Utrudniała to dźwignia hamulca ręcznego i generalnie trzeba było trochę popracować z ustawieniem oparcia i kierownicy, żeby wykonać ten "fikołek". Jeśli przyjeżdżacie na kilka dni w jedno miejsce, nie jest to szczególnie uciążliwe, jednak jeśli codziennie zwiedzacie Californią nowe miejsca, będzie to problem.
Volkswagen zadbał o to. Teraz obrót fotela kierowcy wykonuje się bardzo łatwo i nie wymaga to szczególnego zaangażowania w przestawianie wszystkiego dookoła. California jest jeszcze prostsza i jeszcze bardziej przemyślana.
Jak już zapowiedziałem – to nie jest tak, że wszystko poszło idealnie. Co moim zdaniem mogłoby być nieco lepsze?
1. Liczba schowków dla kierowcy
To jest coś, co doskwierało mi w trasie. Kierowcy brakuje przestrzeni na "graty" różnej maści, które można chcieć mieć pod ręką w podróży. Duża liczba schowków to zawsze była dla mnie cecha charakterystyczna vanów. Tutaj trochę mi tego brakuje.
Do dyspozycji kierowca ma otwierany cupholder, nad nim niezbyt wygodną kuwetkę na telefon, a na szczycie deski rozdzielczej znajduje się zamykany schowek, którego dna nie widać zza kierownicy. Obecnie często podłokietniki z tunelami środkowymi w SUV-ach mają do zaoferowania więcej niż kierowca dostaje w Californii.
2. Dostęp do szafki
Jest jedna szafka w zabudowie, do której dostęp jest po prostu przeciętny. Jest ona pośrodku zabudowy, przez co trudno się w nią spakować od strony bagażnika, a od strony kabiny częściowo zasłaniają ją oparcia foteli. Więc owszem, ona jest obecna, ale raczej powinna służyć jako miejsce przechowywania rzeczy, po które sięgacie najrzadziej.
3. Torba w oknie
Dobrze, że Volkswagen wykorzystał tę przestrzeń – to prawda. Jednak zamykana na suwak torba wbudowana w okno między słupkiem C i D jest dostępna głównie po położeniu oparć i rozłożeniu łóżka. Pokrywy nie otworzymy łatwo, jeśli oparcia foteli są postawione.
To jednak są detale. Na koniec zostawiłem rzecz, którą Volkswagen już nieco poprawił i brawo, ale można to zrobić jeszcze lepiej.
Rzeczywiście do poprawy
Moim zdaniem jedyną prawdziwą bolączką Volkswagena Californii, która nie jest tylko narzekaniem z kategorii "nie jest źle, ale można to poprawić", jest działanie nawiewów w nocy.
Poprawa jest tutaj spora, bo w poprzedniej Californii, jeśli chcieliśmy włączyć dmuchawę, trzeba było na chwilę włączyć zapłon. To z kolei uruchamiało oświetlenie zewnętrzne, co z kolei uruchamiało odgłosy niezadowolenia w namiotach stojących na ścieżce rażenia światłami.
Teraz nie udało mi się znaleźć sposobu na podtrzymanie działania nawiewów w nocy bez konieczności utrzymania włączonego ekranu infotainmentu. Nawet po przyciemnieniu ekran ten rozświetla kabinę i zużywa energię. To niepotrzebne – mógłby się wygaszać i pozostawiać w trybie czuwania, pozostawiając nawiewy uruchomione.
Ciągle doskonała
Po tygodniu spędzonym z Volkswagenem Californią upewniłem się w przekonaniu, że ten kamper pozostaje jednym z najlepszych i najbardziej uniwersalnych rozwiązań na rynku. Większość drobnych bolączek poprzednika została poprawiona, a przy okazji dostaliśmy kilka ulepszeń, o które nikt nie prosił, a jednak wszyscy potrzebowali.
Doskonałość Californii ma jednak swoją cenę. California w bazowej wersji Beach kosztuje od 243 130 zł. Jeśli chcecie dostać to, co widzicie na zdjęciach – 4-osobowego kampera z zabudową kuchenną, łóżkami, dachem podnoszonym elektrohydraulicznie i wiele innych wodotrysków, wtedy cennik otwiera 320 tys. zł. Samochód ze zdjęć to już wydatek na poziomie 430 tys. zł.
Ostatecznie jednak dostajemy samochód, który jest nie tylko kamperem. To także 4-osobowy van, którym bez problemu będziecie funkcjonować na co dzień, bo zmieści się na większości parkingów podziemnych i właściwie nie wymaga wyrzeczeń