Szybko, szybciej, Ford Fiesta ST [test autokult.pl]
Zawsze gdy kolejny dzień ma przynieść ekscytujące wydarzenia, trudniej zasnąć. Umysł jest opętany myślą o tym, co czeka nas po przebudzeniu. Budzimy się wcześniej, bo ekscytacja nie daje nam spać. Ja przeżyłem siedem takich nocy z rzędu. Każdy kolejny dzień był ekscytujący, bo na podwórku czekał na mnie jeden z najlepszych współczesnych hot hatchy – Ford Fiesta ST.
09.10.2013 | aktual.: 28.03.2023 15:44
Ford Fiesta ST - testFord Fiesta ST (2013) - test
Zawsze gdy kolejny dzień ma przynieść ekscytujące wydarzenia, trudniej zasnąć. Umysł jest opętany myślą o tym, co czeka nas po przebudzeniu. Budzimy się wcześniej, bo ekscytacja nie daje nam spać. Ja przeżyłem siedem takich nocy z rzędu. Każdy kolejny dzień był ekscytujący, bo na podwórku czekał na mnie jeden z najlepszych współczesnych hot hatchy – Ford Fiesta ST.
Ponoć jeśli naprawdę uwielbia się swój samochód, nie można po prostu go zamknąć i odejść. Zawsze jest potrzeba spojrzenia na niego jeszcze raz, zanim zniknie nam z oczu. Fiesta, jak żadne inne auto od długiego czasu, stała się dla mnie taką maszyną już po pierwszych pięciu wspólnie spędzonych minutach. Chociaż jej nazwa brzmi jak damskie imię, to da się poczuć w tym niedużym samochodzie ogromną porcję testosteronu. To najbardziej męski hot hatch segmentu B dostępny obecnie w sprzedaży. I nie mam tu na myśli wyglądu Fiesty, tylko sam jej charakter, to, jaka jest, kiedy się ją prowadzi. To kwestia poczucia samochodu, nie tylko obejrzenia jego nadwozia. A to akurat jest bardzo zgrabne.
Wiele osób zarzuca Fieście ST, że jest za mało przysadzista jak na hot hatcha. Według mnie sylwetka tej małej maszynki jest świetna. Linia okien opadająca w miarę zbliżania się do tyłu i kończąca ją duża lotka czynią tego Forda niezwykle zadziornym. Niektórzy konkurenci nie mają przyciągającego spojrzeń wyglądu, tymczasem Fiesta ST z każdej strony daje do zrozumienia, że choć mała, może boleśnie ukąsić.
Ford spisał się na medal, przeprowadzając facelifting tego modelu. Bardzo dobrze poszło też z tworzeniem pakietu stylistycznego dla wersji ST. Oczywiście wygląd to kwestia gustu, jednak dla mnie nie ma teraz lepiej wyglądającego hot hatcha w całym segmencie B. Nie twierdzę jednak, że Fiesta ST jest najładniejszym autem tego typu. Ładna może być Miura czy Jaguar D-Type. Hot hatch ma wyglądać dobrze, zadziornie. I właśnie taka jest Fiesta ST.
Tej szczypty szaleństwa trochę zabrakło wewnątrz. Z jednej strony to dobrze – nie rozpraszają agresywne akcenty kolorystyczne i rzucające się w oczy detale. Z drugiej strony na pierwszy rzut oka może się wydawać, że miejsce pracy kierowcy jest nieco bezpłciowe.
Wszystko się zmienia, gdy zasiądziemy za kierownicą. Fotele Recaro trzymające nie tylko dolną część korpusu, ale również ramiona, obejmują ciało tak, jakby nie miały zamiaru kiedykolwiek puścić. Nieduże wnętrze oplata tak kierowcę niezwykle skutecznie. Brak kolorowych gadżetów pozwala skupić się na tym, co ważne. Ręce wędrują na kierownicę. Jest nieco za duża, ale gdyby była mniejsza, zegary byłyby niezbyt widoczne. Lewa noga wgniata pedał sprzęgła w podłogę. Prawa ręka celuje wskazującym palcem w przycisk uruchamiający zapłon. Na chwilę wszystko się zatrzymuje. Wszystkie dźwięki przycichają, by ustąpić miejsca benzynowej jednostce Forda. Zapłon.
Pierwsze dawki mieszanki paliwa i powietrza trafiają do komór spalania. Tłoki zaczynają się przesuwać w górę i w dół. Korbowody szarpią wał, który szybko wkręca się na odpowiednią prędkość obrotową. Fiesta ST ożywa. Pierwsze muśnięcia pedału gazu błyskawicznie prowokują wydech do rasowego charczenia. Na razie samochód rusza powoli. Silnik jeszcze nie jest gotowy na katusze, które zaraz go czekają.
Świat znowu wrócił do swojego tempa. Fiesta wytacza się na ulice i przemyka przez nie, nie robiąc większego zamieszania. Kiedy utrzymuje się stałą prędkość, jest ona naprawdę dyskretna. Nie męczy złowrogim warczeniem. Odwdzięcza się niskim spalaniem – w trasie nawet 5,5 l benzyny na 100 km. Wystarczy jednak delikatnie musnąć gaz, by granatowy Ford ochoczo mruknął. Silnik odzywa się wyraźniej już przy delikatnych sygnałach od prawej stopy kierowcy. Daje znać, że jest gotowy na więcej. Wręcz prosi o wbicie prawego pedału w podłogę. Redukcja.
Nagle znowu wszystko inne przestaje się liczyć. Fiesta ST ożywa niczym atleta wyzwolony z więzów bloków startowych wystrzałem z pistoletu. Zryw jest piekielnie gwałtowny. Odpowiedź samochodu jest błyskawiczna. Jakby tylko czekał na polecenie. Odcięcie. Trójka.
Sprzęgło ostro uderza i znowu wszystkie 182 konie rwą naprzód. Przyspieszenie jest nieprzerwane. W tak lekkim samochodzie moc poniżej 200 KM zdecydowanie wystarczy, by dać uczucie jej nieustannego, naturalnego przepływu. Wrażenie to potęguje świetnie skomponowany dźwięk. W jego doprowadzeniu do kabiny pomaga Sound Symposer, kanał z zaworem, stanowiący połączenie między kabiną a komorą silnika. W sumie to mało istotne, jak Ford to zrobił. Grunt, że udało mu się nadać Fieście ST rasowe brzmienie. Sprawia wrażenie niewymuszonego. Da się wyczuć w nim rajdowe naleciałości.
Wskazówka znowu zbliża się do czerwonego pola. Prędkościomierz pokazuje coraz wyższe wartości. Cudowne buczenie dobywające się spod maski stanowi wręcz motywację do utrzymania stopy na gazie. Dopiero gdy liczby zaczynają wykraczać poza granice zdrowego rozsądku, do gry wchodzą hamulce. Szczęki zaciskają się na czterech tarczach. Okładziny wgryzają się w nie z ogromną siłą. Fiesta zatrzymuje się z piekielną skutecznością.
To jednak nie jest samochód na długie proste. Pedał w podłogę potrafi wcisnąć każdy dureń. Tak samo jak każdy producent potrafi stworzyć dobrze przyspieszającą przednionapędówkę. Nie każdy jednak umie dodatkowo stawić czoła krętym asfaltowym drogom. Ale są tacy, którzy dopiero tam są w swoim żywiole. Należy do nich Fiesta ST.
Przyszedł czas zdjąć kagańce. Jeśli ten Ford jest naprawdę tak dobry, jak słyszałem, że jest, to kontrola trakcji tylko uczyni go mniej naturalnym i bardziej nieprzewidywalnym, a cała praca inżynierów pójdzie na marne. Sprzęgło. Jedynka. Gaz.
Sekwencja kilku ciasnych łuków oraz jeden znacznie dłuższy zakręt okazały się przy wstępnie wybranej prędkości wręcz banalne dla Fiesty. Jeszcze raz. Szybciej. Tym razem opony dały znać, że miały co robić. To jednak nie koniec. Jeszcze. Jeszcze szybciej. W końcu Fiesta ST zbliżyła się do kresu swoich możliwości. Czyli bardzo daleko od miejsca, w którym spodziewało się je zobaczyć wielu kierowców.
Nawet gdy jedzie się na granicy, Ford Fiesta ST jest łatwy do utrzymania w ryzach. Nie przeraża podsterownością. Przeciwnie, jest na tyle neutralny, że balansowanie na granicy przyczepności nie przyprawia o niepokój i rozstrój żołądka. Fiesta naciąga na twarz szeroki uśmiech i wyłącza rozsądek. Kierowców, którzy nie będą bali się spróbować, na co stać tego Forda, granatowa maszynka nagradza zarzucaniem tyłem.
Fiesta ST to zabawka dla dużych chłopców, w najlepszym wydaniu. Cudownie warczy na wysokich obrotach, lubi strzelić z wydechu, a w zakrętach powala na kolana znakomitym prowadzeniem. Jeśli tylko odważymy się zdjąć jej kaganiec i wcisnąć pedał gazu w podłogę, odwdzięczy się wpompowaniem w nasze ciało ogromnej dawki adrenaliny.
Najlepsze jest to, że ten samochód na co dzień zabierze czwórkę osób, pozwoli spakować do bagażnika całkiem sporą porcję towarów i nie zrujnuje budżetu rodzinnego. Fiesta ST jest znacznie tańsza od Renault Clio RS. Podstawowa wersja kosztuje 70 tys. zł. Kolejna pozycja na mojej liście zakupów.
- Świetne prowadzenie
- Dobre osiągi
- Rasowy dźwięk silnika
- Bardzo dobre fotele
- Konkurencyjna cena