Przy około 390 km/h usłyszał wybuch. Potem była ciemność. Kierowca Bugatti opowiada o wypadku na Nardò
Jakie to uczucie, jechać samochodem blisko 400 km/h? To wiedzą nieliczni. Natomiast jak to jest rozbić się przy takiej prędkości, w luksusowym Bugatti Veyronie, może opowiedzieć prawdopodobnie tylko on: Loris Bicocchi.
Jeśli nie znacie tego faceta, to przedstawiam wam kierowcę testowego Bugatti, który brał udział jeszcze w rozwoju EB110, przeszedł przez całą epokę Veyrona i pracował nad Chironem. To gość, który kształtuje to, jak prowadzą się współczesne samochody egzotycznej marki z "podkową" na froncie. Loris Bicocchi to także jedna z nielicznych osób, która przeżyła eksplozję opony w Veyronie przy blisko 400 km/h.
Pod prawą stopą miał tego dnia 1001 KM. W16 z poczwórnym turbodoładowaniem do dziś pozostaje silnikiem, który działa na wyobraźnię nie tylko dzieci. Bugatti Veyron był samochodem pierwszym od czasów McLarena F1, który stanowił nadzwyczajnego znaczenia kamień milowy w historii samochodów drogowych. Jasne, po drodze było wiele niesamowitych maszyn, ale żadna nie była czymś tak abstrakcyjnym, kreującym swoją erę.
Loris Bicocchi odpowiadał za rozwój tego wozu, jako kierowca testowy. Wiedział doskonale z czym ma do czynienia. Wiedział więc, że te 1001 KM wprowadza do gry spore ryzyko. Gdy zespół poprosił go, by pokonał możliwie szybko jedno okrążenie toru Nardò, czyli owalu stworzonego do osiągania wielkich prędkości, zdawał sobie sprawę z tego, co to oznacza. Wszystko gra, póki jedzie się 260-300 km/h. Owal ma geometrię, która pozwala docisnąć samochód do asfaltu tak, by zapewnić mu możliwie dużą przyczepność na łukach. Przy większych prędkości fizyka staje się bezlitosnym wrogiem.
Masa przenosi się do zewnątrz. Opony nagrzewają się na łukach nierównomiernie. Zewnętrzne dostają potężny wycisk. Trzeba przy tym pamiętać, że na ogumienie działają też siły prostopadłe do osi ich obrotu. Guma mimo zbrojenia odkształca się (stąd jej promień dynamiczny).
Po pierwszym okrążeniu wszystko było dobrze. Zespół poprosił więc, by Bicocchi pokonał jeszcze jedno kółko z gazem w podłodze. Kierowca zastrzegł, że to już sporo. I miał rację.
Gdy pędził 395-398 km/h, sam dokładnie nie pamięta, usłyszał coś w rodzaju szumu i chwilę później wybuch.
Jedna z przednich opon nie wytrzymała. Rozerwało ją, a duża prędkość obrotowa sprawiła, że jej kawałki rozszarpały też front nadwozia. Nadkole i maska zawinęły się na auto, siadając na szybie i wgniatając ją do środka. Loris Bicocchi mówi, że w tym momencie zapanowała po prostu ciemność. Nie widział nic i gnał z ogromną prędkością. Tu pojawił się drugi problem.
Wybuch rozerwał też przewody hamulcowe. Kierowca trzeźwo myśląc postanowił delikatnie docisnąć auto do barier energochłonnych na zewnętrznej części toru. Oznaczało to potężne zniszczenia poszycia samochodu wartego miliony, ale nie było innego wyjścia. Po wyhamowaniu kierowca spróbował otworzyć drzwi we wciąż toczącym się Veyronie. Te niestety były zakleszczone. Dopiero po kilku uderzeniach mógł się uwolnić.
Zarządcy toru Nardò wystawili Lorisowi Bicocchiemu fakturę za zniszczenie 1,8 km barier. Bugatti zaproponowało, że weźmie to na siebie.
Teraz Loris Bicocchi opowiada o tym z lekkim uśmiechem i stoickim spokojem. Być może to właśnie spokój i zimna krew pomogły mu przeżyć w krytycznej sytuacji. Co ciekawe, zwraca uwagę, że prawdopodobnie nie była to wina opony, a odkształcenia wnętrza nadkola, które miało niestandardowy otwór, mający na celu ułatwienie regulacji układu kierowniczego.
Wideo z całą opowieścią możecie zobaczyć poniżej. Historia jest po włosku, ale dostępne są angielskie napisy lub automatyczne tłumaczenie na język polski: